piątek, 28 maja 2021

Od Isidoro - Luck is where opportunity meets preparation (I)

Isidoro umoczył pióro w kałamarzu i już miał przyłożyć je do kartki, gdy...
— Hej... — Rozległo się tuż koło jego ucha, siedzący obok chłopak pociągnął go lekko za rękaw. — Tam jest minus w potędze?
Astrolog drgnął, rozkojarzył się. Zerknął w notatki sąsiada, porównał z tym, co na tablicy.
— Nie, to tylko wyciągnięte θ.
— A, faktycznie. Dzięki.
Profesor Cardano znany był z tego, że bazgrał po tablicy, jednak dzięki pomocy swej asystentki, Ady O'Brienn, która pokrywała tablicę schludnym pismem w czasie, gdy profesor prowadził wykład, zazwyczaj nie był to problem. To był jednak ostatni wykład przed Świętem Przesilenia, Ada pojechała już do swojej rodziny, a biedni studenci musieli męczyć się z koślawymi całkami autorstwa podstarzałego profesora.
Isidoro próbował wrócić do pisania, niestety atrament widać znudził się pokornym siedzeniem w rozcięciu pióra i stworzył artystycznego kleksa na środku pustej kartki. Astrolog wydał z siebie ciche "uhh", sięgnął do torby po bibułkę, by zebrać nadmiar atramentu, nim ten przesiąknie przez kolejne kartki.
— ... nierozwiązanego do tej pory problemu matematycznego... — Astrolog złowił uchem tylko kawałek wypowiedzi profesora i zagmerał intensywniej w torbie. Nie zdąży zapisać!
Bibułka wylądowała na kartce, Isidoro ostrożnie przewrócił stronę próbując ocenić, jak wielkie szkody poczynił atrament. Na szczęście nie było źle. Młodzieniec ponownie nabrał atramentu i...
— Tam jest n = 1 czy n < 1 ?
Isidoro oderwał wzrok od swojego zeszytu, zerknął w notatki sąsiada, ponownie porównał je z bazgrołami na tablicy.
— Raczej m = 1 — Wyjaśnił.
— Hm, to ma sens. Dzięki.
Okulary o szkłach grubych niczym denka od butelek, były od zawsze znakiem rozpoznawczym Floriana Lemaigre i bez nich Isidoro nie poznał w pierwszej chwili człowieka, z którym siedział przez trzy lata wykładów z matematyki. Aż jemu samemu było wstyd, że dopiero wypatrzenie tych charakterystycznych, czterech pieprzyków formujących gwiazdozbiór Wagi i widniejących na wierzchu dłoni drugiego młodzieńca, pozwoliło astrologowi go w końcu rozpoznać.
— Stłukłem je — wyjaśnił Florian przed wykładem, gdy Isidoro odpowiedział mu na powitanie pełnym zaskoczenia milczeniem. — Chciałem je założyć rano, a zamiast tego trąciłem dłonią i spadły z szafki. Tak po prostu. To się nazywa mieć pecha... — westchnął.
Teraz zaś Florian wiercił się przy pulpicie, mrużył piwne oczy i wbijał wzrok w tablicę, próbując dociec, jakie to symbole kryją się za gryzmołami profesora Cardano. Szło mu kiepsko.
— Tam jest jakieś fikuśne 1?
— Nie, to λ — odpowiedział mu Isidoro, po raz kolejny próbując wziąć się za pisanie.
Niestety, w tym czasie profesor zdążył zetrzeć już część tablicy. Astrolog zacisnął lekko usta, zostawił więcej miejsca pod tym nieszczęsnym kleksem.
— ... przynieść terminowo. Mają państwo całe święta na to zadanie, nie przyjmuję żadnych wymówek, że ktoś nie zdąży zrobić pracy domowej!
Isidoro w pośpiechu przebiegł wzrokiem zagryzmoloną tablicę, złowił odpowiednie równania i zapisał zadanie. Znał profesora Cardano wystarczająco długo by wiedzieć, że jeśli mówił, że nie przyjmuje żadnych wymówek, to nawet boska interwencja nie wyratowałaby studenta z opresji. Astrolog obiecał sobie usiąść do zadania jeszcze tego wieczoru i oddać je przed terminem. Tak na wszelki wypadek.
Isidoro sam jeszcze nie wiedział, jak dobrą decyzję podjął w tamtym momencie.


Isidoro patrzył w kartkę z zadaniem z taką intensywnością i skupieniem, że aż dziwnym wydawało się, że wzrokiem tym nie przepalił własnego biurka. Myślał, że skończy pracę domową jeszcze tego samego wieczora, tymczasem zaś dochodziła północ, a kartka z zadaniem jak zawierała tylko to jedno jedyne równanie, tak nic się od ostatnich pięciu godzin nie zmieniło.
Astrolog czuł wzbierające w sercu podenerwowanie. To nie było tak, że nie był pewien rozwiązania, że nie wiedział, które z podejść okaże się tym optymalnym, które założenia najszybciej doprowadzą go do prawdy. Isidoro nawet nie wiedział, jak w ogóle podejść do problemu, czego powinien użyć. Nic. Kompletna pustka. Żadnych pomysłów.
W końcu westchnął ciężko, podniósł głowę. Trafił wprost na wzrok Mattii.
— Może usiądź do tego jutro? — Brat poradził mu z troską, zamykając trzymaną w dłoni książkę. — Jest późno, jesteś zmęczony, nic dziwnego, że nie jesteś w stanie nic wymyślić.
Isidoro odłożył pióro, bez przekonania pokiwał głową. Mattia dobrze go znał i oczywiście miał rację. Gdy był zbyt zmęczony, młodszy astrolog nie potrafił się skupić, jego własna głowa działała tak, jakby nie należała do niego. Powinien odpocząć. Naprawdę. Ale choć to był logiczny i optymalny wniosek, Isidoro wciąż czuł niewyjaśniony niepokój gdzieś w sercu, jakby każda chwila, w której nie próbował rozwiązać zadanego problemu, była bezpowrotnie stracona i zmarnowana.
— Masz na to ponad dwa tygodnie. Nawet nie musisz siadać do tego jutro, może być i w przyszłym tygodniu — dodał Mattia, ale tym razem Isidoro potrząsnął głową.
— Nie, jutro to... — urwał, zmarszczył brwi. Słowo "skończę" jakoś mu nie pasowało. — Jutro do tego usiądę. Masz rację, dzisiaj jestem już zbyt zmęczony. Zjem coś, umyję się i pójdę spać.
— I to jest dobre podejście.


Mimo dobrego podejścia, następny dzień nie przyniósł rozwiązania. Tak jak przeczuwał, Isidoro nie skończył zadania, jednak zapisał parę kartek i wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Przynajmniej tak to wyglądało dla postronnego obserwatora.
Mijały kolejne dni, a Isidoro jedyne, co osiągnął, to udowodnienie, jakimi sposobami owego zadania rozwiązać się nie da. Nie czuł jednak, by w jakikolwiek sposób przybliżało go to do rozwiązania i z każdym dniem jego frustracja rosła. Sytuacji nie poprawiał fakt, że przez tę nieszczęsną pracę domową zostawił Mattię kompletnie samego z przygotowaniami do Święta Przesilenia. Co prawda był to już kolejny rok, kiedy spędzali je poza domem, jednak z natury towarzyski i rodzinny Mattia nie zdążył się jeszcze do tego przyzwyczaić. Wielu ich znajomych z Toirie mieszkało w okolicy miasta i mogli sobie pozwolić na powrót w rodzinne strony, jednak dla obu D'Arienzo "powrót w rodzinne strony" oznaczał długą wyprawę przez cały kraj i do tego mozolną podróż w góry, które o tej porze roku były wyjątkowo zdradliwe.
Isidoro widział, jak padający coraz intensywniej śnieg i skracające się dni wprawiają Mattię w smutny i nostalgiczny nastrój, jak przygotowania do Święta Przesilenia stają się do niego smutnym obowiązkiem, a nie czasem pełnym radosnego wyczekiwania. Zaś Isidoro, tak jak zawsze, nie był w stanie w żaden sposób pomóc bratu.
Święto Przesilenia przyszło i minęło. Bracia spędzili je razem, ale osobno, bez przekonania skubiąc potrawy i w roztargnieniu czytając listy z domu, które przyszły z opóźnieniem. Isidoro myślał już jedynie o tym, że oto minęła połowa czasu na zrobienie zadania, a on był dokładnie w tym samym miejscu, co na początku.
Czas uciekał.


Pióro zostawiło na kartce długą, pionową kreskę przez pół strony, kiedy Mattia niespodziewanie wyciągnął plik kartek spod ręki Isidoro.
— Idziesz na spacer — zakomenderował starszy astrolog, a Isidoro poderwał się z krzesła.
— Nie zdążę! Mattia, ja to muszę skończyć!
— Musisz się przejść i przewietrzyć! Od trzech dni nie wychodziłeś z domu! Do czego to podobne? Nawet się nie ubrałeś, cały czas paradujesz w koszuli!
Mattia przezornie cofnął się kawałek i odsunął trzymany w dłoni plik kartek widząc, że Isidoro wartkim krokiem obszedł właśnie biurko.
— Nic nie rozumiesz!
— To ty nic nie rozumiesz!
— Mattia, oddaj mi te kartki!
— Zaraz polecą do kominka, jak się nie ogarniesz!
Isidoro zamarł, Mattia nie żartował. W polu widzenia młodszego astrologa pojawiło się to zdobione lustro stojące na kominku, przy którym Mattia zawsze wiązał chustę pod szyją - teraz w lustrze tym odbijała się jakaś rozedrgana zjawa, w której Isidoro z lekkim zaskoczeniem rozpoznał samego siebie. Włosy w nieładzie, niezdrowa, zapadnięta twarz, do tego przekrwione oczy podkreślone u dołu kontrastowym fioletem w odcieniu przemęczenia. Wymięta koszula nocna, zjeżdżający z ramion szlafrok i pobladłe, przesuszone usta.
— Nie zrobisz tego... — wymamrotał.
— Zakład?
Zapadła cisza, Isidoro błądził wzrokiem między twarzą brata, trzymanymi przez niego kartkami i wesoło trzaskającym w kominku płomieniom. Mattia nie był człowiekiem gwałtownym, tak naprawdę bardzo daleko mu było do pochopnych działań, ale istniały wyjątki. Jeśli starszy astrolog sądził, że działa dla dobra swojego młodszego brata, to nawet powieka by mu nie drgnęła, by puścić z dymem całą jego pracę z ostatnich dni.
— Isidoro, matematyka to twoje zajęcia fakultatywne — odezwał się Mattia, odsuwając jednak notatki od ognia. — Nie musisz się nimi aż tak przejmować. Jedna praca domowa to nie koniec świata.
Znów cisza. Isidoro wpatrywał się w notatki, niepewnie przenosił ciężar ciała z nogi na nogę.
— Nie może być tak, że zaniedbujesz przez to własne zdrowie! Ubierz się i idź na spacer. Jak wrócisz, to zjesz cały obiad. I dopiero potem wrócisz do zadania, nie wcześniej.
Przez chwilę wydawało się, że Isidoro po prostu skoczy i wyrwie mu te kartki z ręki. Jednak młodszy astrolog tylko westchnął, jego ramiona opadły. Posłuchał brata. Ubrał się i poszedł, a gdy wrócił, zjadł cały obiad, odebrał skonfiskowane kartki i wrócił do zadania. Trudno było powiedzieć, na ile mu to pomogło.


Pióro zostawiło na kartce zmęczony, rozedrgany gryzmoł, w którym przy odrobinie dobrej woli można było rozpoznać magiczne Quod erat demonstrandum znaczące koniec dowodu matematycznego. Isidoro popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na słowa, pióro samo wpadło mu z dłoni i potoczyło się gdzieś po biurku. Astrolog czuł, że jego umysł nie jest w stanie złożyć już nawet pełnego zdania. Jedynym, co kołatało mu się w głowie była myśl, że musi wstać rano i przepisać zadanie. Sam dowód miał tylko dwie strony, pozostałe notatki to były tylko jego próby ugryzienia problemu z różnych stron. Wstanie i przepisze. Odda pracę domową i będzie dobrze. Tak, to właściwy plan. Wstanie i przepisze. Wstanie... i przepisze, tak... Na pewno... wstanie i...


Gdy Mattia wstał rano, zastał swego brata śpiącego w dziwnej pozycji przy biurku. Wokół - morze kartek zapełnionych od brzegu do brzegu równaniami i jakimiś wykresami, z których Mattia nie rozumiał po prostu nic. Astrolog podniósł pierwszą z brzegu kartkę - Isidoro wyglądał na bałaganiarza, ale wrażenie to było mylne. Kto jak kto, ale on zawsze miał porządek we wszystkich swoich notatkach, zawsze pisał wyraźne śródtytuły i numerował kartki, toteż Mattia poczuł, jak skóra mu cierpnie gdy zobaczył radosne 231 u dołu strony.
— Przecież to jest jakiś obłęd — mruknął pod nosem, podnosząc kolejną kartkę i z konsternacją przebiegając wzrokiem zawartość.
Podszedł do Isidoro, potrząsnął jego ramieniem.
— Isidoro? Obudź się, nie możesz tak spać. — Jego brat nawet nie drgnął, Mattia potrząsnął trochę mocniej. — Isidoro? Isidoro! Och, doprawdy...
Pod wpływem impulsu odgarnął grzywkę i dotknął czoła Isidoro. Rozpalone. Mattia cofnął dłoń.
— Do. Praw. Dy — powtórzył już zupełnie innym tonem.


Medyk zawyrokował, że Isidoro nic nie jest i wyspanie się w samej koszuli nocnej na twardym biurku nie nadszarpnęło jego zdrowia w żaden sposób, zaś gorączka wzięła się ze zwykłego przemęczenia. Mattia w pewien sposób się tego spodziewał - to nie był pierwszy raz, kiedy Isidoro dostał temperatury gdy się zmęczył, niemniej jednak starszy D'Arienzo wolał dmuchać na zimne. Problem pozostawał tylko taki, że w tym stanie Isidoro na pewno nie mógł iść na żadne zajęcia i oddać tej przeklętej pracy domowej, która zrujnowała im obojgu całą przerwę świąteczną.
Mattia patrzył z poirytowaniem na rozrzucone wokół biurka Isidoro kartki. Nie było rady, on dostarczy tę pracę domową. Astrolog schylił się, zaczął zbierać i sortować kolejne fragmenty pokomplikowanych dowodów, czy co tam Isidoro stworzył w tych notatkach. Otworzył szafkę biurka, szybko namierzył niewielki, lekko przetarty zeszyt. Przekartkował kalendarz brata.
— Matematyka, hm... ach, tutaj! — Odwrócił kalendarz mocniej do światła, przeczytał. — Profesor Girolamo Cardano, Katedra Algebry i Teorii Liczb...
Najchętniej powiedziałby ze dwa słowa profesorowi, który najwyraźniej świetnie się bawił zadając swym studentom pracę domową ponad miarę, postanowił jednak nie realizować swojego pomysłu. Isidoro by mu za to nie podziękował, a i trudno było przewidzieć, jak sam profesor postanowiłby się odegrać na niczemu niewinnym astrologu. Mattia westchnął ciężko. Starał się nie myśleć o długich godzinach, kiedy Isidoro ślęczał nad zadaniem, kiedy nie myślał o niczym innym i tylko się denerwował, ale niespecjalnie mu to wychodziło...


Profesor Cardano siedział przy biurku w swoim gabinecie. Za oknem wciąż prószył śnieg, a panującą w pomieszczeniu ciszę przerywał tylko szelest stron dobiegający z przyległego pomieszczenia. Wcześniej profesor miał tam swoją prywatną biblioteczkę, teraz jednak pomieszczenie to zostało zaadaptowane na niewielki gabinet dla jego asystentki. Ada wróciła już po Święcie Przesilenia i jak to miała w zwyczaju - od razu zabrała się za pracę.
Tak jak starszy mężczyzna się spodziewał, nie wszyscy dotarli na pierwszy w tym semestrze wykład i choć wyraźnie zapowiadał, że nic nie usprawiedliwi braku pracy domowej już wiedział, że studenci na pewno będą próbowali swoich sił i zaleją go nową porcją kreatywnych wymówek. Westchnął. Co roku było dokładnie tak samo.
W pewien sposób rozczarował go brak młodego D'Arienzo na zajęciach - chłopak prawie nic nie mówił, ale przychodził zawsze te piętnaście minut przed wykładem, siadał w tym samym miejscu, notował skrupulatnie i bezbłędnie pisał wszystkie prace zaliczeniowe. Czasem tylko przychodził na konsultacje, ale jak już przychodził, zadawał naprawdę sensowne pytania. Profesor nawet przez moment pomyślał, że gdyby ów młody D'Arienzo przyszedł z wymówką, to może-może przychyliłby jej ucha... Mężczyzna zaraz jednak zmarszczył brwi i odrzucił ten pomysł - robił się zbyt miękki na stare lata! Studentom nie wolno było odpuszczać pod żadnym pozorem, a już na pewno nie wolno było nikogo tu faworyzować. Niejeden taki D'Arienzo chodził przecież po świecie...
Rozmyślania te przerwało mu energiczne, niemal gniewne pukanie do drzwi.
— Proszę!
W drzwiach stanął młody mężczyzna. Profesor uniósł brwi - nie mógł pozbyć się wrażenia, że dobrze zna tę twarz i oczy, i jednocześnie był pewien, że widzi mężczyznę pierwszy raz w życiu.
— Dzień dobry. Czy mam przyjemność z profesorem Girolamo Cardano? — zapytał uprzejmie.
— We własnej osobie. Proszę spocząć — Profesor wskazał gestem krzesło naprzeciwko swego biurka.
Mężczyzna podszedł, zamaszystym ruchem odrzucił z ramienia płaszcz i zasiadł na krześle.
— Nazywam się Mattia D'Arienzo, jestem bratem uczęszczającego na pańskie zajęcia Isidoro — Przedstawił się, a profesor odchylił się na krześle z cichym "Ach...".
Teraz wszystko mu się składało. Obaj D'Arienzo byli podobni, podobnie się ubierali, a oczy mieli wręcz identyczne. Jednak o ile Isidoro przemieszczał się wszędzie niczym duch, głos miał cichy, a twarz o wiecznie neutralnym wyrazie, o tyle jego brat od razu skupiał na sobie wzrok, wyróżniał się i swoją prezencją dominował wszystkich w pomieszczeniu.
— Proszę zechcieć przyjąć moje przeprosiny za dzisiejszą nieobecność Isidoro, jednakże jego stan zdrowia mocno pogorszył się w ostatnich dniach, uniemożliwiając mu przybycie na pana profesora wykład — kontynuował Mattia, a profesor Cardano usłyszał lekkie poruszenie w pokoju obok. Kątem oka dojrzał sylwetkę Ady w wąskim przesmyku uchylonych drzwi.
— Przykro mi to słyszeć. Mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia — odpowiedział profesor, splatając dłonie i przygotowując się już na jakąś kreatywną i ubraną w ładne słowa wymówkę. Mattia popatrzył na niego, a Cardano, ku swej konsternacji, wyczuł w tym spojrzeniu gniew, którego młodszy mężczyzna nie miał zamiaru zbyt starannie maskować.
— Cóż. Medyk, którego wezwałem orzekł, że Isidoro na pewno wróci wkrótce do zdrowia, jeśli oczywiście nie zostaną mu dostarczone kolejne powody, by się przemęczał. Mój brat bardzo poważnie podchodzi zarówno do studiów, jak i do związanych z nimi obowiązków, toteż dał z siebie wszystko i uczciwie przesiedział całe święta nad zadaną przez pana profesora pracą domową.
Cardano zaniemówił na chwilę, zaraz zmarszczył brwi i odebrał od Mattii podejrzanie gruby folder pełen kartek.
— Całe święta? Dwa tygodnie? Niemożliwe, na pewno nie pan D'Arienzo — powiedział, otwierając folder i patrząc na zadanie. — Zadany problem może nie był trywialny, ale nie był też nadmiernie złożony, toteż sądzę, że...
Profesor urwał. Zapadła cisza.
— Niemniej jednak faktem pozostaje... — wtrącił Mattia, ale Cardano go nie słuchał. Całą jego uwagę pochłaniała już tylko "praca domowa". Przerzucał strony, marszczył brwi, kiwał do siebie głową. Oderwał się tylko na chwilę słysząc, że Mattia chyba powtarza jakieś pytanie.
— Zaliczone — odpowiedział, niespecjalnie przejmując się w ogóle, czy o taką odpowiedź chodziło, czy też nie. — Zaliczone, proszę się nie przejmować. Usprawiedliwiam nieobecność pana brata, życzę zdrowia i dziękuję za wizytę. Miłego dnia.
Czerwień wystąpiła na policzki Mattii.
— Przecież pan nawet tego nie przeczytał!
— Widzę już, że wszystko jest dobrze. Ale przeczytam na pewno, najchętniej teraz, toteż za pozwoleniem...
Mattia zacisnął usta w gniewie, ale wstał. Przez chwilę wydawało się, że chce coś jeszcze powiedzieć i że nie mają to być miłe słowa, ale w ostatniej chwili się rozmyślił.
— W takim razie... również życzę miłego dnia i żegnam.
Drzwi za nim trzasnęły. Nieco głośniej, niż to było potrzebne, ale czy profesor zwracał na to uwagę?
— Ada? Weź krzesło i chodź. Musisz to zobaczyć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz