poniedziałek, 24 maja 2021

Od Inanny CD. Isidoro

Śniady paluszek wylądował na gładkiej powierzchni pożółkłej kości, z wolna wędrując stwardniałym od ciągłego szarpania strun, opuszkiem po całej jego długości. Inanna ściągnęła ciemne brewki, cały czas, z wyjątkowym skupieniem, wpatrując się w potężny szkielet nieznajomej istoty, wiszący właśnie na kamiennej ścianie wygaszonego kominka. Mimo tak wielu podróży, mimo tych wszystkich kilometrów, terenów przebytych w towarzystwie reszty minstreli, młoda bardka nigdy nie napotkała się na stwora, jakkolwiek ów szkielet przypominającego. Wraz z resztą ulicznych sierot nieraz wysłuchiwała jednak opowieści miejscowych wiedźm, w ciasnej grupie siadając przed obliczem uśmiechniętej, młodej kobiety, między czterema ścianami kolejnego z rozpadających już się budynków. Mówiły o smokach. Potężnych bestiach, smukłych i lekkich, z niewyobrażalną gracją przedzierających się przez nieprzebyte połacie błękitnego nieboskłonu, pilnujących wśród chmur porządku oraz spokoju. Czy mogły więc istnieć podobne kreatury, miast powietrze, zamieszkujące głębokie zbiorniki słodkich wód? Czy tym właśnie były malujące się przed bardką szczątki?
— Noż cholera jasna, powagi trochę, powagi! — Donośny wrzask dotarł do wrażliwych, dziewczęcych uszu, budząc w jasnowłosej nagłe zdenerwowanie i wprawiając smagłe kolanka w ruch, kiedy młoda bardka podskoczyła z zaskoczenia w miejscu. Pospiesznie zrobiła krok w stronę Isidoro, chcąc uchować smukłe ciałko za niską posturą astrologa przed kolejną falą krzyków oraz złości, jeszcze zanim którykolwiek z gildijczyków zdecydował się postawić stopę na pierwszym stopniu starych, drewnianych schodów. Zerknęła złotymi ślepkami na źródło całego zamieszania. — Nikt w tym pieprzonym mieście nic nie wie, nikt w tym pieprzonym mieście nic nie robi. A skoro ryby nie biorą, skoro pracy nie ma, to może byś bydlaku ruszył dupę i się problemem zajął, a nie, czekasz na cud, może jeszcze od samej Erishy, co? Do diabła z wami i tym całym, przeklętym Taewen!
— Proszę się uspokoić. Na bogów, co ja poradzę, że- — Po pierwszym piętrze rozniósł się kolejny głos, przyćmiony i utyrany, zdecydowanie należący do mężczyzny.
— Zaginęły trzy młode kobiety. Trzy! A ty, łajzo, każesz mi się uspokoić? — Do gildijczyków dotarł huk rozbijanego szkła. — Pierdol się, nie mamy już o czym rozmawiać.
Ciemnowłosa pannica wyskoczyła zza rogu, łypiąc wzrokiem bursztynowych tęczówek na swego, dalej uchowanego między bezpiecznymi ścianami ciasnego gabinetu, rozmówcę i objawiając się zmieszanym gildijczykom w całej swej, bezspornie niespodziewanej, okazałości. Drzwi trzasnęły, nóżka tupnęła ze złości, a prawa dłoń pofrunęła w górę, zaraz lądując jednak na okrągłym, wyraźnie zarysowanym biodrze. Ciche przekleństwo uciekło spomiędzy czekoladowych ustek, na co, chowająca się za plecami astrologa, Inanna, wstrzymała na moment oddech, z całych swych sił próbując odciąć się od niewiadomego zamieszania, które tak szybko zdołało bardkę zaniepokoić. Rozgorączkowana kokietka zwróciła krok ku schodom, donośnie tupiąc podeszwą przestarzałych, czarnych kozaków o kolejne, trzeszczące stopnie. Końcówki czarnego włosa rozlazły się leniwie po smukłych ramionach nieznajomej, przyozdobione włożonym na sam czubek głowy trikornem z kolorowym, długim piórem, kiedy fałdy granatowego płaszcza unosiły się pod siłą ciepłego powietrza, raz po raz muskając łydki swej właścicielki. Złote, znajdujące się na smagłej rączce bransolety zagrały z dorównującym kobiecie, rozdrażnieniem.
— Ze sprawą do drogiego pana Artemiusza? — wymamrotała, mijając z wolna Inannę oraz Isidoro. — To życzę powodzenia. Przyda się.
I już miała złapać za klamkę kolejnych drzwi, już miała opuścić to przeklęte miejsce, wychodząc wprost na to prześmierdłe rybim truchłem powietrze, kiedy iskierka zrozumienia błysnęła w bursztynowym oku, zmuszając spojrzenie do ponownego zerknięcia w stronę dwójki gildijczyków. Brązowe ustka ułożyły się w szerokim uśmiechu.
— Ale wy mi na miejscowych nie wyglądacie. Nie jesteście stąd, prawda? — spytała, nie oczekując jednak żadnej odpowiedzi. Dłoń kobiety powędrowała w stronę jasnego włosa bardki, pozwalając smukłym paluszkom z wolna okręcić się wokół miękkich, płowych końcówek. Inanna zadrżała, przełykając głośno ślinę, na co nieznajoma wybuchnęła cichym chichotem. — Nie bój się, słońce, mnie się bać nie musisz. Szybciej tych przeklętych pijusów czy jakiego biesa, który to rybaków od jeziora odstrasza i porywa młode panienki.
— Porywa młode panienki? — wydukało roztrzęsione dziewczę, czując, jak nieprzyjemny dreszcz rozciąga się na całą długość opalonego kręgosłupa.
Kobieta zrobiła krok w tył, dostrzegając w ślepiach Isidoro wyraźne zmieszanie. Spomiędzy smagłych warg wyrwało się ciche och.
— Gdzież moje maniery? Kapitan Rosario Isidora Viana De Ançia, dumna właścicielka nieposkromionej, sławnej, opiewanej w licznych pieśniach Charybdy, o której na pewno nieraz już słyszeliście. — Wypięła dumnie pierś, mimo iż gildijczycy nie mieli najmniejszego pojęcia, o czym właściwie mówi towarzysząca im kobieta. Ciemnowłosa westchnęła ze zrezygnowaniem, dostrzegając w oczach dwójki jedynie kolejne pytania. — Statek. Charybda to statek. Okręt, jak wolicie.
— Wspominałaś o zaginionych kobietach, czyż nie? — wtrącił się Isidoro, zamykając podbródek w objęciach kciuka oraz palca wskazującego.
— Fakt, wspominałam. Widzicie, ostatnio nie ma za wiele roboty na morzu. Sztormów coraz więcej, a piratów co niemiara, przez co wszyscy, przewożenia swych towarów na pokładach statków, się wystraszyli. Własnej załodze nie mam już czym płacić. Oni jednak nie narzekają. Nie, kiedy jesteśmy jak jedna, wielka rodzina, a wspólna praca nie jest jedynie przykrym obowiązkiem. — Dłonie Rosario wygodnie ułożyły się krągłych biodrach. — Z czegoś utrzymywać się jednak musimy. Ostatnio z powrotem zacumowaliśmy w Geremell, ale że nikt do roboty się nie znalazł, to trójka młodych dziewcząt z mojej załogi, Amaya, Jaga i Oczko, zaproponowały, że przyjadą tutaj, do tej przeklętej, zatęchłej dziury, szukając jakichkolwiek możliwych kontrahentów. Minął tydzień, dwa, a te wciąż nie wracały. Uznałam więc, że i mi czas w drogę, chcąc się upewnić czy wszystko w porządku. A jak widać, nic nie jest w porządku, bo po moich dziewuchach słuch zaginął. I nikt, powtarzam nikt, w tym przeklętym mieście nie jest w stanie mi pomóc.
Kobieta ściągnęła ciemne brewki.
— Po tym pytaniu wnioskuję jednak, że wy również nie jesteście tutaj, by podziwiać widoki i napawać się smrodem jeziora, co? Coś mi mówi, że moglibyśmy sobie wzajemnie pomóc. — Spojrzenie bursztynowych tęczówek ponownie wylądowało na smukłej twarzyczce Inanny. — Najprędzej znajdziecie mnie Pod Mokrym Gnollem. Dzisiejszego wieczora będą u siebie gościć jakiego barda, z tego, co pamiętam. Powinno ci się spodobać.
Rosario mrugnęła do jasnowłosej, zaraz kierując się w stronę wyjścia. Obróciła się ostatni raz ku dwójce gildijczyjków, łapiąc za czarny trikorn, którym uprzejmie kiwnęła w ich stronę.
— Do zobaczenia, mam nadzieję.
Złote ślepka bardki zamigotały z podekscytowaniem w cieniu pomieszczenia, a wszelaki strach, który jeszcze chwilę temu trzymał się dziewczęcej szyjki, uleciał wraz z ostatnimi słowami nowo poznanej pani kapitan. Inanna podskoczyła w miejscu, pospiesznie zaciskając dłoń na przydługim rękawie koszuli astrologa, by ostatecznie wydostać się zza swej osłony i wyrosnąć zaraz przed twarzą własnego towarzysza.
— Proszę Isidoro, możemy tam wieczorem pójść, prawda? Na ten występ cały, ja pięknie proszę. Bardzo, ale to bardzo proszę. Proszę, proszę, proszę, proszę, Isidoro.
Kogo my tu mamy? 👀

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz