poniedziałek, 3 maja 2021

Od Antaresa - The Willow Maid (IV)

Antares spędził z Claire o wiele więcej czasu, niż zamierzał. Dni wydawały się zlewać w jeden ciąg, giermek sam nie był już pewien, ile czasu minęło. Chyba niezbyt długo. Chociaż w sumie - nawet nie do końca o tym myślał.
Noga Claire powoli się goiła. Dziewczyna twierdziła, że jednak nie jest złamana, tylko skręcona albo zwichnięta (Antares nie widział różnicy), i że na pewno niedługo wszystko będzie już w porządku i będzie w stanie samodzielnie chodzić. Ale moment, w którym miałoby się to wydarzyć, wciąż był bliżej niesprecyzowanym jutrem.
Mimo niesprawnej nogi Claire odrzucała pomoc Antaresa w codziennych sprawach - mówiła, że jakoś sobie poradzi, że nie jest źle. Zaś gdy giermek pytał, czy w takim razie sądzi, że będą mogli niedługo ruszyć do wioski, Claire wykręcała się tym czy tamtym, proponowała mu wodę brzozową i pytała, czy nie dałby rady narąbać drewna, żeby miała na zimę, na co Antares chętnie się godził i pogrążał w monotonnym zajęciu.
Jego bóle głowy się nasiliły - właściwie nie było dnia, by giermek nie masował skroni, starając się pozbyć przykrego uczucia. Budził się czasem w nocy, bolała go prawa dłoń, ale wmawiał sobie, że to od siekiery.
Powiedział o tym Claire - dziewczyna zaniepokoiła się, z troską pytała, jak długo się to już dzieje. Gdy giermek opowiadał, kiwała głową w skupieniu, a potem zaproponowała, żeby wziął na noc do pokoju dzbanek wody brzozowej i napił się nieco, jeśli ból go obudzi.
Chłopak ucieszył się, obiecał tak zrobić. W końcu woda pomagała na wszystko, prawda?


Środek nocy. W pomieszczeniu panowały nieprzeniknione ciemności. Antares obudził się, tępe pulsowanie pod czaszką nie dawało mu spokoju. Ostrożnie usiadł na stole - teraz był wygodniejszy, Claire położyła na nim mnóstwo koców, dodała mu też własnoręcznie uszytą poduszkę. Poza tym - giermek już dawno przestał zakładać tu kolczugę. Miał wrażenie, że powinien się wysypiać, chociaż co rano wstawał zmęczony. Ale winę za to zrzucał na swoje niewyjaśnione bóle głowy.
Antares sięgnął na oślep w kierunku wysokiego stołka, który robił mu tutaj za stolik nocny, starał się namacać dłonią kubek soku. Jego palce zacisnęły się na drewnianym naczyniu, chłopak podniósł je do ust i....
"ZOSTAW TO!"
Antares cudem nie krzyknął. Wypuścił kubek, instynktownie złapał go drugą ręką, nim ten huknął na podłogę, ale sok i tak zdążył bryznąć na ścianę.
"Popierdoliło cię do reszty?! Przecież to jebany narkotyk! Kurwa, spałem parę dni, a ty przez ten czas zmieniłeś się w walonego ćpuna! Gdzie jest sir Roderyk? Co tu się w ogóle odpierdala?!"
Chłopak momentalnie zapomniał o bólu głowy i o czymkolwiek innym.
Z zewnątrz wyglądało to tak, że giermek siedział po prostu sztywno na stole, jednak w jego głowie trwała właśnie batalia. Ten drugi domagał się wyjaśnień, rzucał wyzwiskami - połowa dotyczyła intelektu Antaresa, druga połowa - sytuacji, w której obaj się znaleźli. Giermek trochę się opierał, trochę próbował dyskutować, ale że w dyskusji nie był mistrzem, do tego był zmęczony i gorzej się czuł, mag zaraz wyciągnął z niego to, co chciał.
"Czekaj, bo nie nadążam. Nieznajoma napoiła cię jakimś świństwem, po którym dostałeś amnezji i nie zorientowałeś się, że coś jest nie tak?"
Giermek milczał. Panujące w pokoju ciemności kryły jego płonące czerwienią policzki. Był idiotą - rozmowa z tym drugim obnażyła przed nim wszystkie podejrzane zachowania Claire i teraz dopiero widział w całej okazałości, jak jego własna naiwność doprowadziła go w to miejsce.
"Podziękuj bogom za dar magii. Gdyby nie ona, już byś nie żył."
Mgła, sok z brzozy, jego pogarszające się samopoczucie, obolała ręka... Zrobiło mu się zimno ze strachu. Musiał to jakoś odkręcić, ale nie miał pojęcia, jak.
"Co ja mam zrobić?" spytał.
"Spierdalać."
Antares ostrożnie zsunął się ze stołu, starając się robić jak najmniej hałasu. Mag miał rację. Pozostawał tylko jeden problem.
"Nie znam drogi..."
"Ja cię poprowadzę. Ta ździra może zatopić całą puszczę we mgle, poradzę sobie."
Giermek po cichu zaczął się ubierać. W ciemności namacał spodnie, zapobiegliwie złapał za klamerkę od paska, by nie zadźwięczała.
"Skąd ta zmiana? Dlaczego nagle mi pomagasz?"
"Dzielimy ciało, kretynie! Nie pomagam ci, tylko próbuję przeżyć - wbij to sobie do tego zakutego łba! A teraz przymknij się i daj mi się skupić."
Chłopak już się więcej nie odzywał. Najciszej jak potrafił założył kolczugę, na to kaftan. Przypasał miecz, okrył ramiona płaszczem. Prozaiczne czynności zajmowały wieczność, gdy co chwilę nieruchomiał i wstrzymywał oddech obawiając się, że tym razem był za głośno, że obudził Claire, że dziewczyna zaraz go zawoła albo przyjdzie.
Giermek ten jeden raz ucieszył się ze swych niewyględnych rozmiarów - przecisnął się przez wychodzące na padok okno, przekradł do szopy. Gdy siodłał konia, co i rusz kładł mu dłoń na chrapach, gładził uspokajająco, mruczał cicho do ucha, by kasztanek stał jak najspokojniej i nie robił hałasu. Świtało, gdy Antares znalazł się w siodle.
Mag prowadził. Nie ujechali zbyt daleko, gdy w lesie zaczęła podnosić się złowróżbna mgła - to Claire wstała, odkryła nieobecność swej ofiary i postanowiła zatrzymać giermka za wszelką cenę.
"Gówno może," podsumował ten drugi. "Nie nabierze mnie jakąś jarmarczną iluzją. Dawaj w prawo, przez to drzewo."
"Przez drzewo?"
"I-lu-zja! No dawaj, baranie, nie mamy całego dnia!"
Antares podążał dalej za wskazówkami maga, ale miał wrażenie, że jest tylko gorzej. Mgła gęstniała. Koń stąpał niepewnie, w końcu chłopak postanowił z niego zsiąść i prowadzić. Już nic nie było widać, obaj poruszali się we wnętrzu oparu tak gęstego, że wystarczyło wyciągnąć rękę by zniknęła we mgle.
Dlatego też gdy opar niespodziewanie się rozstąpił, Antares potknął się o własne nogi, niemal wleciał do jeziora, którego czarna tafla rozpostarła się przed nim niczym otchłań. Stare drzewa rosnące wokół jeziora wyciągały swe konary ponad wodą, przesłaniając niebo, upodabniając miejsce do wilgotnej, zaciemnionej pieczary. Nozdrza chłopaka wypełnił przykry, ni to piwniczny, ni to cmentarny zapach butwiejącego drewna.
"Tam ktoś jest!"
Wzrok Antaresa złowił skuloną postać, ledwie widoczną między zwieszającymi się do samej wody gałęziami starej wierzby. Drzewo ledwo się trzymało, jego pomarszczona kora kruszyła się i odpadała, a nieliczne gałęzie były w większości kompletnie uschnięte.
"Pewnie ofiara tej cholernej suki, nie?" prychnął bez przekonania ten drugi, ale giermek niespecjalnie zwracał na niego uwagę. Poprowadził wierzchowca wokół jeziora i zaraz znalazł się przy owej osobie. Skrzywił się mimowolnie - do butwiejącego drewna dołączył przykry, mdlący zapach padliny.
Siedząca kobieta była stara i schorowana. Ledwo się trzymała, jej pomarszczona skóra usiana była plamami wątrobianymi, a przerzedzone włosy były kompletnie siwe. Patrzyła niewidzącymi oczami w jakiś punkt przed sobą, strużka śliny spływała z półotwartych ust.
— Proszę pani! — Antares przyklęknął przy kobiecie, dotknął jej ramienia, ale staruszka nie zwróciła na niego uwagi.
"T-to jest efekt tego soku z brzozy?" zapytał giermek czując, że robi mu się zwyczajnie niedobrze.
"Nie. Ona jest po prostu w cholerę stara."
"Nie możemy jej tak zostawić!"
"Nie zostawimy. Rozejrzyj się trochę, co?"
Antares instynktownie zrobił, jak go mag poinstruował. I wtedy zobaczył źródło owego ohydnego smrodu.
Ziemię wokół wierzby pokrywał oślizgły, galaretowaty strup zastygłej krwi, wylewanej dzień po dniu między korzenie. Ich kora ściemniała, przybrała upiorne, brunatne zabarwienie. Giermek podniósł stopę, podeszwa oderwała się od gruntu z obrzydliwym mlaśnięciem, z czubka buta zwisał skrzep psującej się krwi i przylepiony do niej kawałek skruszonej kości.
— Zostaw ją!
Chłopak drgnął. Po drugiej stronie jeziora stała Claire, nie przypominała jednak siebie. Rozwiany włos, wściekłe spojrzenie, bose nogi, na których pewnie stała - nic w jej postaci nie przypominało pogodnej, rezolutnej wieśniaczki.
— Co jej zrobiłaś?
— Odsuń się!
Antares nie posłuchał. Dobył miecza, Claire pobladła na widok broni. Jej wzrok z niepokojem przeskakiwał od miecza do siedzącej pod wierzbą kobiety.
— Skrzywdzisz starszą panią? Taki z ciebie giermek? — rzuciła, podpierając dłońmi biodra. Czubek miecza Antaresa zakołysał się niepewnie, giermek cofnął się z wahaniem.
"Nawet się nie waż!" huknął na niego mag. "Sucz chciała cię otruć, łgała ile wlazło!"
Antares poprawił uchwyt na rękojeści, zacisnął usta.
— Tu jest pełno szczątków!
— N-nic nie rozumiesz! — krzyknęła, jej głos się załamał. — To wasza wina!
"Nasza?" Antares się zdziwił.
"Mnie nie pytaj, chłopie."
— Odsuń się od Sealh!
Zapadła cisza. Ani Claire, ani Antares, nie ruszali się ze swoich miejsc. Kobieta robiła się coraz bardziej niespokojna, mimowolnie sięgnęła dłonią do włosów, nerwowo wplątała palce między hebanowe kosmyki. Jej oddech stał się płytki, chrapliwy, oczy widziały już tylko ostrą broń w ręku przeciwnika.
— Wszyscy jesteście tacy sami, ta-cy sa-mi — warknęła. — Wy, ludzie! Żyjecie krócej, niż jętki, a nie obchodzi was nic poza wami samymi!
— Co...
"Cicho!" przerwał mu ten drugi. "Lasce już odbija, to pieprzona psychopatka. Nic nie rób - póki jesteś przy staruszce, będzie się bała cokolwiek odwalić."
Antares zrobił tak, jak mag go poinstruował. Nic nie robił. Stał i czekał.
"To 'wy ludzie'..."
"Wcześniej myślałem, że to pierdolona wiedźma" przyznał mag. "Ale popatrz na nią, przyjrzyj się. Jest gorzej, to jebana driada. Ta cholerna chałupa mnie zmyliła! Która driada żyje w chatce z bali?"
Claire miotała się po drugiej stronie jeziora, na przemian płacząc i wyrzekając. Giermek nawet nie zauważył, kiedy to się stało - włosy dziewczyny pozlepiały się w cienkie i delikatne gałązki, jej ciemne piegi rozlały się w poziome pęknięcia, skóra przypominała korę brzozy.
Jednak tak jak ten drugi przewidział - bała się. A przedłużający się impas powoli ją łamał.
— Gdyby tylko on tu nigdy nie przylazł! To przez niego, to on zabił Sealh!
"Czekaj, kurwa, bo teraz to i ja zgłupiałem."
— Przecież twoja babcia żyje — Antares zmarszczył brwi.
— To moja córka!
Obu mężczyzn na chwilę zatkało, Claire wybuchnęła płaczem.
— Przypałętał się znikąd, zawrócił jej w głowie. Chciał, żeby zamieszkała z nim w wiosce! Moja córka! — Wskazała w kierunku uschniętej wierzby. — Z człowiekiem!
"Jak w tej kretyńskiej balladzie!"
"Ale wierzba nadal stoi, Sealh żyje..."
"Co tu się..."
— Odmówiła mu. Więc stwierdził, że w takim razie on zamieszka razem z nią. — Twarz Claire wykrzywił gniew. — Wziął z nią ślub na ludzką modłę, potem przyszedł i zbudował tę przeklętą chatę. Przyniósł jakieś dzieci z wioski. Mówił, że sieroty.
"Ta alternatywna historia jakby lepsza, nie? Ale to nie tłumaczy tych szczątków..."
— Sieroty dorosły, porozjeżdżały się po świecie. Wracały co jakiś czas, przyprowadzały własne dzieci. A moja córka umierała... — Głos Claire znów się załamał. — Gniła za życia, tak jak wy wszyscy! Ledwie parę dekad i była taka sama, jak ten przeklęty morderca - siwa, słaba i pomarszczona. Myślałam, że ją odzyskam, gdy on w końcu zdechł! Ale nie, było tylko gorzej!
"Jasna kurwa, to wszystko..."
Mag nie dokończył. Był zbyt pochłonięty historią, nie docenił driady. I Antares miał za to zapłacić.
W jednej chwili giermek stał z mieczem w jednej dłoni, z wodzami swego rumaka w drugiej, a w kolejnej wisiał głową w dół, opleciony pnączami. Koń spłoszył się, miecz brzęknął o korzenie.
— Dureń — warknęła Claire, ale chłopak już tego nawet nie usłyszał.
Sięgnął do swej magii, napiął wszystkie mięśnie, usiłując rozerwać pnącza. Wszystko na nic, gałęzie trzymały go niczym imadła, wyduszając powietrze z płuc.
— Claire, co...
Kolejne pnącze oplotło twarz giermka. Chłopak zaczął się dusić.
"Chłopie, rusz się! Weź coś zrób!"
Antares próbował. Bezskutecznie.
"Antares!"
Głos maga dobiegał z oddali. Po chwili wszystko ucichło.


Driada podniosła dłoń, pnącza puściły, bezwładne ciało giermka opadło na ziemię. Kobieta podeszła, odwróciła chłopaka stopą tak, by leżał na wznak. Jeszcze oddychał. To się miało zaraz zmienić.
Wzięła jego miecz. Był ciężki i nieporęczny, dziwnie leżał w jej dłoni. Ale to nie miało znaczenia. Wystarczyło jej jedno cięcie.
Odwróciła się z powrotem, drgnęła. Chłopak siedział.
— Antares... — warknęła.
Ten tylko się uśmiechnął. Zimno i podle.
Pudło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz