sobota, 8 maja 2021

Od Inanny CD. Isidoro

Ciemne brewki powędrowały ku linii złotego włosa, tego samego, który niezgrabnie opadał na smukłe ramiona kobiety, a równie jasne oczyska szybko zdradziły lekkie zmieszanie młodej, już nie tak szeroko uśmiechniętej, bardki. Bursztynowe spojrzenie uciekło od twarzy Isidoro, poszukując jakiejkolwiek wskazówki, znaku czy zwykłej rady, mającej w krótką chwilę uświadomić dziewczynę, o czym właściwie prawi jej nowo poznany towarzysz. Bo choć ze zrozumieniem większości słów nie miała większego problemu, tak te, które stanowiły całą esencję wypowiedzi astrologa, były dla Inanny całkowitą zagadką. Kiwnęła głową, niby to z pojętnością, kiedy do czekoladowego ucha dotarło określenie, przynajmniej w mieniu Inanny brzmiące właśnie, Warasowa-Folialuminiowa.
— Dokładnie, dokładnie — odparła z entuzjazmem. Drobna rączka energicznie walnęła o stół, wszystkie talerze wciąż jedzących gildijczyków wprawiając w ruch. Usłyszała za plecami jęk niezadowolenia, gdy kanapka nieznajomego bruneta znalazła się na podłodze. — Właśnie tak, tak. Masz całkowitą rację. — Cichy chichot wyrwał się ze smagłej szyjki, wypełniając całą stołówkę swym słodkim, wysokim dźwiękiem. Uniosła główkę, ponownie zerkając na Isidoro z tym, charakterystycznym dla siebie, błyskiem w oku.
Smukłe, ciemne paluszki zacisnęły się na, nieco powyszczerbianej, powierzchni kubka, powoli podnosząc go do czekoladowych ustek. Bardka upiła spory łyk zbożowej kawy, którą jeszcze niedawno poczęstował ją astrolog. Pokiwała głową, już chcąc ponownie przywołać temat lutni oraz tego, jak dobrze sprawiają się podczas bijatyk, kiedy Isidoro niespodziewanie kontynuował wątek, opowiadając blondyneczce o jednej z przygód ze swymi braćmi. I choć być może nikt, prócz niej samej, nie przyznałby, iż historia ta należy do tych urzekających i sympatycznych, Inanna, która nigdy nie poznała czułości rodziny oraz domowego ogniska, uśmiechnęła się życzliwie, czując, jak przyjemne ciepło z wolna ogarnia dziewczęce serducho. Westchnęła delikatnie, a dziewczęca stópka podskoczyła, kołysząc się w rytm, znanej tylko Innanie, pieśni.
— To brzmi miło — przyznała po krótkiej chwili ciszy, mimo iż dla samego Isidoro, wspomnienia wypadających zębów i lejącej się litrami krwi zapewne do najprzyjemniejszych nie należały. Zaśmiała się cichutko, czemu zaakompaniowały uwiązane przy pasie grzechotki. — I nie mam tu na myśli tych całych bijatyk, zdecydowanie nie, a po prostu — zawahała się na moment, jakby sama nie była do końca pewna, czy powinna jakkolwiek słowa astrologa komentować — rodzinę. Tak, rodzinę.
Chudziuchny podbródek wylądował na opartych rękach bardki. Inanna rzadko kiedy znajdowała się w towarzystwie osób, które jakkolwiek mogłyby pomóc dziewczynie wydostać się z tarapatów. W ciemnych zaułkach jej ojczystego miasta panowały inne, choć nigdy niewypowiedziane, zasady. Mimo że uliczne sieroty doskonale zdawały sobie sprawę, iż przetrwanie w grupie okazuje się łatwiejsze, iż to dzięki współpracy są w stanie osiągnąć więcej, szybciej, sprawniej, nikt z nich nie był na tyle nierozsądny, by kiedykolwiek ryzykować własnym bezpieczeństwem dla drugiego. Żywot pod bucikiem potężnych oraz bogatych, nigdy do łatwych i sprawiedliwych nie należał, a każdy, kto faktycznie pragnął przetrwać slumsowe batalie, musiał jak najszybciej zdać sobie z tego sprawę.
— Chyba masz rację — wyznała półszeptem, zaraz ciężko wzdychając. Oczęta bardki zamigotały niebezpiecznie, zaraz słysząc o bibliotecznych kartkach, na które mogłaby przelewać wszystkie swe, związane z graniem i tworzeniem, myśli. — No, i to jest dobra wiadomość. Dziękuję ci, Isidoro, bardzo. To jest, za uświadomienie mnie o istnieniu biblioteki. — Dziewczęcy śmiech, ciepły i wyjątkowo słodki, raz jeszcze odbił się od pustych ścian jadalni. — Może i pięknie nie piszę, może i nikt się do moich bazgrołów nie doczyta, ale to mnie mało obchodzi, o. Ważne, żebym sama wiedziała, co te wszystkie literki znaczą, nie? — Pokazała w uśmiechu białe ząbki. — Bo pięknie to ja nie piszę, no niestety, stąd o tych podstawach mówię. Co nieco tylko pamiętam z lekcji, ze świątyni, ale to tyle, na ulicy nikt sierot pisać i czytać nie uczył. Tylko czasem jaka pannica się nad nami zlitowała i jeno jaką bajkę opowiedziała. Ale one to chyba wszystkie wiedźmy były, bo wiesz, odrzutków do odrzutków jednak ciągnie.
Uniosła w zaskoczeniu brewki, a od całej, dziewczęcej sylwetki buchało niewiarygodną ekscytacją.
— Ha, a to ci dopiero! Statkiem do gwiazd chciał dopłynąć. Pierwsze słyszę takie brednie, już szybciej bym cię, drogi Isidoro, na latającym dywanie widziała, niżeli na jakiej łajbie, skoroś do gwiazd postanowił się dostać. Ale popatrz, bo coś tam o galaktykach wspominałeś, jednak odkrywać nocne niebo ci się udaje. I to bez statku! — Dłoń złotookiej wylądowała na ramieniu astrologa, ściskając je w geście wsparcia i nie przejmując się zbytnio faktem, iż tym nagłym postępkiem nieco, jedzącego wciąż Isidoro, zaskoczyła. Westchnęła cichutko, uciekając wzrokiem w stronę sufitu.
— Przeznaczenie powiadasz? Też bym chciała móc tak powiedzieć, że wylądowałam o tutaj, u was, przez przeznaczenie. Pięknie to brzmi, ale nie sądzę, by przeznaczenie jakąkolwiek w tym wszystkim rolę odgrywało. Bo widzisz, ja to z daleka pochodzę, spoza waszej Iferii. Zawsze mi się marzyło tak podróżować po świecie, poznawać nowych ludzi, miejsca i po prostu nigdy się nie nudzić. No i mi się udało, no i wyjechałam, a teraz — zatrzymała się na moment, czując rosnący w klatce piersiowej, nieprzyjemny ucisk — chyba się zgubiłam. Nie wiem, jak wrócić do domu. Nie wiem, czy w ogóle chcę wracać. Zostałam sama, w obcym mi kraju. A bardzo nie chcę być sama.
warasowa-folialuminiowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz