niedziela, 16 maja 2021

Od Mattii cd. Echo

Łagodny szum deszczu ukołysał ich do snu, a poranek powitał rześkim, mokrym powietrzem. Mgła cofała się w kierunku lasu, kuliła się w małe, wystraszone kłęby wśród pól i w końcu znikała kompletnie pod dotykiem pierwszych promieni słońca. Mattia objął ten widok zamyślonym spojrzeniem. Z jakiejś przyczyny przypomniały mu się baśnie, które dawniej opowiadała jemu i Isidoro ich babcia cioteczna, Maristela. Nawigatorka i doświadczona żeglarka, całe życie podróżowała wśród dalekich krain, przywoziła z nich przedziwne zabawki i słodycze, ale jeszcze dziwniejszym, co przywoziła, były jej opowieści.
Astrolog przez dłuższy czas obserwował zupełnie naturalny i codzienny fenomen, który istniał w przyrodzie od wieków i dopiero po chwili zorientował się, że zbyt długo każe już czekać Echo na nie wiadomo co, że mężczyzna stoi wsparty o framugę drzwi spichlerza, a ręce krzyżuje ciasno na piersi.
— Wybacz, zamyśliłem się — wytłumaczył się od razu. — Przypomniała mi się opowieść, którą niegdyś słyszałem. Opowieść o féth fíada, magicznej mgle. I o biednym chłopie, który poślubił kobietę z głową świni. — Mattia zaśmiał się na wspomnienie, uśmiech ten kierował tylko częściowo ku usłyszanej historii. W większej części była w nim jednak nostalgia. — Cóż, czas nas nagli, kiedy indziej przyjdzie czas na historie. Wypada nam pożegnać naszego szacownego gospodarza i wyruszyć w dalszą drogę.


Jak to zwykle bywało na kontynencie, wiosna przybyła nagle i od razu ze wszystkimi swoimi kaprysami. Dni stały się na tyle ciepłe, że Mattia jeszcze przed południem pozbywał się swojego płaszcza, pozwalając mu spocząć złożonemu na wierzchu juków, astrolog zapobiegliwie nie pakował go jednak nigdzie głębiej. W okamgnieniu wiatr potrafił przywiać zza horyzontu ciemne chmury, których wydęte brzuchy szorowały wśród czubków drzew i pękały znienacka, racząc świat zimnym prysznicem-niespodzianką.
Właśnie taki deszcz dopadł ich na ostatniej prostej przed siedzibą markizy Eleanory Mirabelle Beaumont, szacownej i statecznej matrony, która po niespodziewanej i przedwczesnej śmierci swego nieodżałowanego męża, piastowała stanowisko głowy rodu Beaumont. Wbrew oczekiwaniom nieprzychylnych, ród Beaumont wcale nie stracił na prestiżu i wpływach, kiedy władzę nad nim objęła kobieta, na dodatek jeszcze deklarująca wieczną żałobę po mężu. Spodziewano się po niej skłonności do histerii i emocjonalnych reakcji - jak inaczej mogła w końcu postępować kobieta, która z własnej woli poprzysięgła do końca swych dni przyodziewać się jedynie w posępny, czarny kir? Markiza mocno trzymała jednak stery władzy, a te jej charakterystyczne rękawiczki z delikatnej, czarnej koronki, wydawały się jej wcale nie przeszkadzać.
Ulokowana ledwie dwie godziny drogi od Almery posiadłość utrzymana była w łagodnych, pastelowych barwach, których delikatne odcienie niemal tonęły w gwałtownej, wiosennej burzy. Mimo to Mattia i Echo parli przed siebie, osłaniając głowy kapturami, a niosące ich wierzchowce parskały niezadowolone z kolejnego kaprysu pogody.
Jeźdźcy dopadli w końcu frontowych drzwi, Mattia zsunął z głowy kaptur, oddychając ciężko pod osłaniającą ich przed deszczem szeroką wiatą. Zaraz pojawił się służący, wymieniono nieco uprzejmych słów. Astrolog ściągnął rękawiczki, zabłąkany promień słońca błysnął w chłodnej toni szafiru pierścienia rodowego. Mężczyzna wydobył starannie złożone i zabezpieczone przed wilgocią zaproszenie przyozdobione herbem rodu Beaumont i doskonale gildyjczykom znanym symbolem kota. Służący zaraz rozpoznał zaproszenie, rozpoznał i oczekiwanych przez gospodynię przyjęcia gości. Machina ruszyła.
Z wnętrza posiadłości zaraz wysypało się więcej służby. Mattia i Echo zsiedli ze swych koni, a stajenni odprowadzili Aldebarana i Kharquę w kierunku stajni. Klacz parsknęła trzymającemu ją mężczyźnie w twarz, szarpnęła za wodze, stajenny wydał się tym kompletnie niewzruszony - na jego twarzy mignął uśmiech, szepnął coś do końskiego ucha, uspokajającym ruchem pogładził mokre od deszczu chrapy.
Inni służący zajęli się bagażami, obu gildyjczyków zaraz wprowadzono do sieni. Znalazły się ręczniki do wytarcia zlanych deszczem twarzy, czyjeś usłużne dłonie odebrały ociekające wodą płaszcze. Nie wiedzieć kiedy, obaj mężczyźni stanęli przed drzwiami przydzielonych im pokoi.
— Powiadomię markizę o tym, że panowie już przybyli. Czy zechcą panowie zjeść posiłek z markizą i pozostałymi gośćmi, czy preferują panowie spożyć w pokojach? — zapytał usłużnie kamerdyner, zabawnie i manierycznie ściągając usta przy każdym "u" i "o".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz