środa, 19 maja 2021

Od Talluli

Powieki opadły, swą cienką warstwą zakrywając spojrzenie modrawych tęczówek i pozwalając bystrym ślepkom choć na chwilkę, tak niezwykle upragnionego, wytchnienia. Smukłe nóżki ugięły się w pół, z wolna wędrując w stronę drobnych, odkrytych piersi, nieustannie walcząc z ciśnieniem wód pobliskiej rzeki, uniemożliwiających jakiekolwiek, gwałtowniejsze zgięcia czy obroty, a chude grabule objęły równie chudziutkie łydki, zamykając sylwetę dziwy w ciasnym, bezpiecznym uścisku. Spokój – jedyne, czego poszukiwała w objęciach swej wiernej towarzyszki. Wolności od zmartwień, niepokoju, tych niespokojnych myśli, tak częstych w umyśle Barbeau, od nagłej ucieczki z ethijskiej stolicy. Ucieczki wymuszonej, niezbędnej. Wciąż nie miała najmniejszego pojęcia, kto mógłby zechcieć pozbyć się jej z królewskiego dworu. Lata przy boku Olivera I nauczyły Tallulę, czym właściwie jest żywot wśród wystawnych bankietów, pełnych skarbców, głośnych uczt oraz wojen, tych mniejszych, jak i większych.
Gra. Wszystko, czym została obdarzona przez królewską życzliwość, było zaledwie grą. Niekończącą się sztuką, gdzie maski biernie zmieniano w cieniu kurtyn, raz po raz ukrywając za nimi prawdziwe cele, szczere słowa czy faktyczne uczucia. Ona sama, choć tak różna od całej reszty kolorowej kohorty, choć zrodzona w biedzie i nigdy ciepłem matczynej miłości nie otoczona, wychowana w zimnej pustce, ciągłym gniewu i z tym bólem w schorowanych serduszku, nie miała żadnego problemu, by samej złapać za kartki scenariusza, z niesamowitą łatwością pojmując, o co właściwie toczy się stawka. A toczyła się o wiedzę, informacje. Władzę oraz kontrolę. Oh, i jak dobrze sprawdzały się te wszystkie słodkie, kłamliwe uśmiechy, pociągające spojrzenia szachrajskich tęczówek, płótno drogich, wystawnych sukni oraz biżuteria, zawsze tak samo ciężka, zawsze tak wiele warta. Z wyuczonymi zasadami, niezmiennie bezlitosna, spoglądała na całą resztę graczy z pozycji wyjątkowo wysokiej. Z tej samej, z której z taką łatwością dała się zepchnąć przez niewidzialne ręce zamaskowanego oponenta. Tak długo jednak, jak nie dała się zaprowadzić przed surowe oblicze ethijskiego władcy, rozgrywka toczyła się dalej. Jeszcze nie przegrała. Jeszcze nie.
Płuca zapiekły niebezpiecznie, wbijając naostrzone igiełki wprost pomiędzy nieduże, kobiece piersi, prędko przypominając młodej wiedźmie o otaczających ją wodach, rzeczywistości, od której tak pragnęła się uwolnić choć na krótką, zbawienną chwilę. Powieki wystrzeliły ku linii włosów, pozwalając szafirowym ślepkom rozejrzeć się po dnie miejscowej rzeki. Nie głębokim, choć wciąż niebezpiecznym, wyraźnie rozświetlanym przez przebijające się na wskroś zielonej tafli, promienie wiosennego słońca. Wyprostowała smukłe nóżki, a ręce powędrowały na boki, jakkolwiek kontrolując pozycję skromnego ciałka. Podeszwa prawej stópki odbiła się od piaskowego gruntu, w okamgnieniu pozwalając Talluli wydostać się spod nieco mętnej gładzizny ruczaju, wprost na to przyjemne ciepło, palące bladziutkie ramiona słońce. I odetchnęła głęboko, napełniając płuca świeżą dawką majowego powietrza, po dobrych piętnastu minutach spędzonych w ramionach swej dobrej, starej przyjaciółki.
Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie jej dane powrócić do tego życia. Tego samego, którego tak skrzętnie ukrywała pod nowymi wspomnieniami, fikcyjną tożsamością, nazwiskiem, bez którego wśród królewskich doradców byłaby nikim. Czesława. Nigdy za nią nie tęskniła. Za słabością, tak wielce teraz znienawidzoną i naiwnością, która pozwoliła jej uwierzyć, że faktycznie pomaga, dzieląc się swymi umiejętnościami z całą resztą znanego dziewczynce świata, gdy w rzeczywistości podła matula uczyniła ze swej dziatwy produkt idealny, przynoszący kobiecie dorobków co niemiara. Mimo to niczego nie miała sobie za złe, wiedząc doskonale, iż jedyną rzeczą, za którą właściwie dostawała wciry, był fakt, że miała czelność kiedykolwiek wyjść z matczynego łona. Barbeau brakowało jednak tego spokoju. Wiejskiej sielanki, prostego, wypełnionego niezmienną rutyną, żywota. Odpowiadała jej. Wolność od królewskich obowiązków, blagierskiego towarzystwa, niekończących się kłamstw oraz gierek. Wyuczonemu sercu brakowało co najwyżej tych wygód i przywilejów, którymi nigdy nie mogła się do końca nasycić.
Mokry, rudy włos przylgnął do gładziutkich ramion, choć turkus przy samej głowie zaczynał z wolna zdradzać właściwy Talluli kolorek. Nie wiedzieć czemu, bo i sama Barbeau nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, tereny Tirie wydawały się czarownicy na tyle bezpieczne, by nie musiała co dobry tydzień wybierać się z kapturem na głowie do najbliższego, większego miasteczka, gdzie mogłaby zdobyć odpowiednie do farbowania składniki. Cytryn, kurkumy, lukrecji, jak i liści oraz gałązek winorośli w gildyjskiej wiosce dostać nie mogła. I być może wystarczyło odpowiednią w gildii osobę poprosić o regularne dostawy, które młodą dziwę uwolnić mogły od ciągłych wyjazdów i niebezpieczeństwa wiążącego się z każdym, takim granic Tirie opuszczeniem. Tego, na tę chwilę, modrooka wiedzieć jednak nie mogła.
Smukłe paluszki zacisnęły się na końcówkach włosów, chcąc jak najszybciej pozbyć się z nich nadmiaru wody, kiedy kobieta poczuła na odkrytych plecach palące, nieznajome spojrzenie. Nie odwróciła wzroku bławatkowych tęczówek, doskonale do spojrzeń miejscowych chłopaczków przyzwyczajona. Choć starała się wybierać miejsce dość ciche, choć oddalała się nieco od wioski, nie chcąc wzbudzać nagim cielskiem niewyobrażalnych sensacji, raz po raz znalazło się kilku młokosów, odkrytym, babskim ciałkiem wyjątkowo podekscytowanych. Mimo to przyzwyczajona do spojrzeń wędrujących tam, gdzie nie powinny, Tallulah od zawsze żyła ze swą sylwetą w całkowitej zgodzie. A więc i teraz nie robiła sobie zbyt wiele z tego, jakże silnie odczuwalnego, spojrzenia, mimo iż do niewyżytych chłoptasiów zdecydowanie nie należał.
Westchnęła cichutko, zerkając wreszcie przez ramię, wprost na nieznajomego podpatrywacza. Różane ustka ułożyły się w psotny uśmieszek, a drobne dłonie powędrowały do nagich piersi, skrzętnie je zakrywając. W końcu wielu uwielbiało kobiece zawstydzenie.
— Długo będziesz się jeszcze tak gapić, czy podasz mi wreszcie ręcznik, jeśli łaska? — odparła słodziutko, przewracając niebieskie spojrzenie na znajdujący się przy brzegu rzeki skrawek grubego materiału.
( ͡° ͜ʖ ͡°)

1 komentarz: