niedziela, 16 maja 2021

Mam nie­speł­na trzy­dzie­ści lat.
I jak kot mu­szę umrzeć dzie­więć razy.



apolonia
JEZEBEL
LE FAY
07.02.1761 • TIEDAL
AKTORKA • MUZA • SZPIEG
ZDRAJCZYNI STANU
Apolonia się nudzi, a gdy płomień świecy tańczy w odbiciu lustra, miękko określając krawędź żuchwy troszkę zmęczonej kobiety, jej palce nerwowo stukają w toaletkę. Przed chwilą nerwowo poszukiwały w niej czegokolwiek, czym mogłyby się zająć – ale co niby mogły odnaleźć w teatralnych szufladach, samotnych i porzuconych, bo nikt o zdrowych zmysłach nie powierzyłby im swoich sekretów.
Gdy powieki opadają, umysł zaczyna poszukiwać wspomnień, które z marazmu mogłyby ją wyrwać. Powinna skupiać się na tym, co za chwilę; na tej młodej dziewczynie rzucającej się z wieży w rozpaczy powodowanej nieszczęśliwą miłością oraz tragicznymi w skutkach decyzjami ojca. Nigdy jednak nie uważała tej konkretnej historii za dobrą, raczej naiwną, prawdopodobnie pisaną przez jakiegoś mimozowatego mężczyznę. Swe tragedie uważa za zdecydowanie lepiej chwytające się serca, ale owych jeszcze teraz nikomu nie opowie.
Źródło wspomnień się wyczerpuje, swą myślą przeskakuje ku planom na dzień następny. Powoli je studiuje, na szachownicy rozmieszcza już pionki, doskonale wiedząc, ku którym polom w odpowiednich momentach podążą. Biały król waha się przez chwilę, kołysze się niebezpiecznie, zapowiadając swój upadek. Prędko podtrzymuje go opuszkiem, delikatnie muska, popycha ku odpowiedniej drodze. To jeszcze nie ten moment.
W końcu spogląda w swe odbicie, topazowe oczęta błyszczą ciepło w płomieniu świecy. Stwierdza, że powinna wysłać list. Zrobi to jutro, a może jeszcze dzisiaj. Już po wszystkim, gdy księżyc srebrnym okiem łypać będzie do jej mieszkania, próbując podejrzeć rozsypane na biurku dokumenty.
— Pani Apolonio, zaraz zaczynamy — ktoś zza drzwi informuje, nie otwiera ich. Wie, że aktorka potrzebuje samotności i skupienia. Tak ważna rola! Ona przeciąga się na krześle, wstaje powolutku.
— Już idę — mówi, palcami gasząc świecę.
Jezebel się nudzi, a płomienie ledwo tańczące w kominku odbijają się w szklanych, zapuchniętych oczętach. Kobieta sięga po metalowy pręt, który równie dobrze mógłby posłużyć im za prymitywną broń, jego końcem stara się obrócić jedno z polan, zmusić je do wzięcia w siebie tlenu, do rozbuchania się piękną, głęboką czerwienią. I coś się zaczyna dziać, jakaś iskra przeskakuje z lewa na prawo, ale arystokratka nie wie, czy cokolwiek z tego wyniknie.
Kobieta porusza ramionami, chcąc w ten sposób się rozgrzać; krzywi się nieznacznie, czując, jak o sobie przypominają poparzone plecy.
— Jez, idziemy — chłodne słowa padają w równie chłodnym powietrzu, nie znoszą sprzeciwu. Znudzony, obojętny wyraz twarzy kobiety się jednak nie zmienia, jedynym ruchem jest podciągnięcie ku sobie kolan.
— Nie idę — odpowiada, jak dziecko, jak gdyby miała jakikolwiek wybór.
Słyszy skrzypienie desek i ciężkie podeszwy skórzanych butów, czuje rozgrzaną dłoń na swoim barku. Palce mężczyzny wbijają się w ramię, ciągną ku górze, a ona syczy – gdy wyślizguje się z ich uścisku, te, niby przypadkiem, choć czy jakikolwiek ruch z jego strony jest przypadkowym, zahaczają o rany na łopatkach.
— Chcesz nas zabić? — już podnosi głos, już się gotuje. Kusi, by zacisnąć dłoń na metalowym pręcie, ale przecież nie zdążyłaby się nawet nim zamachnąć.
Wstaje w końcu, ramiona drżą.
— Ja? Ja chcę nas zabić? — krzyczy, zirytowane błędniki gubią się w topazie oczu. — Spójrz na siebie! Jest środek pieprzonej zimy, gdzie chcesz iść? Może od razu zakopmy się razem w śniegu, tam nas na pewno, kurwa, nie znajdą!
Mężczyzna kręci głową i choć po jego sylwetce mogłaby sądzić, że się uspokaja, tak za plecami ogień bucha, czerwone języki wydostają się z objęć kominka, skradając się niebezpiecznie blisko niej. Jezebel wzdycha, bo przecież wie, że tej sprzeczki nie wygra, tak jak i nie wygra każdej kolejnej.
— A więc idziemy — mruczy, idzie po płaszcz.
I gdy stoi w drzwiach, gdy wpuszcza do tej opuszczonej chatki zimową zamieć, a na ciemnych włosach osadzają się płatki śniegu, spogląda na mężczyznę przez ramię. W topazach może po raz pierwszy błyszczą iskry zwycięstwa, ale jak bardzo pyrrusowego, tego nie wie nikt.
— Wiem, co zrobiłeś, Fryc. — Idzie prosto w biel, nie czekając na niego.
Na horyzoncie widać już czarne konie.
Listy perfumowała konwaliami, lakowała pieczęcią bez jakiegokolwiek grawerunku.

NIEWYSŁANY
F,
Tęsknię za Twoim spojrz Nadal zastanawiam się, czemuś akurat mi musiał się przytrafić. Co Ttobie zrobiliśmy, czym się narzuciliśmy? Czemu ja, czemu, czemu, czemu, czemu, co ci zrobiłam, czym skrzywdziłam, czym MY [nieczytelne] To ty powinieneś był znaleźć się tam na rynku.
Pierdol się

J

WYSŁANY
Aherinie,
Adres znasz. Pukaj cztery razy, dwa pierwsze z przerwą, dwa kolejne po pierwszych następujące prędko i żywo. Otworzę lub nie w zależności od humoru, wyroki kobiet są niezbadane. Sygnetu beze mnie nie znajdziesz. Na miłość, nie przetrzepuj tylko szafek, osobiścię przypilnuję, byś po takim występku wszystko na błysk wysprzątał i jeszcze inną, odpowiednią do wielkości bałaganu poniósł karę, ewentualnie na gorącym uczynku złapie Ciebie Danka. Za nią nie ręczę, wie, jak reagować na mężczyzn myszkujących w moim mieszkaniu.
Do widzenia; minęła już północ, srebro księżyca zagląda przez okno, a ja przy biurku w samotności marznę,

apolonia

PS Doprawdy, masz niezwy

WYSŁANY
Wicehrabio,
Nic dobrego z Ciebie, z Twojego podekscytowanego zainteresowania oraz chęci do mieszania w mym aktualnie dosyć poukładanym życiu. Odpuść, na boskie łaski, odpuść sobie i nie błagam Ciebie o to niczym zając myśliwego, a jedynie proszę w przyjacielskim czynie. [...] Poruszanie zakopanych trzy metry pod ziemią spraw sprowadza nieszczęścia na wszystkich w to zamieszanych; na mnie przede wszystkim, oczywiście, co wydaje się być w tej kwestii całkowicie naturalne, ale i na siebie niepomyślność jakąś sprowadzisz, sen z oczu spędzisz – nie zaprzeczaj, przecież wiem, że pod błękitną szlafmycą pocisz swe czoło nad tym przypadkiem, znam Ciebie wystarczająco długo. [...] List, mam nadzieję, spalisz czym prędzej, kompromitujący on dla mnie i dla Twojej persony po równo.
Żegnam,

apolonia

PS Arcydzieła wypada podziwiać z należytą im uwagą, spoglądać im prosto w oczy; mam nadzieję, że zasady tej będziesz przestrzegać, gdy nadejdzie dzień godny jej przestrzegania.
PPS Nadal rozmyślam, co by było gdyby, Twe myśli i sny więc i tym nocą będę prześladować.

NIEWYSŁANY
Morgano,
Czasami, nocami zazwyczaj, gdy szum tej przeklętej ulicy cichnie na kilka godzin, modlę się, że była to kolejna z twoich sprytnych, magicznych sztuczek.

J
WYSŁANY
Mam nadzieję, że list ten odnajduje Ciebie w zdrowiu; na zewnątrz coraz chłodniej, idzie przecież, jak podejrzewam, choć na pogodzie się nie znam, sroga zima i szkoda by było swe urodziny spędzać pod pierzyną, z herbatą w dłoni, a przede wszystkim – bólem gardła czy gorącym czółkiem. I zdradziłam się już w pierwszych słowach! [...]
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego szanowna przyjaciółko. Do widzenia kochana, dobrze wspominaj ten wyjątkowy dzień. Baw się, pij, tańcz i korzystaj.
Twoja szczera przyjaciółka,

apolonia

PS Zapomniałabym. Powinszować, Małgorzato. Szczęścia z szanownym panem Asparsą. Przekaż mu moje gorące pozdrowienia i przypomnij, że swojego sygnetu nadal nie odebrał; jego pierścień nadal czeka w moim mieszkaniu, choć sądzę, że aktualnie ani on, ani ja mu w głowie. Ach, ci mężczyźni – czyż nie?
WYSŁANY
Czuję się jak skończona idiotka, wysyłając Panu list, a jednak to robię – i nawet nie do końca wiem, co niby owym chciałabym osiągnąć. Może mam Pana za jedyną osobę, z którą mogę być w jakimkolwiek, prawdopodobnie minimalnym ale jednak, stopniu szczera. Jedyną, w przenośni oczywiście, bezpieczną ostoję, której aktualnie się nie obawiam. Nie wiem na ile jest to marna ułuda, tragiczny stan, w którym aktualnie się znajduję czy desperacka potrzeba wylania z siebie wszystkich emocji, tych negatywnych i tych pozytywnych, które od kilku tygodni w sobie skrywam. Zwalam to na mroźną Obarię. Chłodny klimat nie pomaga w utrzymaniu rozsądku oraz ładnego uśmiechu na twarzy. [...] Proszę również o wybaczenie za ten krzyk desperantki, którym jest ten list.
Nie mogę się doczekać chwili, w której ponownie dane nam będzie razem wypalić ukradkiem papierosa na jakimś balkonie. Pańska, mam nadzieję, przyjaciółka,

pola
WYSŁANY
żyję. Nadal oddycham. Kanałowych myszy coraz tu więcej i, jak na zawód myszy przystało, harcują. Twarze niebezpiecznie mi znajome, kojarzone, towarzysko bardzo nam bliskie. Obiecałeś mi, że tajemnicy dotrzymasz. Czyżbym miała słać po psa na kota, a tuż za nim po hycla? [...] Wiesz, że słabość mam do Ciebie, Kochany, pozwól mi tę słabość więc zachować. Nigdy do was nie wrócę, nigdy mej twarzy już nie zobaczycie, ale wiedzcie, a może Ty wiedz przede wszystkim, że doceniam starania, pomoc i wszystko, co dla mnie zrobiliście. Do listu dołączam spłatę swojego długu i drobną, przyjacielską nadwyżkę. Policz jako odsetki, jeżeli ciepłego gestu docenić nie chcesz. [...] Mam nadzieję, że me imię widnieć będzie w liście sponsorów twojego ukochanego kabaretu. Zamawiam jedną pieśń specjalnie na swoją cześć, a może dwie w braku skromności. Jeżeli potrzebujesz – służę radą co do rytmu i rymu, wiesz, gdzie mnie znaleźć. [...] Mam nadzieję, że kiedyś dane mi będzie ją przed Tobą odśpiewać.
Całusy ślę Tobie i wszystkim Twoim miłościom,

J
1761
Na zewnątrz jest strasznie zimno, gdy na świat przychodzi kolejna córka państwa Le Fay – profesora nadzwyczajnego Defrosiańskiego Uniwersytetu Magicznego specjalizującego się w historii magii i etyce magicznej oraz naukowczyni–arystokratki zajmującej się fitopatologią czy mykologią. Dziewięcioletniej Morganie noworodek przypomina pomarszczonego, zbyt różowego rodzynka; nie zmienia to jednak faktu, że swoją młodszą siostrzyczką jest zafascynowana i gdy bierze ją do rąk, oczywiście z ojcowską asekuracją, płacze w niezrozumiałym dla siebie wzruszeniu. Kochają ją wszyscy, a ich miłość wydaje się wieczną i nienaruszalną. Nie przeszkadza im, że młodziutka Jezebel nie wykazuje się jakimkolwiek talentem magicznym w przeciwieństwie do swojej niezwykle utalentowanej w tej kwestii siostry. Nigdy jednak nie wytwarza się pomiędzy nimi jakakolwiek forma rywalizacji.

1767
Rodzinny dworek, ich bezpieczną przystań przystrojoną w bujną zieloność pochłania krwistoczerwony ogień, którego nie da się ugasić. Trawi bogactwo, trawi rodzinne pamiątki, dorobek naukowy, państwa Le Fay oraz wszystkie wspomnienia. Dwie siostry, teraz dwie sieroty, którym współczują oba środowiska naukowe (żadne jednak, prócz oficjalnych listów z pompatycznymi kondolencjami i skromnymi pieniędzmi, nigdy im nie pomoże), trafiają do domu dla bogatych dziewcząt hrabiny Montcroix. Młodsza siostra chowa swe smutki w coraz to wilgotniejszej od łez poduszce, starsza – w poświęceniu dla magii oraz nagłym, zdecydowanie przedwczesnym jak na jej wiek wyjeździe na uniwersytet w stolicy Defros. Kontakt utrzymują poprzez listy, Morgana raz w miesiącu wysyła również paczuszkę z ekstrawaganckimi upominkami oraz pieniędzmi. Jezebel żywej siostry nie zobaczy już nigdy.

1772
Młodziutka, jedenastoletnia Jezebel przyporządkowuje się wymaganiom hrabiny Montcroix. Jest grzecznym, sympatycznym dzieckiem, choć trochę cichym i zbyt wrażliwym, ale dobrze się uczy, zjednuje sobie koleżanki. Po przeczytaniu z trudami krótkiego dramatu rozkręca w przybytku kółko teatralne, wraz z resztą dziewczynek organizuje przedstawienia dla kontessy oraz jej znajomych. Listy od pnącej się w hierarchii uniwersytetu Morgany docierają coraz rzadziej, paczuszki z egzotycznymi upominkami pojawiają się nie co miesiąc, a co dwa, co trzy, co cztery. Obie siostry uświadamiają sobie, że zapominają, jak wygląda tak druga. W głębi delikatnych serc kryje się jednak nieuchwytna tęsknota.

1777
Pieniądze przesyłane przez Morganę się kończą. Jezebel nie wie, czy porzucono ją na rzecz magicznych sztuczek, czy może po prostu o niej zapomniano – udaje, że w ogóle jej to nie dotyka, udaje, że nigdy siostry nie miała i by przygłuszyć natrętne szepty w głowie, które cały czas narzucają jej, że coś na pewno się stało, coś się dzieje, a niebezpieczeństwo zdaje się bez przerwy ją obserwować, wtapia się w artystyczną bohemę Ovenore. Ta szesnastoletnią dziewczynę pożera ze smakiem, wykorzystując ją do granic możliwości, wyżynając niby mokrą koszulę po praniu. O swych problemach zapomina w narkotykach i w cudzych, zbyt starych na nią ramionach, zatapia je w głośnej, kabaratowej muzyce i zbyt lubieżnych oczkach puszczanych widowni ze skrzypiących desek sceny. Żyje z dnia na dzień, ona, przeurocza gwiazdka Ovenore dla której ludzie przyjeżdżają do stolicy. Adorują ją, obdarzają miłością, której, jak się jej wydaje, nigdy nie dostała. Pewnego dnia dociera do niej ostatni list od Morgany Le Fay, dwudziestopięcioletniej doktor sztuk magicznych szykującej się do habilitacji. Jezebel wykorzystuje go jako podpałkę dla papierosa i nigdy nie odczytuje zawartego w nim ostrzeżenia oraz prawdy na temat śmierci ich rodziców.

1779
Morganę ponownie widzi podczas jednej z porannych przechadzek wstydu po nocy przelewającego się w litrach alkoholu. Martwe ciało oskarżonej o zdradę narodu czarownicy przeszyte jest drewnianym palem – w przestrodze na kilka dni pozostawiono je na rynku. Jezebel w pozbawionych blasku, wpółotwartych, topazowych oczach rozpoznaje swoją siostrę; teraz zmasakrowaną, pozbawioną paznokci i z wyrwanymi włosami. Cudem udaje się jej pochować czarodziejkę poza murami stolicy, w nienazwanym i nieuczęszczanym przez nikogo zagajniku. Osiemnastoletnia Jezebel po raz pierwszy i po raz ostatni modli się do bogów, nie potrafiąc zrozumieć i nie chcąc uwierzyć w rozpowszechnione na temat jej siostry plotki. Rok później z pożerającej ją kawałek po kawałku rozpaczy ratuje ją dwudziestojednoletni Fryc. Zakochuje się w jego szczerym uśmiechu i wraz z jego szczerym uśmiechem gotowa jest podbić ten okropny świat, którego razem nienawidzą.

1783
Wędrówka z rudowłosym mężczyzną, którego znała na wskroś, a jak się okazuje w rzeczywistości nie zna wcale, przez rozpościerający się na polach głęboki śnieg jest męcząca. Na własnych ramionach targa wspomnienia za nic martwych rodziców i za nic martwej siostry, całą wiedzę z cudem zdobytych dokumentów poświadczających o ich niewinności i winności innych, a także doświadczenia własne – swe pobliźnione plecy, poobcierane stopy, rodzące się w trzewiach nowe życie i wściekły, domagający się sprawiedliwości w niesprawiedliwym świecie umysł. Dwudziestodwuletnia Jezebel stała się zdrajczynią narodu, dokładnie taką samą, jaką była jej siostra i prawdopodobnie zostaliby rodzice, gdyby tylko przetrwaliby próbę krwistoczerwonego ognia, dokładnie tego samego, który tańczy pomiędzy palcami Fryderyka Merlina, gdy uciekają razem przed karymi końmi jazdy Roderyka Odważnego.

1784
Apolonia uśmiecha się fałszywie do potłuczonego lustra w obskórnym, podziemnym kabarecie Marmurowego Miasta. Puszcza do siebie oczko, pręży się niby rasowa kotka, zarzuca nogę na nogę. Poprawia piórka ładnie podkreślające szczupłe ramiona i ostro zarysowane obojczyki. Podciąga małe piersi, chcąc, by chociaż tej nocy prezentowały się jako większe. Ma szczęście, gdy podczas występu upatruje sobie miejsce na kolanach jednego z wysokich pracowników Teatru Narodowego Sorii, którego nie powinno tu być, a jednak jest. Ma jeszcze większe szczęście, gdy jej talenty okazują się wychodzić poza tematykę stricte łóżkową, sprawdzając się również na deskach teatru. Kilka tygodni później wysoki pracownik Teatru Narodowego Sorii zostaje wyrzucony za bezwstydne szlajanie się po wątpliwej jakości przybytkach, a początki pani Apolonii, teatralnej diwy stolicy, zostają owiane rozbudzającą wyobraźnie tajemnicą.


Kolejna nowa karta postaci dla Polci, woohoo. Na wizerunku art Radiante mozzarelle, w tytule Lady Łazarz Sylvii Plath. Apolonii można używać w swoich opowiadaniach po konsultacji ze mną. Buziaki wszystkim.


pierwsza kapejka
ostatnia aktualizacja: 12.03.2023 [ nowy list + redakcja ]

3 komentarze:

  1. Antares przypasał miecz, a następnie zarzucił płaszcz. Spiął materiał na lewym ramieniu tak, że poły błękitnego płaszcza idealnie odsłaniały rękojeść ostrza pozwalając dobyć broni w okamgnieniu. Co prawda rycerz nie wybierał się nigdzie daleko, nie przeczuwał też, by podczas tej krótkiej wycieczki musiał dobywać broni, niemniej jednak wychodził z założenia, że z racji stanu i pełnionej funkcji musi być zawsze gotowy do walki. Nawet, jeśli jego wielce poważna misja polegała tylko na odebraniu dziurawej torby, którą w zeszłym tygodniu zaniósł do naprawy do kaletnika.

    Właśnie gdy miał już opuścić budynek Gildii, jego wzrok od razu przykuła nowa postać, której wcześniej nie widział w okolicy. Na pewno nie należała do Gildii, niepodobnym też było, by pochodziła z niedalekiego Tirie. Wszystko w jej postaci mówiło, że pochodzi z wyższych sfer, że nawykła do luksusu i przepychu.

    "O chłopie, patrz na to!" odezwał się zaraz ten drugi. Antares rzecz jasna się tego spodziewał, więc nawet nie wywrócił oczami na kolejne daleko idące, niestosowne komentarze. "Spróbuj wziąć ją na litość! Szanse masz równie duże, co twój wzrost, ale może lubi takich pierdołowatych okularników... "

    "Albo po prostu kogoś szuka i potrzebuje pomocy" odpowiedział mu rycerz nieco zmęczonym tonem. Sam zaś wartkim krokiem zbiegł po schodach do holu, podszedł do nieznajomej i zadarł nieco głowę, by na nią spojrzeć.

    — Jestem Antares, miło mi szanowną panią powitać. — Mężczyzna skłonił się. — Może się mylę, jednak jeśli mnie pamięć nie myli, nie widziałem pani wcześniej tutaj. Czy mogę w czymś pomóc? Szuka pani może gabinetu Mistrza Cervana?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pantofli z niskim obcasem na szczęście nie zgubiła na błotniscej dróżce. Nie zgubiła ich również wskakując do kałuży wprost z okropnie trzęsącego się wozu, którym podwiózł ją pod budynek uroczy i miły pan z, jeżeli oczywiście dobrze pamiętała, niedalekiego Tirie. Nie zmieniało to jednak faktu, że choć buty na swych stopach nadal posiadała, tak te były okropnie brudne i niekomfortowe.
      Kto wie, może powinna była lepiej przygotować się na taką ewentualność. Ale kto by o tym pomyślał, gdy w stolicy było sucho, ciepło, a deszcz padał w zesczłym tygodniu i porównywalny był prędzej do delikatnych mżawek, niźli tego, co działo się aktualnie za mokrymi oknami budynku. Strużki wody spływały po szybach, krople dudniły w każdym miejscu, w którym dudnić mogły.
      Ach, wiejska wiosna przepełniona zapachem krowiego obornika i kurników.
      Dobrze więc, że chociaż w tym wszystkim dokumenty uchowały się w nienaruszonym stanie.
      Cudze słowa wyrwały ją z chwilowego zamysłu. Spojrzała przed siebie, tam jednak ujrzała jedynie szarawą czuprynę. Zerknęła więc w dół, chcąc jednak patrzeć na twarz swojego nowego rozmówcy. Uśmiechnęła się, ciut pobłażliwie, z niskiego wzrostu wnioskując, że stojący przed nią chłopiec nie mógł być starszy niż piętnaście, ba, może i czternaście lat, bo poliki jego wydawały się być nietknięte nigdy dorosłym zarostem.
      — Ach, w takim stanie daleko mi do szanownej — westchnęła, przesuwając po swym czole lok, który przykleił się do niego za pomocą deszczowych kropel. Dygnęła kapkę w odpowiedzi na jego ukłon. — Apolonia, mi również niezwykle miło. Myślę, że do pomyłki nam obojgu daleko, bo i ja sobie twojej twarzy nie przypominam — parsknęła. — A i owszem, potrzebuję się dostać do gabinetu Mistrza. Choć — zerknęła surowym spojrzeniem na błoto, które gdzieś zaplątało się przy rąbku długiej spódnicy — nie wydaje mi się, żeby wypadało w takiej kondycji.

      Usuń
    2. Antares dostał kiedyś przy jakiejś okazji pytanie, jak udaje mu się tak gładko zgolić zarost i jak to się dzieje, że nawet następnego dnia na jego policzkach nadal nie pojawia się chociaż cień ciemnych włosków. Rycerz miał problem by wybrnąć, nie chciał powiedzieć, że to dlatego, że broda po prostu mu nie rośnie. I to pomimo eksperymentów z przeróżnymi specyfikami na porost włosów.

      — Mistrz Cervan nie należy do osób, które przejmowałyby się aparycją. Szczególnie, gdy wszelkie jej ewentualne uchybienia spowodowane są wyłącznie kaprysem pogody — odparł szczerze Antares.

      "Kurna, chłopie! Weź się zbierz i pomyśl trochę!"

      "O cóż tym razem ci chodzi?"

      "Byś Apolonii jakąś pomoc zaoferował, co? Co z ciebie za rycerz? Niewiasta w potrzebie, a ty 'trudno, zdarza się'! Jak wiejski chłop od pługa oderwany!"

      Antares przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę, na krótką chwilę na jego twarzy zagościł wyraz lekkiego dyskomfortu. Rycerz nie lubił, gdy ten drugi pouczał go w kwestiach traktowania niewiast. I jeszcze (wyjątkowo!) jego pouczenia miały sens.

      — Jednak jeżeli byłoby to twym życzeniem, Apolonio, mogę zaprowadzić cię do pralni i łaźni - tam na pewno uda się znaleźć mydło i gorącą wodę, by zaprać spódnicę.

      Usuń