niedziela, 16 maja 2021

Od Isidoro cd. Inanny

Isidoro pokręcił tylko głową. Nie miał żadnych pytań, zgadzał się z Mistrzem. Jeśli czegokolwiek mieli się dowiedzieć, to raczej na miejscu, gdzie mogli rozmawiać z naocznymi świadkami, z ludźmi, którzy doświadczyli dziwnych zdarzeń na jeziorze. Poza tym - dni, jeśli nie tygodnie miną, od kiedy mieszkańcy Taewen wysłali list do Cervana, do momentu, kiedy Isidoro i Inanna dotrą w końcu do miasta. Sytuacja mogła się zmienić, i to diametralnie, astrolog zaś miał nadzieję, że zmiana ta, jeśli nastąpi, to przynajmniej nie na gorsze.
— Inanna ma rację — przyznał, wstając i wsuwając dłonie do rękawów w nieco wycofanym, kontemplacyjnym geście. — Powinniśmy wyruszyć jak najszybciej. Czeka nas wymagający bój, tego jestem pewien...
Cisza zawisła po słowach astrologa, choć Isidoro nie miał na myśli niczego bardzo złego czy groźnego. Sam mężczyzna, cudownie nieświadomy efektu własnej wypowiedzi, skinął głową pozostałym i jakby nigdy nic, skierował się w stronę drzwi.


Każdego dnia droga była inna. Opuszczając okolice Tirie, Inanna i Isidoro podążali wąskim szlakiem ubitej ziemi wydeptanym przez stopy podróżnych i kopyta ich koni. Potem szlak ten stał się szerszą drogą z charakterystycznymi wgłębieniami kolein, w których zbierały się błotniste kałuże po ulewnych i gwałtownych, wiosennych deszczach. Co jakiś czas gildyjczycy musieli zjeżdżać z drogi, by wyminąć mniejszy czy większy wóz pełen towarów, zdążający gdzie akurat los go niósł. Gdy do Taewen pozostał już mniej niż dzień drogi, wydeptany i wyjeżdżony trakt wpadł gładko w brukowany gościniec - wozów i podróżnych zrobiło się zdecydowanie więcej, a Canopus parę razy prychnął komuś prosto w twarz, wywołując tym rozbawienie Inanny.
Taewen było miastem, którego najbardziej charakterystyczną cechą stanowił brak jakichkolwiek cech charakterystycznych. Przedmieścia to rzadko rozrzucone wśród pól uprawnnych chaty, gdzieś na horyzoncie majaczył gęsty las. Mury miejskie leniwie patrolowali strażnicy, ale nikt w mieście widać nie miał ambicji, by z Taewen zrobić warownię lub chociaż miejsce zdolne odeprzeć oblężenie. Kamienny pas obwarowań z obu stron oblepiały naprędce sklecone domy najbiedniejszej części społeczeństwa, szukającej choć namiastki ochrony w cieniu przytłaczającej, masywnej konstrukcji.
Im dalej w miasto, tym więcej elementów się pojawiało. Oto wąska uliczka handlowa, gdzie na tych kilku straganach ludzie sprzedawali warzywa i drobne przedmioty codziennego użytku. Uliczka wpadała w większą, zastawioną belkami i skrzyniami, gdy w pobliżu akurat przebudowywano kaplicę nieznanego bóstwa. Stamtąd droga Inanny i Isidoro prowsdziła przez dzielnicę rzemieślników - labirynt ulic wypełniony hurgotem krosien, łomotem metalu o kowadła, wonią barwników, dymu i innych rzeczy, których sam Isidoro nie był nawet w stanie zidentyfikować.
Dopiero gdy gildyjczycy przebili się obok siedziby cechu guzikarzy, los pozwolił im dotrzeć do portu i ujrzeć jezioro Ifelt w całej okazałości.
Wąskie, drewniane kładki nabrzeża wgryzały się daleko w lazurową taflę jeziora, między nimi przycupnęły liczne, niewielkie kutry rybackie. Przeciwległy brzeg ginął w perspektywie, upodabniając jezioro do morza i brakło tylko tego charakterystycznego, słonego zapachu, do którego Isidoro zdążył tak przywyknąć w Almerze. Fale były nieco łagodniejsze, nie pieniły się i nie burzyły przy brzegu, nigdzie nie było słychać krzyku mew.
Cech rybaków ulokowano po przeciwnej, zachodniej stronie, toteż Inanna i Isidoro mieli okazję obejrzeć sobie kutry. O tej porze wszystkie powinny wypłynąć na jezioro, jednak teraz łodzie były zacumowane, po pokładach snuli się bez przekonania rybacy. Większość po prostu siedziała leniwie, kołysząc stopami za burtą, niektórzy zajmowali się sieciami, inni grali w jakieś gry. Atmosfera była jednak napięta, w powietrzu czuć było przykre wyczekiwanie - nie to pełne podniecenia, jakie towarzyszy oczekiwaniu na coś wesołego i przyjemnego. Nie, to był ten niewygodny ciężar, który kładł się na barkach i przygniatał je do ziemi coraz mocniej, z każdą mijającą chwilą wydawał się coraz bardziej przytłaczający i niemożliwy do zniesienia. Ludzie byli nerwowi. Nikt nie patrzył w stronę jeziora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz