sobota, 22 maja 2021

Od Isidoro cd. Inanny

Isidoro zdążył już przywyknąć do melodii podążającej krok w krok za Inanną, do ciągłego dźwięku, który towarzyszył bardce. Kobieta na przemian mówiła i śpiewała, i chciałoby się powiedzieć, że była cicho tylko wtedy, gdy spała, ale nie byłaby to prawda. Inanna wierciła się w nocy, prowadziła niezrozumiałe konwersacje z wyśnionymi postaciami, a jeśli przypadek sprawił, że kobieta położyła się na plecach, z jej piersi wydobywało się charakterystyczne chrapanie. Isidoro właściwie był nie lepszy - co prawda nie chrapał, ale za to spał jak kłoda, z rękami rozłożonymi niczym wyrzucona na brzeg rozgwiazda, i nie obudziłby go nawet ostrzał artyleryjski. To, że dwójki gildyjczyków nikt nie okradł podczas ich podróży do Taewen, można było przypisać tylko niebywałemu szczęściu, jakim los obdarzał tylko tych najmniej rozgarniętych.
Gdy Inanna próbowała dyskutować z rybakami, Isidoro słuchał jej wymiany zdań, wzrok zwrócił jednak instynktownie ku niebu. Pogoda, choć wczesnowiosenna, nie była przykrą, niebo nie kryło się wśród chmur. Cóż, przynajmniej tak było w trakcie ich podróży. Teraz jednak Isidoro z niepokojem zauważył, jak smużki kładącej się na jeziorze mgły płyną przejrzystym całunem pomiędzy astrologiem a tak ukochanym przez niego bezkresnym błękitem. Było widać słońce, będzie widać i gwiazdy, i księżyc, ale wszystkie te ciała niebieskie miały jawić się nieco rozmyte, odległe. Isidoro nie lubił takich sytuacji. Od razu czuł się mniej pewnie. Dla innym mógł to być tylko nic nieznaczący drobiazg - ot, tylko trochę smużek tu i tam, dla astrologa było to jednak źródło niepokoju.
— Idź popytać ryby w wodzie, może będą bardziej skore do rozmowy — prychnęła Inanna, wracając z powrotem do Isidoro. Mężczyzna zwrócił na nią wzrok i odezwał się:
— Jest gorzej, niż Mistrz mówił.
— Ano gorzej — Bardka westchnęła ciężko. — Jak człowiek przychodzi, chce miło zażartować, a w odpowiedzi tylko o...! — Inanna wykonała szeroki gest ręką. — Bluzgi i inne takie.
Isidoro się zafrasował, nie był pewien, co odpowiedzieć.
— Długo nie mają co robić — rzucił, kierując Canopusa dalej, ku celowi ich podróży.
— Nie mają co robić, to nie mają pieniędzy. Nie mają pieniędzy, to nie mają co jeść. A jak człowiek głodny, to zły — zauważyła filozoficznie Inanna, Isidoro pokiwał głową. Mattia też się irytował, jak był głodny.
Bardka znów zdjęła z pleców lutnię, brzdąknęła kilka razy w struny. Początkowo bez przekonania, jakby szukając odpowiednich dźwięków, ale po chwili zaczęła formować jakąś melodię.
Grosza daj rybakowi, sakiewką potrząśnij, sakiewką potrząśnij, ło, o, o! — zanuciła początkowe takty.
Ich oczom ukazał się w końcu budynek cechu rybaków. Przysadzista konstrukcja wystawała częściowo nad powierzchnią jeziora, z półotwartego dachu wyglądał pociemniały ze starości żuraw. Widać budynek pełnił nie tylko funkcje administracyjne, ale stanowił też warsztat, gdzie zrzeszeni w cechu rybacy mogli naprawić swoje kutry. Nad wejściem - godło cechu. Dwie ryby symetrycznie wyskakiwały z jeziora, ich wielkie płetwy ciągnęły za sobą jakieś kreski które w zamyśle twórcy miały być chyba bryzgami wody. Isidoro zmrużył oczy i przekrzywił głowę. Gdyby się uprzeć, w herb nawet-nawet dało się wpisać gwiazdozbiór Ryb.
Canopus i Nalewka zostali przywiązani przy wejściu, gildyjczycy popuścili im tylko popręgi czując jakoś przez skórę, że nie zabawią długo w siedzibie cechu.
Gdy przekroczyli próg, ich oczom ukazało się coś, co przy odrobinie dobrej woli można było uznać za salę wspólną. Było to coś na kształt karczmy, gdzie zrzeszeni rybacy mogli spędzić razem czas, napić się czegoś mocniejszego i ponarzekać na plączący się w sieci wiatrołom. Wieczorami miejsce zapewne tętniło życiem, jednak teraz, gdy od wielu dni żaden kuter nie powrócił z pełną ładownią, gdy większość załóg bała się wypłynąć na jezioro a fundusze z poprzednio sprzedanych ryb kurczyły się w zastraszającym tempie, sala wspólna świeciła pustkami.
— Widziałam weselsze stypy — mruknęła Inanna, bez przekonania błądząc wzrokiem po opustoszałym pomieszczeniu. Na moment zerknęła na jakiś szkielet wodnego potwora przybity do deski nad wygaszonym kominkiem, zmarszczyła lekko nos. — A to prawdziwe w ogóle?
Isidoro podszedł bliżej i też popatrzył na szkielet. Na wodnych stworach się nie znał, ale fakt tego, że kości różniły się nieco odcieniem pozwalał mieć nieco wątpliwości w kwestii tego, czy wszystkie one tworzyły kiedyś jedną i tę samą istotę.
— Świeże kwiaty by przynieśli, od razu weselej by było — dodała bardka, ale zaraz odeszła od szkieletu i podążyła za Isidoro. — To gdzie idziemy?
— Tam, po schodach na górę. Powinien być chyba gabinet mistrza cechu... A jeśli go nie znajdziemy, to może nas ktoś znajdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz