środa, 5 maja 2021

Od Isidoro cd. Tadeusza

O dziwo, Isidoro dobrze spał w noc przed turniejem. Nadchodzące stresujące wydarzenia zawsze spędzały mu sen z powiek, tym razem jednak było inaczej. Wieczorem był już tak wyzuty ze wszystkich swych mentalnych sił, jakby samym swym umysłem podnosił jakieś niemożliwe ciężary. W pewien sposób była to prawda, a główną zasługę w tym miał Tadeusz.
Tak, jak obiecał, medyk zaczął opowiadać o historii szachów niemal od razu - gdy tylko służąca rozłożyła na stole kolację i opuściła ich pokój, były rektor Defrosiańskiego Uniwersytetu Magicznego rozpoczął swój wykład. A raczej cały semestr wykładów, bo widać w słowniku medyka "streścić coś do minimum" znaczyło tyle, co "przekazać te same informacje, ale w krótszym czasie".
— Jedz, bo ci wystygnie — ponaglił go Tadeusz, gdy Isidoro zastygł z widelcem w powietrzu, wizualizując sobie jednocześnie Nieśmiertelną i Wiecznozieloną partię, które to partie Tadeusz właśnie omawiał przez porównanie. — Obie te rozgrywki pokazują nam, że dwie aktywne figury są warte więcej niż tuzin śpiących w domu. Nie można być lekkomyślnym, ale szachy to sport, w każdym zaś sporcie potrzeba nieco dobrze wykalkulowanej brawury.
Isidoro łowił rady i spostrzeżenia, analizował kamienie milowe, które zmieniały nurt szachowej historii. Miał wrażenie, że jego mózg marszczył się mocniej pod czaszką, a te nowe zmarszczki podejrzanie przypominały obłe łebki pionków i wygięte wdzięcznie szyje skoczków.
Położyli się wcześnie. Tadeusz postanowił kontynuować wykład następnego dnia, jeśli będzie ku temu okazja, za priorytet obierając jak najlepszą kondycję gildyjczyków podczas czekającego ich turnieju.
— W przygotowaniach nie można niczego zaniedbać — mówił, gdy obaj byli już w koszulach nocnych a Isidoro szurał właśnie kapciami w gwiazdki i księżyce, idąc w stronę swojego pokoju. — Sukces to w większym stopniu zasługa starannego planowania, nie zaś szczęścia. Ludzie zbyt często o tym zapominają.


Ósma rano była porą, kiedy ludzie tłoczyli się na rynku głównym. Ten dzień był jednak wyjątkowy w Vallmorze - Isidoro i Tadeusz niemal zaginęli w tłumie uczestników turnieju, każdy z nich z drewnianą plakietką przypiętą gdzieś na piersi.
— Mam nadzieję, że organizatorzy nie wpadli na pomysł, by rozgrywać partie w systemie kołowym, bo nie skończymy tego turnieju do przyszłej zimy! — prychnął medyk, łowiąc spojrzeniem jakąś kobietę z przytłaczająco trzycyfrowym numerem na plakietce.
— Nie będzie tak źle — odpowiedział mu Isidoro. — Ale dobrze też nie będzie.
— Oho, enigmatyczna odpowiedź! Co powiedziały twoje karty? Trafimy na trudnych przeciwników?
Astrolog pokręcił ze smutkiem głową.
— Dzisiaj - wręcz przeciwnie.


Rozdzielili się zaraz na wejściu. Dwóch mężczyzn sprawdziło im plakietki, pokierowali gildyjczyków do odpowiednich stolików i Isidoro stracił Tadeusza z oczu.
Rozległy rynek prawie w całości zakryto prowizorycznymi wiatami, które organizatorzy turnieju przytomnie rozstawili, by chronić szachistów przed kaprysami wczesnowiosennej pogody. Pod wiatami - długie rzędy stołów i ław zastawionych planszami do szachów. Wśród tego wszystkiego kręcili się arbitrzy a także garść uzbrojonych strażników miejskich, którzy mieli pilnować, by uczestnicy nie dyskutowali zbyt dużo i intensywnie, i żeby każdy przestrzegał zasad.
Turniej, jak to się okazało, prowadzono w systemie Tiedalskim - Isidoro musiał rozegrać trzy partie ze swym przeciwnikiem i na tej podstawie determinowano, czy wygrał czy też nie. Następnie wszystkie partie były punktowane, uzyskane punkty arbitrzy spisywali w swych kajetach, a także wypalali na odwrocie drewnianej plakietki każdego zawodnika. Parowanie zawodników miało odbywać się losowo, a jeśli ktoś więcej potyczek przegrał niż wygrał, nie kwalifikował się do kolejnego dnia turnieju. Proste zasady nie sprawiały problemów nawet tym mniej doświadczonym i rozgarniętym graczom, zaś system punktowy chronił przed zbyt szybkim odpadnięciem z turnieju, gdyby miało się pecha trafić na Tadeusza w pierwszej partii.
Arbiter rzucił monetą, astrologowi przypadły białe figury. Isidoro westchnął, spojrzał na swojego przeciwnika. I rozpoczął pierwszą partię.


Minęło południe, gdy nadeszła pora przerwy w turnieju. Isidoro próbował złowić wzrokiem charakterystyczny cylinder Tadeusza, marszczył brwi przepatrując tłum graczy. Miał wrażenie, że w jego polu widzenia wciąż migoczą białe i czarne pola, chociaż przecież nie minął nawet jeden dzień rozgrywek.
— Ile partii udało ci się rozegrać? — zapytał, gdy odnalazł w końcu maga.
— Ani jednej! — zawołał gniewnie Tadeusz, ściskając mocniej swoją laskę. — Tego nie dało się nazwać partiami szachów!
— Potem będzie lepiej — wtrącił astrolog. Obaj mężczyźni skierowali swoje kroki ku miastu, by znaleźć jakieś miejsce na posiłek.
— Liczę na to! — Tadeusz narzucił szybkie tempo, jego laska wybijała głośny rytm na bruku. — A u ciebie? Były jakieś interesujące rozgrywki?
Isidoro odwrócił swoją plakietkę, widniał tam karny rządek czarnych kółek oznaczających wygrane partie.
— Moja trzecia rozgrywka była najciekawsza. Trafiłem na bardzo młodego zawodnika, chyba jeszcze dziecko.
— Hm, w szachach młody wiek nie jest żadną przeszkodą.
Isidoro pokiwał głową.
— Grał odważnie. Ale to jeszcze nie była dobrze wykalkulowana brawura.
Tadeusz zamyślił się.
— W trakcie swoich "rozgrywek" miałem czas i okazję przyjrzeć się grom na sąsiednich planszach. Jedna była dość interesująca, widać było, że zawodnik zna się na rzeczy — powiedział. — Chodźmy. Ta karczma wydaje się odpowiednia. Przedyskutujemy sobie tę partię przy posiłku.
To mówiąc, obaj mężczyźni skręcili i zniknęli w trzewiach budynku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz