sobota, 8 maja 2021

Od Tassariona CD. Marty

Prawie zapomniał, czym właściwie jest ból. Chociaż koszmary wciąż nawiedzały wymęczony wspomnieniami umysł, chociaż dalej tak bardzo obawiał się cieni, sądząc cichutko, iż w ich czarnych połaciach ujrzy nagle te czerwone, bestialskie ślepia, które przez lata skazywały go na kolejne cierpienia, tortury, ostatnie miesiące, tak cudownie spokojne, wyzbyte jakichkolwiek przeszkód i trudności, pozwoliły wampirowi zwyczajnie zapomnieć. Rozpłynąć się w błogiej nieświadomości, tak samo błogiej, jak i ciepło wiosny – to, które przez kilka ostatnich tygodni sprawnie pozbyło się śnieżnych zasp z należących do Tirie terenów – wraz ze słońcem i zielenią kwitnących drzew, przynoszącąc na myśl wymarzoną, tassarionową wolność. Krasne ślepka nie raz i nie dwa zatrzymywały się na, wyglądających zza okna, kolorach, nigdy wcześniej tak soczystych i wyraźnych. Na błękit nieba, który odebrano mu z taką łatwością, na te kwitnące przed głównym budynkiem maki oraz chabry, pięknie ze sobą kontrastujące, tak bardzo od siebie odmienne, a jednocześnie niemal zawsze wspólnie porastające obrzeża pszenicznym pól i rozłożystych, zadbanych ogrodów. I mimo iż same noce stały się cieplejsze, jaśniejsze, ich mrok nie mógł równać się z całą paletą barw, którą ujrzał pierwszy raz od ponad dwustu lat.
Życie z dala od hałasów wielkiego miasta, gierek bogatych i wpływowych, nocy głośnych oraz nieprawdopodobnie tłocznych, wydawało się niebywale łatwe. Mógłby nawet stwierdzić, że leniwe, jednak ów lenistwo zupełnie Tassarionowi nie przeszkadzało. Idylla cichego żywota zdołała na dobre znaleźć sobie miejsce w wampirzym, martwym sercu, pozwalając uwierzyć, że nie musi dłużej uciekać w poszukiwaniu kryjówki, gdzie chciwe łapska przeszłości nie zdołałyby dosięgnąć wyniszczonej, chuderlawej sylwetki bladego elfa. Gdzie wreszcie nie poczuje na sobie jego wzroku, gdzie uwolni umysł od wizji, każdej nocy spędzających sen z białych, tassarionowych powiek. Doczesność w Tirie wydawała się wystarczająca, mimo iż wciąż tak wielu nie ufał, zbyt obawiając się odrzucenia. Do swej własnej przezorności zdołał się jednak już przyzwyczaić i jedynym, co mogło faktycznie doprowadzić mężczyznę do pełni szczęścia, wydawała się możliwość prawdziwego zerknięcia w błękitny, wiosenny nieboskłon — nie przez grube, przestarzałe szyby okien.
Lecz gwałtownych uciech i koniec gwałtowny, a o tym Tassarion przekonał się na własnej skórze.
Cichy jęk wyrwał się z gardzieli mężczyzny, kiedy ten jednym, a jakże wymagającym dla niego, ruchem, otworzył prowadzące do jednego z bocznych budynków, drzwi. Blada, lodowata dłoń pospiesznie wylądowała na chropowatej powierzchni pobliskiej ściany, poszukując w niej jakiegokolwiek oparcia, mającego uchronić wampira przed ponownym potknięciem i bolesnym spotkaniem z drewnianym parkietem. Smukłe palce, z wolna podróżujące po zimnych panelach, nie zważając dłużej na wbijające się w białą skórę ostre, maluczkie drzazgi, znalazły ostatecznie drogę na jedną z korytarzowych półek, ze wszech miar przylegając do jej krawędzi, kiedy kolana ugięły się niebezpiecznie pod ciężarem całej reszty umęczonego cielska. Nie pozwolił sobie jednak upaść. Jeszcze nie.
Palące pieczenie w okolicach lewego żebra ani na moment nie pozwalało zapomnieć o przydługich szponach bezimiennego mula, teraz leżącego pod grubym pniem starej olchy na drugim końcu pobliskiej kniei, gdzie elf pozostawił truchło pozbawionego głowy przeciwnika. Wiedział, że bestia czeka właśnie na niego. Że nie był to przypadkowy atak, mający wykarmić przebrzydłe monstrum, polowanie, w którym Tassarion odgrywał rolę zaledwie kolejnej ofiary. Doskonale znał roztaczający się wokół mula odór miejskiego rynsztoku. Tego samego, w którym ostatnie wieki przetrzymywano i jego. Takim więc sposobem Agsaroth postanowił wyśledzić jednego ze swych ulubieńców. Posyłając za nim alpy, bruxy, katakany i wszelkie inne, bezmyślne bestie, do których narodzin sam się przyczynił. Ich zadaniem nie było pozbawienie białowłosego życia. Tassarion nie sądził, by Calezhor pozwolił na wymierzenie sprawiedliwości byle pierwszemu pomiotowi. Mimo to waleczny szał zrobił swoje, a sam elf nie mógł być nawet pewien, czy pozostałe w nim resztki sił, pozwolą doczołgać się do drzwi własnego pokoju.
Co miał więc począć, wiedząc, że reszta również przybędzie, zwabiona swądem martwego mula?
Nogi raz jeszcze odmówiły posłuszeństwa. Prawa dłoń, wolna, niepróbująca powstrzymać wypływających z rany resztek przegniłej juchy, pospiesznie sięgnęła po znajdujący się zaraz obok, ukryty w ciemnościach mebel. Kolejny, pieprzony kredens wyłożony niebywałą ilością kolejnych, pieprzonych zastaw, kieliszków oraz pamiątek. I tylko huk zbijanego naczynia uświadomił wampira, jak i zapewne śpiących nieopodal gildijczyków, o nieprzewidywanych stratach.
— Kurwa — przeklął soczyście pod nosem, niezgrabnie wymijając pozostałości po zmasakrowanym wazonie. Spiczaste uszka słyszały już niezadowolone wrzaski Iriny, dopytującej każdego o los przeklętego wazoniska, pewnie niesamowicie drogiego, bądź o roli jedynego w swoim rodzaju artefaktu, który Cervan tak szybko stracił przez nieporadność pewnego, białowłosego elfa. Tassarion nie mógł jednak wiedzieć, czy zdoła jeszcze odpowiedzieć na to jedno pytanie starej, zrzędliwej kucharki.
Blade, smukłe paluszki, teraz wydające się jeszcze bielsze niż zazwyczaj, pospiesznie objęły zimny metal klamki, naciskając jednak na nią dopiero po dłuższej chwili, kiedy to mięśnie, z wolna odmawiające posłuszeństwa, odnalazły w sobie ostatnie okruchy wydolności, pozwalając mężczyźnie na niezdarne otwarcie odpowiednich drzwi. Wślizgnął się do środka, przy okazji obijając lewę ramię – to samo, które również padło ofiarą rozkrawających pazurów mula – o twardą powierzchnię ościeżnicy, tracąc na krótki moment jakiekolwiek panowanie nad własną równowagą. Cichy syk, niczym ten u rozwścieczonego kociska, uleciał zza zaciśniętych zębów. Trzaśnięcie drzwiami, kolejny krok w przód i kolejny. Wystarczająco dużo kroków, by dostać się na miękkie, wypchane sianem łóżko, by paść na jego miękką powierzchnię, całkowicie oddając się ciepłym ramionom wypoczynku. Dotarcie na drugi koniec pokoju nie było jednak Tassarionowi dane. Nie, kiedy prawa rączka nieco za mocno chwyciła za ramę, przykrytego poniszczonym prześcieradłem, lustra, a nogi zaplątały się w półkroku, posyłając wampira na ziemię wraz ze starym, pełnym smug oraz brązowych plam, zwierciadełkiem. Donośny hałas rozniósł się po całym pomieszczeniu, a niekontrolowany krzyk wydostał się z elfiej gardzieli, gdy roztrzęsione, próbujące uchronić resztę ciała przed dalszym upadkiem, dłonie, wylądowały na drobnych odłamkach rozbitego szkła. Pokręcił lekko głową, nie odwracając spojrzenia od resztek niedawnego lustra, nie dostrzegając w nich jednak nic, prócz odbicia chropawego sufitu.
Być może powrót do pokoju, swej drobnej, bezpiecznej przystani, gdzie żadne ślepia nie były w stanie dosięgnąć sylwetki wymęczonego, słabego monstrum, nie był najlepszym pomysłem. Powinien zaraz skierować się do lecznicy. Lecznicy, gdzie mógł znaleźć cokolwiek, co pomogłoby, wykończonemu po dwustu latach głodu i nieustających kar, elfowi jakkolwiek przyspieszyć regenerację zadanych przez mula ran. Niedawna walka nigdy nie powinna okazać się dla Tassariona tak trudna. Osłabione cielsko robiło jednak swoje, a on, choć powinien być w stanie pozbyć się swego przeciwnika w trzech, prostych ruchach, potrzebował dobrych piętnastu minut, by oprzeć się wreszcie sile obcego wampira.
Umysł, z trudem wyłapujący już jakiekolwiek, dochodzące ze wszystkich stron sygnały, zwyczajnie pragnął się ukryć. W ciemnym kącie, wystarczająco mrocznym, by żadne, nieproszone spojrzenie nie zdołało dostrzec skulonej z bólu sylwetki, w tym jednym momencie tak drobnej, wystraszonej, niepewnie wyczekującej dalszych reakcji wypompowanego organizmu. A bodaj łatwiej byłoby po prostu zniknąć. Dać się wreszcie pochłonąć tej przeszywającej, zimnej pustce, tej samej, która zatańczyła dłonią na jego szyjce te dwieście lat temu, nie zaciskając swych szponów jednak na tyle mocno, by zabrać go ze sobą. Mówiono przecież, że to śmierć jest bolesna. Mimo to, jedyne czego Tassarion po niej doświadczył to kolejne życie, zapewne jeszcze gorsze od tego, którego nie pamiętał, które pozostało gdzieś w zapomnianych wspomnieniach. Nie, to narodziny były prawdziwym cierpieniem. Dorastanie, wybory. Teraz mogło się mu wydawać, że ból zelżał. Że jedyne co czuje to spokój i wytchnienie. Słodki głosik podpowiadający mu, że nie musi się więcej niczego obawiać. To już koniec. Upragniony koniec.
Prawa rączka pognała w stronę twarzy, czując po jej prawicy nieprzyjemne pieczenie. Warknął z niezadowolenia, rozpoznając pod fakturą długich palców szorstkość otwartej rany. Do jasnej cholery, drugi szlachetny polik też musieli mu drasnąć.
ojć kuku boli ał

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz