niedziela, 16 maja 2021

Od Narcissy cd Ophelosa

⸺⸺✸⸺⸺

Wymuszone życzenie mężczyźnie miłej nocy było ostatnim słowem, jakie padło pomiędzy dwójką. Wymienili smutne spojrzenia. Wzajemne zrozumienie było w tej chwili najgorszą z kar, bo wolałaby się z nim wykłócać, poprowadzić dialog przeplatany krystalicznym brzmieniem jego głosu. Chciała odbijać się od jego argumentów, jak od wrogiej klingi. Parować celnie wymierzone uwagi i zmęczyć się, odszukując adekwatnych do wymiany słów. Wolała każdą dyskusję od przeklętej ciszy, która tylko pozornie świadczyła o zawartym pomiędzy nimi pokoju.
Kobaltowe oczy barwiły się jednak w najgłębszym z odcieni nienawiści i potępienia, a zęby mężczyzny tarły o siebie mocno, by siedząca po drugiej stronie ogniska kobieta usłyszała ich jęk. Czuła, jak w jej nerwowych ruchach, gdy zbierała się do snu, łapiąc skóry i koce, dzieląca ich przepaść pogłębia się i poszerza, pozostawiając ich po dwóch stronach barykady, stawiając jedynie Ophelosa, jako tego na moście. Ostatniego, który mógł nazywać się ich łącznikiem. Poza nim nie było już nic.
Broniła się przed tą myślą latami. Odtrącała ją rozedrganymi palcami, a ta, jak niesforna, nieznośna mucha, wracała i hałasowała coraz głośniej. Wkrótce zaczęła ignorować dłonie kobiety, aż nareszcie tak do nich przywykła, by osiadać na nią ciężkim odwłokiem i wyduszać z piersi łzy. Nigdy nie przywykła do utraty, nie ważne, jak małą i nieistotną by nie była. Ironicznie, zważając na jej fach i pochodzenie. Zważając na medalion noszony przy sercu. Tak często narażona na pożegnania, na odejścia, powinna mieć to we krwi i traktować rozstania z szacunkiem. Bez łez i bez drgania. Bez niepotrzebnego roztrząsania dawno zalegających spraw.
Chyba nigdy nie miała się tego nauczyć i perliste łzy spływające po jej polikach, gdy imię demona rozbrzmiewało w jej głowie, były kolejnym na to dowodem. Wiedziała, że on wiedział. Musiał wiedzieć. Był wszędzie w każdej otaczającej ją cząstce, a jego wszechobecność niejednokrotnie była przytłaczająca i męcząca. Teraz jednak powietrze zelżało, a zalegająca w nim wilgoć nagle zmalała. Suche powietrze drapało jej płuca i prawie przeklęła “robisz to specjalnie”. Powstrzymała ją jedynie uciekająca w poprzek jej twarzy łza. To on mimowolnie ją starł, choć stęskniony wzrok wbijał w ognisko, wyglądając przy tym na wyjątkowo nieobecnego. Nie drgnął o milimetr. Kobiece dłonie pospiesznie zajęły się twarzą, nie chcąc pozostawić na niej ani śladu po krótkiej chwili słabości, na którą nie powinna była sobie pozwolić. Nie w takim momencie i zdecydowanie nie gdy Ophelos był niedaleko.
Kobaltowe oczy były puste. Znów był z nim.
Z ciężkim oddechem przyglądała się temu, jak resztki przyjaźni, może teraz już tylko znajomości, uciekają jej przez palce. Wspomnienia o Marcinie były śliskie. Wodniste i niewyraźne. Rozmyte. Doskonale wiedziała, czemu, świetnie zdawała sobie sprawę z intencji demona i jego podejściu do ludzi. Relacji z nimi. Rozumiała też na tyle jego potęgę, by już dawno pojąć, gdzie prowadziła cała ta nieswoja otoczka. Pamięć to woda i nic innego. Wdrukowane w fale wspomnienie. Kropla nasiąknięta uczuciem. Pragnęła tylko zrozumieć, kiedy obraz Bzdretha rozmyje się jak akwarela i czyj będzie tym pierwszy, który czeka zniszczenie. Choć odpowiedź nasuwała się sama.
Jego.
Bo gdy dostrzeże na niej efekty swoich działań, może jednak się rozmyślić, a decyzję podjął już przecież dawno.
— To co, spać i z rana ruszamy?
Głos kuzyna okazał się na tyle niespodziewanym, by kobieta podskoczyła w miejscu, wzbudzając przy tym czujność Khardiasa, który dotychczas jedynie przyglądał się wszystkiemu, bez szczególnego przejęcia. Kobaltowe spojrzenie uciekło od ogniska i przebiegło prędko po ignorującej go sylwetce. Chryzant specjalnie nie zwracał na niego uwagi, zamiast tego uważnie analizując postawę Narcissy, która uważnie rozkładała własny śpiwór, wcześniej nakrywając podłoże skórą.
— Na to wygląda — jęknął beznamiętnie Bzdreth, nareszcie podnosząc się z kucków. Patrzył na Ophelosa. Ophelos patrzył na Narcissę. Narcissa nie patrzyła na nikogo, wbijała jedynie wzrok we własne dłonie, które pospiesznie rozkładały materiał. Choć jej podejrzenie, na kogo w tej chwili padał wzrok Chryzanta mogło być mylne, odkąd ze strony Marcina wybrzmiało ciche, pytające mruknięcie. — Nie mam zamiaru się z wami w to bawić, ale chcę, żebyście przynajmniej dotarli bezpiecznie na miejsce. — Wytłumaczenie pojawiło się wręcz natychmiast.
Gdy nareszcie udało jej się ułożyć w śpiworze, przyglądała się im jeszcze przez chwilę. Bzdreth jak zawsze stał z rękami założonymi na piersi i spoglądał ukradkiem na chaotyczne działającego Ophelosa, który starał się rozłożyć swoje koce w najbardziej dogodny w jego uznaniu sposób. Palcami wygrywał na własnym bicepsie tylko sobie znany rytm, a gdy Chryzant wyciągnął w jego stronę pledzik, ten jedynie uniósł brwi w zdziwieniu, po czym pokręcił głową, parskając śmiechem.
— Dobranoc — rzuciła nagle kobieta, odwracając się do nich plecami. Nie potrafiła patrzeć na mężczyznę choćby przez sekundę dłużej.

⸺⸺✸⸺⸺
[sratatata]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz