niedziela, 16 maja 2021

Od Apolonii CD Adonisa


Kobieta nie lubiła, nienawidziła wręcz, gdy cudzy, a szczególnie ten męski wzrok z chłodem lustrował jej sylwetkę, jej fizis. Tak bez odpowiedniego zezwolenia tańczył po damskim nosie, bez skinięcia głową, które dałoby błogosławieństwo na szybkie zerknięcie na jej świetność. Jeszcze bardziej nienawidziła jednak tych uciekających, niby w nieśmiałym geście odwracających swe spojrzenie. Z tymi bezczelnymi przynajmniej dało się coś zrobić. Z tymi zawstydzonymi wręcz przeciwnie, bo jąkali się, bo rumienili jak jesienne jabłka, a na każdy nieco odważniejszy żart baranieli jak kompletni idioci, zastygali niby głupie sarny niemogące przemóc się do ucieczki przed drapieżnikiem. Z takim materiałem po prostu nie dało się pracować. Brakowało mu plastyczności, brakowało miejsca, w które można by bezwstydnie wbić swe paznokcie, brakowało tej pewności, przy której można było oprzeć swe dłonie na jego barkach i nachylić się do cudzego ucha, wyszeptać kilka słodkich słów, tych upragnionych, tych wymarzonych.
A przecież ten gwałtowny ruch laską, tą samą, na której właśnie się podpierał, był pewny i szybki. Mocny. Dłoń w skórzanej rękawiczce spoczywająca na niedźwiedzim łbie z otwartą gębą spoczywała na nim pewnie, palce nie zaciskały się w oznace słabości czy nagłego omdlenia, wręcz przeciwnie. Głos donośny i ostry, z nieznajomym jej akcentem jedynie podjudzającym ciekawość.
Topaz oka błysnął więc z zainteresowaniem, bezwstydnie zjechał po tej skulonej pod czarnym płaszczem sylwetce, aż w końcu powrócił do jego twarzy przyozdobionej gęstą brodą i hebanowym, uciekinierkim spojrzeniem. A tak bardzo chciała się tej czerni przyjrzeć, zajrzeć prosto w nią.
— Jaki list? — zapytała zupełnie bezwstydnie, cały czas ściskając papierek z pięknymi, ozdobnymi literami oraz rozpieczętowaną kopertę tuż za swoimi łopatkami. Zatrzepotała rzęsami, jeszcze bardziej wyciągnęła swą szyjkę. Wygięte w nienaturalnej, niezbyt wygodnej pozycji ramię wskazywało na to, że za plecami skrywa pożądany przez mężczyznę papier. Ale, jak zawsze, zupełnie się swą nieprzyzwoitością nie przejmowała.
Wiedziała doskonale, że stojący przed nią mężczyzna mógł być każdym. Wrogiem, sojusznikiem, to akurat ważne nie było, bo nie z każdym musiała mieć przyjacielskie stosunki. Liczyło się jednak własne bezpieczeństwo, a gdy ten, nawet w skulonej pozycji i podparty o laskę, którą, jak już zdążyła zauważyć, posługiwał się dosyć sprawnie, a przede wszystkim zwinnie, zdecydowanie nad nią górował, bezpiecznie czuć się nie mogła. Nie, gdy list mocno ściskany pomiędzy palcami prawdopodobnie niósł ze sobą informacje mające odpowiednią moc, by zniszczyć kilka żyć doczesnych, jak i tych kolejnych pokoleń, bo świat przecież rządził się własnymi prawami i nikogo nie obchodziło, że zły czyn popełnił twój prapradziadek. Liczyło się nazwisko stojące tuż za imieniem w podpisie oraz w grzecznościowym zwrocie.
Kwestią oczywistą było więc, że ktoś jej niezbyt przyjazny o list się upomni. Tą drugą jednak pozostawało pytanie kiedy, a cztery dni na pewno w zupełności wystarczyłyby, by zorientować się, że ów do adresata nie dotarł, bo, przede wszystkim, nie został wysłany. Czy w cztery dni można było znaleźć więc tego, kto korespondencję przechwycił? Prawdopodobnie tak, nieosobiście znała i zdecydowanie krócej trwające sprawy. Imię mistrza przecież znane było w sferach wysokich, to Belmonda tym bardziej. Czy wiedzieli, że obaj ze sobą współpracowali? Bardzo możliwe, wręcz oczywiste, bo każdy szlachcic rozpoczynający swą współpracę z Kissan Viikset robił to raczej w sposób obsceniczny, odpowiednio zaakcentowany, wszem i wobec oświadczający, że istnienie Gildii miało swą słuszność, a on sam z wielką chęcią wesprze działania Cervana Teroise. Czy jednak każdy wysoko urodzony wiedział, że Taavetti miał przyjechać właśnie tego dnia, miał zajrzeć do właśnie tego mieszkania w tej kamienicy i miał odebrać właśnie ten list? Bardzo mało prawdopodobne. Ale nadal prawdopodobne.
Uśmiechnęła się w końcu ciepło, przytuliła polik do prawego ramienia.
— Musi mnie pan zrozumieć — mruknęła w końcu przepraszająco — ale nie wiem, kim szanowny pan jest, a nachodzi mnie pan o tak wczesnej godzinie, tak nieelegancko dobija się pan do drzwi i żąda jakiegoś listu dla jakiegoś Cervana Teroise — westchnęła ciężko. — I nawet się nie przedstawia — dodała z doskonale słyszalną nutą rozczarowania. — Jeżeli jest pan moim sympatykiem wystarczy poczekać piętnaście minut po przedstawieniu. Przecież zawsze po sztuce wychodzę i właśnie wtedy można poprosić o autograf. — Ciche parsknięcie śmiechem, które przerwało nagłe zawahanie. — Chyba że... — Odrobinę rozchyliła usta, przymrużyła oczy, charakterystyczny topaz schował się za rzęsami. Apolonia wyprostowała się. Jedno ramię swobodnie opadło, by to drugie mogło się unieść. Wolna dłoń bezwstydnie powędrowała ku jego gęstej brodzie, kciuk oparł się na męskim podbródku. Ona sama podniosła wzrok, chcąc chociaż w ten sposób poczuć się wyższą. — Że woli pan tak osobiście. Ale, jeżeli pan wybaczy, nie wygląda szanowny pan na fanatyka teatru.


[ a może małe rendez-vous? ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz