sobota, 14 sierpnia 2021

Od Adonisa cd Apolonii

⸻⸻ ❍ ⸻⸻

Imię zatańczyło zgrabnie na języku, przywodząc mu na myśl ognisty ozor leniwie oblizujący wrzucone w płomienie ramiona drzew. Może właśnie stąd wynikał gorąc, który wdarł się pod poły płaszcza i zlał mężczyznę potem, beztrosko rozłożył się na polikach i wprawił go w niemałe zakłopotanie. Wpełzając powoli do mieszkania kobiety, do którego zaproszony został ruchem tak samo dumnym, jak kobieca fizjognomia, udało mu się wcisnąć palce pod ciężki materiał szala i rozplątał go prędkim gestem. Obawiał się bowiem, że tkanina pokrętnym sposobem odnajdzie w całej tej sytuacji ujście dla własnych, niecnych pomyślunków i udusi go bez dbałości o subtelność.
Wkrótce przekonał się, że ruch ten był jak najbardziej wymaganym. Gęste powietrze przesiąknięte różnymi, bogatymi zapachami zwiastowało jego rychłą śmierć z niedotlenienia. Szal jedynie przyspieszyłby nieuniknioną kolej rzeczy. W tej sytuacji miał jednak jeszcze kilka minut więcej na to, by rozglądnąć się po pomieszczeniu. Po wysoko zawieszonych sufitach, po jasnych ścianach, po licznych ozdobach kształtujących mieszkanie na osobistą galerię sztuki i szczerze, nie spodziewałby się po chodzącej gracji czegokolwiek innego.
Ignorował wspomnienie listu, który w tak obsceniczny sposób zatańczył przy jej ustach, gdy posyłała mu jedno z wyzywających spojrzeń. Jeden z kokieteryjnych uśmiechów. Ignorował to, jak zaszeleścił i jak jego biel wspaniale współgrała z koralowymi wargami. Nie był znawcą kolorów. Właściwie to zdarzało mu się mylić żółć z zielenią. Błękit z fioletem. Choć wynikało to prędzej z jego niedbałości o szczegóły, jakiegoś pośpiechu, którym kierował się w życiu, aniżeli wadzie wrodzonej.
Jeszcze tego mu brakowało, żeby był ślepcem dla kolorów. Jakby wystarczająco go los nie pokarał. Choć zdecydowanie chętniej przyjąłby kolejną ułomność umysłu od czasu spędzonego w towarzystwie chodzącej katastrofy. Spędzał miesiące, jeśli nie lata, w towarzystwie kobiet podobnych do tej jednej, która w tym momencie tańczyła we własny, osobisty sposób pomiędzy szafkami w kuchni. Dostrzegał ją przez łuk i nawet jeśli pole jego widzenia należało w tym momencie do wąskich, to zaobserwowanie prywatnych rytuałów kobiety zdawało się prostsze, niż kiedykolwiek wcześniej. Zagarniała sobą całą przestrzeń.
Wypełniała ją po brzegi, póki czara nie mogła znieść więcej jej uroku i wylewała. Sięgała męskich kostek. Dusiła ciężkim powietrzem. Oh już był całkiem świadomy tego, z kim miał okazję się spotkać i jak należało ją traktować.
Przede wszystkim — ostrożnie. I niekoniecznie ze względu na jej swobodę czy dobre samopoczucie. Raczej ze względu na troskę o samego siebie.
Znalazł się pod ścianą. Oboje się znaleźli. W niewygodnej pozycji doprowadzającej do skrajnego dyskomfortu i zniesmaczenia. Kobieta zabawiała się widelcem, krążyła niebezpiecznie blisko listu, a on jedynie obserwował ją z bezpiecznego we własnym odczuciu miejsca. Z dłońmi na lasce, z rozłożonym płaszczem, który rozpiął nie wiedzieć kiedy. A ona gięła się w najlepsze, kontynuując swój wywód, tłumacząc mu jak dziecko to wszystko, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Nawet nie miał jej tego za złe, jedynie uśmiechał się pod nosem i spoglądał, jak głęboko osadzone oczy przeskakują topazem z jednego miejsca na drugie i jak żadne z nich nie jest jego osobą. Dopiero pod koniec wbiła w niego to intrygujące spojrzenie wyczekując odpowiedzi, podczas gdy on od siebie dać mógł jedynie prędkie wzruszenie ramionami.
Mógł wyrwać papier siłą, mógł scałować go z rąk, mógł ukraść go w najmniej spodziewanym momencie w sposób tak subtelny, by pojęła go dopiero po długich godzinach spędzonych na analizie własnych działań w przeciągu ostatnich spędzonych z nim chwil.
— Do konsensusu — zaczął wręcz złośliwie, głosem przesączonym przekorą — raczej nie dojdziemy. Na ewentualny list od Teroise, o komisji bardziej godnej zaufania nie wspominając, dotrze tu z opóźnieniem, a ja naprawdę nie mam czasu, ani ochoty czekać — rozpatrywał wszelkie atrakcyjne dla niego przekonania na głos. — Chyba że da się pani porwać na małą przejażdżkę do Tirie — rzucił jakby od niechcenia, całkiem przypadkowo i tonem wskazującym na raczej komediowe zabarwienie jego wypowiedzi.

⸻⸻ ❍ ⸻⸻
[mmmm]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz