poniedziałek, 2 sierpnia 2021

Od Lei cd. Antaresa

Dom znachora opuściłam z ogromną ulgą, sama  dziwiłam się swojej reakcji - mężczyzna był pomocny i skory do szczegółowych wyjaśnień, a to nie było przecież regułą; w dodatku zapewnił nas o swoim wsparciu i możliwości udostępnienia specyfików wszelkiej maści. Była to zatem sytuacja wymarzona, ale coś z tyłu głowy nie dawało mi spokoju, ciało miałam napięte i dziwnie obolałe, jakbym od dłuższego czasu była bardzo spięta, jakbym zaczerpnęła oddech po zbyt długim nurkowaniu. Może to wynik zbyt długiej jazdy? Mężczyzna mógł mieć też po prostu dość przytłaczający typ osobowości, dlatego byłam wdzięczna Antaresowi, że to on wziął na siebie główny ciężar konwersacji. Gdybym była tam sama, zapewne tylko kiwałabym w milczeniu głową, może udałoby mi się wtrącić jedno zdanie.
Żadne z nas nie było skore do pogaduszek, zmęczeni fizycznie i psychicznie, choćby podróżą i rozmową ze znachorem. Spokojnie trawiłam informacje w głowie, raz po raz przypominając sobie to, co usłyszeliśmy, próbowałam zwizualizować sobie w głowie obraz bestii, odtworzyć jej zachowania.
— Jedna sprawa nie daje mi spokoju — zaczęłam myśleć na głos. Antares drgnął, jakby wyrwany z rozmyślań — no bo skoro on jest taki wielki i szybki, to czemu miałby atakować dopiero wtedy, kiedy ofiara podejdzie? To nie ma sensu, przecież każde zwierzę będzie go omijać szerokim łukiem. Nie ma możliwości skradania się, wątpię, że wtapia się w tło. Prędzej stawiałabym, że zaczaja się z daleka i potem zaczyna gonić ofiarę. To nie jest wąż, żeby mógł się ukryć w trawie. Chyba że... nie wiem, może jest bardzo wyczulony na punkcie swojej przestrzeni i poluje w zupełnie inny sposób, ale nikt tego jeszcze nie widział.
— To możliwe — przyznał rycerz. — Mógł po prostu odpoczywać i taka grupa go sprowokowała. Wciąż niewiele wiadomo o jego zachowaniu.
Pokiwałam głową, raz po raz gryząc wargę z namysłem. Moje palce błądziły dookoła lotek strzał, ich cichy grzechot przeniósł mnie hen, do rodzinnej wioski, kiedy w lesie zawsze uważałam, żeby przypadkiem nie zdenerwować żadnego drapieżnika. Jeśli były najedzone, rzadko kiedy atakowały ludzi, którzy nie byli zagrożeniem dla ich młodych. Na dęby szumiące, jeśli ta bestia się rozmnaża, już po nas...
— Nawet jeśli, stanowi zagrożenie — westchnęłam. — I dalej nie wiemy, skąd się wziął. A nie uważasz, że...
Urwałam zdanie, słysząc głośne łomotanie. Nerwy miałam napięte jak postronki, więc, choć pierwszą myślą było "Bestia!", odwróciłam się gwałtownie na Heliosie i przez dobrą chwilę nie byłam w stanie zlokalizować źródła dźwięku, ogniskując wzrok na punktach umieszczonych dość wysoko. Dopiero po paru sekundach spojrzałam w stronę chaty znachora, do której dobijała się płowowłosa, wyraźnie zdenerwowana dziewczyna.
— Adam! — krzyknęła, choć dźwięk ten był zduszony i rwany, jakby wcześniej przebiegła spory kawałek. 
Choć bez wątpienia była skupiona na sforsowaniu drzwi znachora, szybko dostrzegła również i nas. Jej ręka powędrowała odruchowo w stronę spódnicy, którą otrzepała z kurzu, a mnie od razu uderzyła uroda dziewczyny: choć pojedyncze kosmyki lepiły się do czerwonej, perlącej się od potu twarzy, a oczy miała zaczerwienione, dostrzegało się jednak od razu jej błękit: przypominały wielkie, głębokie jeziora. Włosy układały się w grube pukle, opadające lśniącą kaskadą na ramiona. Szczupła i wysoka, było w coś ulotnego w tej urodzie, pięknego i bezbronnego. Równocześnie jednak jej dłonie zaciskały się w pięści, w oku błysnął gniew zmieszany ze smutkiem. W duchu pojawiła się obawa, że oto bestia znowu zaatakowała.
— Lily? — zza drzwi wyłonił się Evender. Przetarł dłonią twarz, wyraźnie zasępił się. — Czym zasłużyłem sobie na takie powitanie?
— Szukałeś go?
— Sama wiesz, ile mam teraz pracy... przez bestię nie można wejść bezpiecznie do lasu.
Rozmowa miała wyraźnie charakter prywatny, zaalarmowała mnie jednak wzmianka o bestii. Wątpiłam jednak, by któreś z tej dwójki chciało, byśmy z Antaresem byli w zasięgu słuchu. Spojrzałam na rycerza, a ten skinął potwierdzająco głową i odwróciliśmy się z powrotem w stronę drogi, zaraz zatrzymały nas jednak słowa dziewczyny:
— Widziałam, jak wychodzili od ciebie ci ludzie... może oni coś wiedzą, coś widzieli?
— To ludzie z gildii. Są tutaj, żeby zabić bestię. Potem las będzie bezpieczny, będzie można poszukać Jespera, ale powtarzam ci, że minęło już zbyt wiele czasu.
Zamiast mu odpowiedzieć, dziewczyna - Lily, jak nazwał ją znachor - w kilku długich susach pokonała dzielącą nas odległość i zadarła głowę, wbijając w nas modre oczy.
— Dopiero teraz się zjawiliście? — wypaliła, akcentując szczególnie pierwsze słowo. — Dopiero?!
Zbladłam, zeskoczyłam z konia. Otworzyłam usta, nie chciało jednak wydobyć się z nich ani jedno słowo, głos uwiązł mi w gardle, gdy zobaczyłam, jak po twarzy dziewczyny zaczynają płynąć łzy.
— Jesper zaginął już miesiąc temu — ciągnęła — ale gildia ma przecież ważniejsze sprawy! A nam teraz nie wolno wejść do lasu, bo grasuje tam jedna bestia! A Jesper tam jest sam już miesiąc!
— Lily, przestań. Wejdziemy teraz do mnie — Evender podszedł do dziewczyny i złapał ją delikatnie za ramiona. — Przepraszam was. Jej przyjaciel...
— Narzeczony.
— ...zaginął jakiś miesiąc temu. Kilkanaście dni później odnaleźliśmy myśliwego...
Pokiwałam głową. Las był niebezpiecznym miejscem, nawet jeśli nie grasował w nim żaden monstrualnych rozmiarów stwór. Były trujące rośliny, drapieżniki, skały, zimne noce. Jeśli ktoś nie był dobrze przygotowany i nie miał odpowiedniej wiedzy, nie mógł przetrwać w lesie więcej niż kilka dni.
— Powinniście byli zająć się tym wcześniej. Wtedy Jesper miałby jakieś szanse, a teraz kto wie, co się z nim dzieje.
Przegryzłam wargę, spojrzałam w stronę Antaresa, chcąc dodać sobie otuchy. Zalewała mnie gorzka fala poczucia winy, że zawiodłam, zanim w ogóle podjęłam jakieś działanie.
— Przybyliśmy tak szybko, jak to możliwe — zaczął spokojnie rycerz. Nawet jeśli dotknęły go te słowa, nie dał tego po sobie poznać, głos miał wyważony i opanowany. — I robimy, co w naszej mocy, by rozwiązać całą sprawę.
— Chyba jednak nie dość.
— Kiedy tylko gildia otrzymała informację na temat tutejszych zdarzeń, podjęte zostały działania.
— Postaramy się pomóc — obiecałam, starając się, żeby mój głos nie drżał. Jakaś część mnie chciała przytulić dziewczynę, obiecać jej, że znajdziemy jej ukochanego całego i zdrowego, ale przecież była na to tak niewielka szansa. Nie chciałam rzucać pustymi obietnicami.
Znachor westchnął, przejechał dłonią po włosach. Wydawał się być jakby pozbawiony werwy, z którą jeszcze parę minut temu tak zacięcie przekonywał nas o konieczności zabicia bestii. Zaczął cicho przemawiać do dziewczyny, czule i delikatnie, jakby bał się, że mocniejszy ruch czy ostrzejsze słowo zdmuchnie ją, spłoszy. W końcu skierował ją w stronę swojego domu i skinął krótko w naszą stronę, po czym oboje zniknęli za drzwiami.
Zgarbiłam ramiona, wsiadłam znów na Heliosa i ruszyliśmy znów w stronę karczmy, która - na szczęście - znajdowała się niedaleko, zapraszając podróżnych ciepłym blaskiem płynącym z okien.
— Jak się czujesz? — zagadnęłam, sama nie do końca wiedząc, skąd przyszło mi do głowy tak niedookreślone, kłopotliwe pytanie. Ale martwiłam się o niego, Antares dotąd brał na siebie tyle ciężaru rozmów. Nawet jeśli był bardziej doświadczony, to nie było przecież proste, zwłaszcza spotkanie z tamtą dziewczyną.

< Antares? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz