wtorek, 31 sierpnia 2021

Od Isidoro - Luck is believing you're lucky

Mimo wszystko, Isidoro uważał się za szczęśliwego człowieka. Choć może było to niezbyt precyzyjne sformułowanie. Isidoro uważał się za człowieka, który ma szczęście. Co by się nie działo, przeznaczenie miało go w swej opiece, on zaś, ufny światłu gwiazd i swym przewidywaniom, pozwalał się prowadził owemu przeznaczeniu za rękę. Nie zdarzyło mu się jeszcze, by źle na tym wyszedł. Choć astrolog musiał przyznać, że w miarę jak podążał ścieżką swego losu, przeznaczenie coraz odważniej sobie z nim poczyniało i od czasu do czasu potrafiło wypchnąć na dość burzliwe wody. Mimo to zamiast cofnąć się ze strachem, jak to niegdyś robił, Isidoro nabierał tylko głębszego oddechu i wkraczał w sam środek sztormu wierząc, że zawierucha wokół niego jest tylko przejściowa, a po drugiej stronie ulewy czeka na niego bezpieczny i słoneczny port.
Isidoro siedział przy stoliku ubrany już tylko w koszulę nocną i kapcie w gwiazdki i księżyce. Na ramiona niedbale zarzucił szlafrok z tym samym motywem, a wzrok utkwił w szachownicy. Bez przekonania obracał w dłoni dwa pionki, za nic nie potrafił rozwiązać kompozycji. Ustawił figury tak, jak w podręczniku i biedził się teraz z zagadką, jak z pomocą pionka i skoczka zamatować czarnego króla. Co prawda w podręczniku wystarczyło odwrócić stronę, by poznać rozwiązanie wraz z objaśnieniem, jednak Isidoro nie należał do osób lubiących dostawać rozwiązania na talerzu.
— Nie siedź zbyt długo, jutro masz zajęcia od rana — przypomniał mu Mattia, zasłaniając storę.
Starszy D'Arienzo również szykował się już do snu - ubrany był podobnie, co i Isidoro, jedynie jego szlafrok i kapcie nosiły motyw złocistych słońc, nie zaś gwiazd i księżyców.
— Nie będę, nie martw się — odpowiedział Isidoro, odkładając pionki i odchylając się nieco na krześle. Może powinien odpuścić, może był już zbyt zmęczony?
To był ich trzeci rok w Toirie. Isidoro w końcu przywykł do studenckiego życia, w końcu przestał się denerwować każdą sytuacją towarzyską. Można było zaryzykować nawet stwierdzenie, że radził sobie porównywalnie do Mattii - Isidoro miał swoje koło szachowe i indywidualny tok nauczania w Katedrze Astrologii, nie panikował już przed zajęciami, nie jąkał się przy każdej wypowiedzi. Po początkowych turbulencjach wydawało się, że wszystko jakoś się ułożyło, młodszy astrolog odnalazł swoją bezpieczną i wygodną rutynę, i wiernie się jej trzymał.
— Cieszę się, że ten dzień już się kończy — przyznał Mattia, podchodząc bliżej i też patrząc na szachownicę. — Już wystarczająco dużo byłem dzisiaj baranem, więcej mi nie potrzeba — westchnął.
Isidoro podniósł wzrok znad szachownicy, popatrzył pytająco na brata.
— Zrobiłem z siebie błazna pod tablicą. — Prychnął, wydął policzki. — Miałem obliczyć kąt nachylenia osi obrotu Urana mając podaną datę i, jak pewnie się domyślasz, zapomniałem uwzględnić przeciwnego kierunku rotacji planety... Lichtenberger oczywiście nie zostawił na mnie suchej nitki - nigdy nie przepuścił okazji, by się do czegoś doczepić! Przez nazwisko zagiął sobie na mnie parol, nie ma innego wytłumaczenia!
— Do końca dnia zostały jeszcze dwie godziny. — Isidoro próbował jakoś pocieszyć brata, jak zwykle osiągając skutek odwrotny do zamierzonego. Mattia tylko żachnął się i zmarszczył brwi.
— Wierzę, że w te dwie godziny nie wydarzy się nic, co uczyniłoby ten dzień jeszcze gorszym — Chłopak zaakcentował ostatnie słowa, machnął dłonią w nieokreślonym geście.
— Nie, Mattia. Chodzi o to, że...
Nie dokończył. Na korytarzu kamienicy rozległy się głośne, szybkie kroki. Wiele par okutych butów zadudniło po schodach, ktoś załomotał w drzwi.
— Co tam się dzieje?
— Mattia...
Isidoro próbował powiedzieć coś bratu, jakoś go ostrzec i przygotować. Nie zdążył. Mattia ruszył w kierunku drzwi. Nim do nich dotarł, załomotano w nie ponownie, tym razem jeszcze bardziej natarczywie.
— Cóż za... — Mattia uchylił drzwi.
Wypadki potoczyły się błyskawicznie.
Drzwi huknęły o framugę, otwarte na oścież nagłym pchnięciem szerokiego barku. W przejściu - cały oddział strażników miejskich.
— Brać ich! — ryknął ten stojący na przedzie, w okamgnieniu obaj astrologowie leżeli plackiem, przyciśnięci do dywanu.
— Co to ma znaczyć! Jakim prawem...! — krzyknął Mattia, na próżno próbując wyszarpnąć się z uchwytu. Nikt go nie słuchał.
— Który to Isidoro?
— To ja — przyznał się od razu młodszy astrolog.
— No, gagatku. To cię mamy!
Strażnik z wprawą wykręcił Isidoro ramię i zacisnął powróz na chudym nadgarstku astrologa. Trzy węzły później Isidoro miał już obie ręce ciasno związane razem na plecach. Nie wywinąłby się z nich nawet, gdyby chciał.
Mattia szarpnął się na dywanie, ale wskórał jedynie tyle, że koszula nocna podwinęła mu się po same uda i teraz młody hrabia D'Arienzo nieprzystojnie łyskał bladymi łydkami.
— To skandal! Isidoro jest niewinny, niczego złego nie zrobił! — krzyczał, usiłując się wyrwać. Strażnik tylko mocniej go docisnął.
— Cicho, do ciebie nic nie mamy. Nie wierć się i nie utrudniaj!
Jeden ze strażników skinął do tego, który właśnie zajmował się Isidoro.
— Weź go dobrze zwiąż, to niezły cwaniak.
Kolejny powróz unieruchomił kostki chłopaka, Isidoro nie protestował. Nie protestował też gdy sam, niczym worek kartofli, zawisł przewieszony przez silne ramię strażnika.
— To rozbój...! — Mattia aż się zapowietrzył. — Isidoro!
Młodszy z astrologów widział tylko rozszerzone przerażeniem oczy swojego leżącego na dywanie brata, gdy sam właśnie przekraczał próg ich wspólnego mieszkania, dyndając niezbyt radośnie na ramieniu strażnika. Isidoro dobrze wiedział, co ten wzrok oznaczał. Mattia zaraz zrobi coś niemożebnie głupiego. Wiedział, że jego starszy brat zdolny jest do gwałtownych i emocjonalnych działań, jeśli sądzi, że jego rodzinie dzieje się krzywda. Problem był tylko taki, że ze swoim całkowitym brakiem jakichkolwiek umiejętności walki czy też szeroko rozumianej tężyzny fizycznej, Mattia zazwyczaj sam pakował się przez to w dużo większe tarapaty.
— Mattia...! — zawołał Isidoro.
Próbował dodać coś o tym, by Mattia przestał się opierać i o tym, że wszystko będzie dobrze, ale jego głos kompletnie utonął w ogólnym rozgardiaszu. Ostatnim, co usłyszał Mattia było rozpaczliwe wołanie młodszego brata. Ostatnim, co zobaczył Isidoro, był Mattia wywalający z byka najbliższemu strażnikowi. Potem drzwi mieszkania się zamknęły, Isidoro słyszał już tylko dziki raban i ciskane przekleństwa.


Pęta opadły z nadgarstków i kostek.
— No, pakuj się, Alvaro — Strażnik usłużnie popchnął Isidoro w kierunku celi, astrolog prawie wywrócił się przy tym na zęby.
— Jestem Isidoro, nie Alvaro — poprawił go astrolog, ale strażnik nawet nie usłyszał jego słów.
Krata zatrzasnęła się za nim z jękiem i zgrzytem, szczęknęła zamykana kłódka. Isidoro niepewnie rozejrzał się po pomieszczeniu.
W rozległej celi siedziało kilku lokatorów - stanowili ledwie ciemne plamy przylepione do brudnych ścian, rozdzielili już między siebie wiechcie słomy. Choć całą ścianę pomieszczenia zastąpiono kratą wychodzącą na oświetlony lampkami oliwnymi korytarz, wewnątrz panował irytujący półmrok, wzrok Isidoro nie potrafił go przebić. Astrolog zrobił niepewny krok do przodu, przydepnął komuś dłoń.
— Jak leziesz! Gdzie ty masz oczy?
— P-przepraszam — wymamrotał, patrząc w dół na źródło, z którego dobiegło owo uprzejme pytanie.
Kłąb na podłodze poruszył się, zrzucił połę płaszcza. W mroku błysnęła młodzieńcza twarz i niemożebnie potargane, ciemne włosy. Nieznajomy zmrużył oczy, otaksował Isidoro spojrzeniem.
— Z wyra cię wywlekli?
— Trochę tak — przyznał Isidoro, szukając wzrokiem jakiegoś miejsca, gdzie mógłby usiąść. Nic poza gołą podłogą nie było, toteż astrolog, chcąc nie chcąc, przysiadł na zimnym kamieniu.
— I za co cię wsadzili? — dopytał jeszcze młodzieniec.
— Za niewinność.
— No to, kurna, jak nas wszystkich.
Ktoś parsknął niewesołym śmiechem, ktoś poruszył się pod ścianą.
— Cicho tam! — rzucił im bez przekonania strażnik, na moment wychylił głowę ze stróżówki.
Potargany młodzieniec pokazał mu tylko obelżywy gest, ale gest ów utonął w mroku. Nieznajomy zaraz znów wrócił uwagą do Isidoro, taksując go przenikliwym spojrzeniem. Astrolog miał wrażenie, jakby nieznajomy przykładał mu centymetr krawiecki, mierzył z każdej strony, niemal prześwietlał go na wskroś.
— No nie wyglądasz na kogoś zdolnego coś przeskrobać — podsumował młodzieniec i zaczął kręcić się nieco na swoim posłaniu. Wyciągnął w kierunku Isidoro wiecheć słomy. — Masz. Wsadź pod tyłek, bo jak przeziębisz pęcherz, będziesz szczał co kwadrans.
Isidoro podziękował, umościł się na słomie. Nieznajomy zawinął się mocniej w płaszcz, uczynił gest jakby znów chciał się położyć i wrócić do spania, ale się rozmyślił. Zamiast tego usiadł, przeciągnął się. Isidoro dostrzegł dość porządne, choć skromne i nieco przybrudzone odzienie.
— Strzelaj, za co mnie posadzili — wypalił nagle z szelmowskim uśmiechem.
— Za niewinność — odpowiedział Isidoro, na co ten drugi tylko parsknął i wywrócił oczami.
— No strzelaj.
Isidoro zamyślil się na długą chwilę. Prawie nigdy nie strzelał odpowiedzi - albo je znał, albo przewidywał, albo obliczał. Czwartej opcji nie było.
— Nielegalne posiadanie magicznych zwierząt? — zapytał, na co młodzieniec tylko się roześmiał.
— E, nic tak spektakularnego. Za trochę kreatywnej księgowości. Reszta siedzi za lekkie rozróby, a ten tam to mój kolega z roku, Vojtěch — Ruchem głowy wskazał jeden z ciemnych kształtów. — On siedzi za publiczne obnażanie się.
— Goń się, Jiří! — prychnął ciemny kształt. — Lepsze jazdy odwalałeś po pijaku!
— Ale mnie nigdy nie złapali! — odparł mu Jiří i wzruszył ramionami. — No, przynajmniej do teraz. — Młodzieniec zwrócił się znów do Isidoro. — To ponawiam pytanie. Za co siedzisz?
— Za niewinność.
Jiří zmarszczył brwi.
— Co, też mam strzelać? Niech ci będzie... Jak Alvaro, to pewnie wpakowałeś się nie tej kobiecie co trzeba do łóżka, mam rację?
— Nazywam się Isidoro i zawsze śpię w swoim łóżku... — zaprotestował astrolog.
Strażnik wychylił się ze stróżówki.
— Taaa, jakbyś każdą noc w innym wyrku spędzał, to by ci dni w miesiącu nie starczyło, cwaniaczku! — Mężczyzna prychnął. — Uwiódł ponad trzydzieści bab, ponaciągał na jakieś durnoty, a teraz udaje, że to nie on!
Isidoro i Jiří wybałuszyli oczy na te rewelacje, Vojtěch wychynął spod koca, a w mroku błysnęła płowa czupryna i odstające uszy. Inne kształty też się poruszyły, Isidoro w końcu zobaczył też twarze pozostałych "przestępców".
— Trzydzieści lasek?
— Taki leszcz?
— Ucz mnie, mistrzu!
Isidoro był najbardziej zszokowany swoimi rzekomymi podbojami, próbował wyjąkać jakieś wyjaśnienia, ale jego głos nie przebił się przez nagły harmider.
— Jak ty tego dokonałeś?! — Jiří niemal złapał się za głowę. — Czekaj, czym ty się w ogóle zajmujesz? Tak na co dzień?
— Astrologią i matematyką.
— Toś się trochę walnął w obliczeniach z tymi babeczkami. — To Vojtěch postanowił na dobre włączyć się do rozmowy i przeniósł się ze swoim kocem bliżej Jiříego i Isidoro. — No, Alvaro. To opowiadaj! Jak to było z tymi panienkami...


Brzuch Isidoro burczał o poranku, w areszcie nie czekało jednak na niego żadne jedzenie. Z tymi, których zatrzymywano tylko na jedną dobę, nikt się nie cackał i po prostu nie przewidziano posiłków. Człowiek, a szczególnie więzień, mógł wytrzymać dobę bez jedzenia, prawda?
Jiří poratował go kawałkiem chleba, dostał też suchą piętkę od Vojtěcha, ale Isidoro był przyzwyczajony do jajek na miękko i grzanek z pomidorem i serem, toteż jak ssało go w żołądku nad ranem, tak ssało go i po posiłku.
Rzeczywistość nie pozwoliła mu jednak roztkliwiać się nad tym stanem rzeczy, bo oto do aresztu wkroczyło kilku strażników. Szczęknęła otwierana krata i nim Isidoro się obejrzał, już był wleczony gdzieś w trzewia budynku. Wierząc jednak usilnie w to, że przeznaczenie ma go w swej opiece, a szczęście wciąż uśmiecha się do niego, astrolog pokornie pozwolił zaciągnąć się do najgłębszych kazamatów, gdzie nie sięgało nawet światło dnia.
Biała koszula nocna odcinała się na tle czającej się w korytarzach i załomach ciemności. Isidoro nie miał pojęcia, co się zaraz stanie - zmrużył tylko oczy, gdy strażnicy wprowadzili go nagle do rozległego, mocno oświetlonego pomieszczenia.
W środku - tłum kobiet. Zamożnych kobiet.
Isidoro popatrzył na nie z lekkim zdziwieniem.
— Dzień dobry? — przywitał się niepewnie, starając się zachowywać kulturalnie, zgodnie z zaleceniami Mattii.
Nic to nie dało. Gdy strażnik go przedstawił, rozpętało się pandemonium.
— Ten żałosny wypłosz to nie żaden Isidoro! — krzyknęła jakaś kobieta, podchodząc kilka kroków.
— Ale to ja — odpowiedział astrolog.
— To on! Nie słyszy pani? Przecież się przyznał!
— Co to ma znaczyć?! Gdzie pan ma oczy! Przecież to dzieciak, żadna kobieta się nawet za nim nie obejrzy!
— Proszę się uspokoić! — prychnął strażnik i zebrał z biurka jakieś kartki. — Mnie nie obchodzi, czy ktokolwiek się za nim obejrzy czy nie, mnie obchodzi, czy pasuje do opisu poszukiwanego.
I zaczął czytać.
— Jak się pan nazywa?
— Isidoro.
— Pełne imię! — huknął na niego, Isidoro aż się cofnął.
IsidoroBaldassareMarioD’Arienzo — wypalił.
— No, zgadza się. Zawód!
— Astrolog i matematyk.
— Też się zgadza. Status społeczny?
— H-hrabia?
— Owszem. Nie, żeby to panu jakoś pomogło w tej sytuacji — Mężczyzna uśmiechnął się nieładnie i zwrócił do zebranych kobiet. — Proszę bardzo, to jest ten cały pań Isidoro.
— To żaden Isidoro!
Astrolog próbował ponownie powiedzieć, że to zdecydowanie on, ale wygrożono mu parasolką i młodzieniec postanowił zmilczeć. W przeciągu kilku chwil na jego głowę posypały się obelgi, znów nawyzywano go od nędznych wypłoszy, zabiedzonych chłoptasiów, zniewieściałych paniczyków, żałosnych smarków, zaspanych lebieg, łachudrowatych gałganów i zapyziałych fircyków. Strażnik próbował opanować harmider, rzucał przekleństwami, ale Isidoro tylko domyślał się, że słowa muszą być niecenzuralne, bo większości z nich nie znał.
— Mój Isidoro jest męski i przystojny, szarmancki i…
— Jaki twój?!
— Ma takie piękne, zielone oczy, można w nich utonąć.
— I głęboki głos, taki miły dla ucha…
— Chodzi modnie ubrany, nie jak ten tutaj, o! — Parasolka znów machnęła w stronę Isidoro, astrolog zapobiegliwie cofnął się pół kroku.
— Z astrologii wie wszystko.
— I tak dobrze czyta z ręki, prawdziwy geniusz!
— Ma takie inteligentne, bystre spojrzenie i...
— ...znamię w kształcie serca na wnętrzu prawego uda — dokończył za nią Isidoro.
Zapadła pełna konsternacji cisza, najbliżej stojąca kobieta dopadła biednego astrologa i bezceremonialnie złapała go za ramiona.
— Skąd to wiesz?! — krzyknęła mu prosto w twarz.
— Bo mi powiedział — wypalił Isidoro, zbyt zaskoczony by próbować się jej wyrwać.
— Moment, to ten Isidoro zna tamtego Isidoro, którego panie szukają? — Strażnik zwrócił się do młodzieńca. — To jakiś pana kuzyn?
— Nie. Kolega z roku. Julius McCarthy. Ma kolczyk ze szmaragdem w prawym uchu.
— Dostał go ode mnie!
— Mi mówił, że to po babci…
Strażnik przerwał te dywagacje, trzasnąwszy plikiem papierów o stół. Zwrócił się do Isidoro.
— Skąd pan to wie? Jak pan do tego w ogóle doszedł? Panowie obaj są w komitywie, tak?
Astrolog potrząsnął głową.
— Nie. Po prostu wydedukowałem.
— Po prostu wydedukowałem — westchnął strażnik. — Zaraz pan będzie się z tej dedukcji spowiadał w pokoju przesłuchań, a jeśli się okaże, że coś się znowu nie zgadza, to nie chciałbym być w pana skórze!


W spowiedzi Isidoro na szczęście wszystko się zgadzało, a to dlatego, że astrolog (tak, jak zawsze) mówił całą prawdę i tylko prawdę. Mając nowy trop, straż miejska przestała interesować się astrologiem, a żeby nie zajmował miejsca w i tak zatłoczonym areszcie, wypuszczono go tak samo, jak go złapano - w kapciach, koszuli nocnej i zwichrowanym szlafroku. Isidoro nie udał się jednak prosto do domu, tylko postanowił sprawdzić, jak się ma jego starszy brat, który zapewne również powinien tkwić gdzieś w trzewiach karceru.
— W izolatce? — wypalił astrolog, gdy rozmawiał z kolejnym strażnikiem. — Mattia? Ale dlaczego?
Strażnik popatrzył na niego z powątpiewaniem.
— Stawiał duży opór. Aż by się człowiek nie spodziewał, że w mężczyźnie tak hm... smukłej postury może kryć się tyle agresji. Proszę nie pytać, czego ten pana braciszek w ogóle dokonał... — Strażnik westchnął, skrzyżował ramiona na piersi. — Powiedziałbym, że posiedzi co najmniej jeszcze tydzień.
Oczy Isidoro były krągłe niczym spodki. Co miał zrobić? Przypomniał sobie, jak Mattia zwykł rozwiązywać problemy, których nie dało się rozwiązać żadnymi normalnymi metodami.
— A wyszedłby za kaucją?
Strażnik wyraźnie się ożywił.
— Za kaucją? Hm, hm, to dość prawdopodobne. Ale widzi pan, pana brat tam naprawdę nieźle dokazywał, to byłaby dość duża kaucja...
Astrolog pokiwał tylko głową.
— Gdzie podpisać?


Izolatka okazała się być czymś przypominającym bardziej składzik na miotły, niż jakąkolwiek celę. Miejsca było ledwie tyle, by zmieściła się jedna osoba, jednak sufit był na tyle niski, że nie dało się wygodnie stanąć. Mattia siedział po turecku na twardej podłodze, zacięta mina jasno dawała do zrozumienia, że bojowy duch hrabiego nie został złamany. Na widok Isidoro, Mattia zerwał się na równe nogi, huknął głową o strop aż zadźwięczało. Isidoro złapał go za przód podartego w boju szlafroka i wyciągnął na zewnątrz. Jego brat szedł pokracznie na zesztywniałych z zimna nogach.
— Mattia, nie wolno ci się bić — powiedział Isidoro, marszcząc z troską brwi.
Mattia oczywiście nie słuchał, zaraz sam złapał Isidoro za jego szlafrok, zaczął dopytywać - o strażników, którzy wyciągnęli go z mieszkania, o więzy, które ściskały mu nadgarstki, o więźniów, którzy towarzyszyli mu w areszcie. Isidoro ledwo przebił się przez potok słów i pytań.
— To jest skandal, Isidoro! — warknął Mattia gniewnym głosem. Do tej pory Mattia rezerwował go jedynie dla swego starszego brata, Luciano. — Wparować człowiekowi do domu i porwać niewinnego prosto do aresztu! Ci ludzie za to odpowiedzą!
Isidoro cieszył się już tylko tym, że obaj siedzieli we wnętrzu zaprzężonego w starego siwka fiakra, który miał zabrać ich do domu.
— Będzie ci od tego lepiej? — zapytał młodszy astrolog, podnosząc wzrok na brata.
Mattia prychnął, skrzyżował ręce na piersi. Ale Isidoro miał rację. Nie byłoby mu lepiej. Wręcz przeciwnie. Gdy to sobie uświadomił, jego twarz złagodniała, zaciśnięte na przedramionach dłonie powoli się rozluźniły. Przez dłuższy czas jechali w milczeniu, Isidoro zajął się lekko poprutym troczkiem od szlafroka.
— Przewidziałeś to wszystko? — odezwał się Mattia, a Isidoro usłyszał napięcie w jego głosie. Nie odpowiedział na zadane pytanie od razu.
— Trudno powiedzieć. Trochę tak, trochę nie.
Zamilkł. Przez chwilę znów było słychać tylko terkotanie kół po bruku, stukot podków na kamieniach. Mattia cierpliwie czekał, aż jego brat sformułuje myśli.
— Mam wrażenie, że nadal nie jestem tym, kim przeznaczenie chce, żebym się stał — wypalił w końcu enigmatycznie, puszczając ten nieszczęsny troczek. — Jakby… jakbym miał nogi, ale potrafił na nich tylko chodzić, a nie biegać.
Isidoro podniósł wzrok na Mattię, ale w oczach brata dostrzegł mieszaninę konsternacji i współczucia.
— Myślałeś o tym, żeby porozmawiać o tym z mamą? Albo z którymś z wykładowców?
— Może to jest jakaś myśl — odparł bez przekonania.
Nie miał serca powiedzieć bratu, że dokładnie te dwie ścieżki przeznaczenie gorąco mu odradzało. Dlaczego? Nie miał bladego pojęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz