czwartek, 26 sierpnia 2021

Od Balthazara cd. Nicolasa

Począł się przyglądać mężczyźnie, łeb przechylił lekko na bok, na paszcze ubrał nieco powściągliwy, lecz wciąż życzliwy uśmiech. Szkarłatne ślepia z interesownością patrzyły na sylwetkę. Czaiła się w nich iskra ciekawskich myśli, które nawarstwiały się za zębami, czekały, aż demon dobierze następne słowa, oceni, czy warto szarpać w zachciance za drażliwości Nicolasa.
— To żaden problem. — odpowiedział w końcu; ustąpił, zrezygnował, nawet zganił się odrobinę w myślach za brak przyzwoitości. — Jednak w razie potrzeby, wiesz gdzie mnie szukać.
Zerwał kontakt wzrokowy, uciekł na bok, na półkę; machinalnie sięgnął dłonią ponad głowę mężczyzny i pazurem popchał wolumin, którego Nicolas nie zdołał wepchnąć całkiem do szeregu. Z lekkim uśmiechem odebrał stłumione podziękowania, następnie skinął głową i w końcu zrezygnował z dalszego frasowania wynalazcy, odszedł w kierunku biurka.
Panele zachrzęściły pod kopytami, kręgosłup zachrapotał w momencie, gdy skłonił się po kilka kartek porwanych przez zamieszanie; zebrał również te, które rozłożyły się wachlarzem na blacie. Całość niedbale poskładał w stosunkowo równy stos i odłożył na bok z myślą, że przypomni sobie o nich, gdy upora się z innymi naglącymi obowiązkami — w tym celu sięgnął po skurzone naręcze wątpliwie ciekawych papierów, które rzucił na środek blatu.
Lekkim ruchem zerwał pazurem konopny sznurek oraz przysunął sobie kałamarz i miał naraz usadowić się na krześle, kiedy gwałtownie zamarł w półskłonie. Obie dłonie gwałtownie wylądowały na blacie; skóra na pysku zmarszczyła mu się złowrogo, nozdrza rozchyliły, zębiska rozwarły i z klapnięciem ponownie zamknęły. Raptownie sięgnął do szuflad, zaczął rozsuwać wszystkie, nerwowo grzebać w każdej i nawet zamaszyście przebrał dłonią schowek pod blatem. Zerknął również na sąsiednie biurko, na rząd doniczek na parapecie i nie odnalazłszy, chociaż śladu po poszukiwanym przedmiocie, wyrwał z piersi ciche warknięcie.
— Nicolasie, nie widziałeś przypadkiem... — uniósł łeb, zawołał z lekką ułudą, ale naraz zawarł paszcze, z nadąsaną miną parsknął pod nosem.
Wynalazca zdążył zniknąć z biblioteki.

***

Strzeliła klamka, drzwi podskoczyły na zawiasie, przeciąg wdarł się do pomieszczenia, a tuż za nim Balthazar. Demonisko stanęło w progu z uniesionym łbem i obnażonymi zębiskami przygotowanymi, żeby pogrzebać mężczyznę w epopei roszczeń — wyłącznie zmieszana mina Cervana zdołała go w ostatnim momencie utemperować, na tyle zmiarkować uniesienie, że nawet ostatecznie do dopełnienia grzecznościowych gestów zastukał dwa razy pazurem w drzwi gabinetu, nim zdecydował się postąpić w głąb pomieszczenia.
— Cervanie — zaczął, przeszedł przez rozwalone na podłodze dokumenty, stanął nad biurkiem. Zaskoczył mężczyznę w trakcie czegoś; mistrz siedział na krańcu krzesła, w skrzywionej pozycji, z palcami spoczywającymi na rączce od szuflady. — Mamy w gildii złodzieja.
Mężczyzna uniósł na niego wzrok, w odruchu otworzył usta, ale ostatecznie wstrzymał się na następne sekundy z odpowiedzią; wpierw odchrząknął, nieco poprawił się na siedzeniu, wyprostował sylwetkę i położył obie dłonie na blacie.
— To dość poważne oskarżenia.
Ruchem ręki wskazał krzesło naprzeciwko; demon strzelił w palce, magią odsunął mebel. Z braku większych możliwości usiadł bokiem, wyciągnął kopyta i zaparł się łokciami na biurku dla zachowania równowagi.
— Ktoś zabrał moje pióro.
— Balthazarze, z całym szacunkiem, ale to przedmiot, który dość łatwo ginie. Może ktoś przez przypadek wziął, może tylko gdzieś przedstawił.
Demon mimowolnie wypuścił powietrze przez nozdrza. Uśmiechnął się, ale obręcze rozdzwoniły się ostrym, krótkim dźwiękiem, gdy gwałtownie uderzył ogonem o panele.
— To pamiątka z dawnych czasów. Pióro czakry, stalówka wysokich prób, dobrze wyprofilowane, przypisane do właściciela. Przedmiot niewątpliwie magiczny.
— To nieco komplikuje sprawę.
— Owszem. I dlatego też wiem, że to nikt z naszych, bo nikt bez bezpośredniego zezwolenia nie mógłby tego ruszyć. Chyba że zna odpowiednie czarcie sztuczki.
— Zatem to oznacza...
— To oznacza, że coś złośliwego pałęta nam się po Gildii.
Mistrz odruchowo poprawił się na krześle, pierś podskoczyła mu po głębszy oddechu. Uciekł wzrokiem na bok, położył dłoń na szafce i otworzył usta, lecz naraz się powstrzymał.
— Cervanie? — wymruczało demonisko, nieco gnąc łeb.
— Nie pomyliłeś się zbytnio. — mężczyzna westchnął, przechylił się na bok, sięgnął do szuflady.
Wyciągnął niewielkie zawiniątko. Chustka z drobną mereżką była ściśle związana za rogi wokół czegoś możliwie szklanego; zawartość zachrzęściła niemiło, gdy ułożył ją przed dłońmi demona. Balthazar sięgnął, pazurami rozluźnił szmatkę i w momencie, kiedy odsłonił pierwsze szkiełko, nagle się odsunął. Machnął łbem i wydał niski, charczący dźwięk, ni to śmiech, ni parsknięcie.
— A więc to stąd ten czart.
Odrzucił całkiem materiał, wówczas rezygnując ze zbytecznych delikatności. Reszta błyskotek — skorupki ciemnych zieleni ze złotymi stelażami rozsypały się po chustce. Całość była w marnym stanie, mocno pokruszona, mocno uszkodzona, ale po większych częściach można było się domyśleć, że kiedyś szkiełka składały się na niewielką kulę. 
— Widzisz Balthazarze, doszło do drobnego wypadku. 
Demon odgiął paszczę w wątpliwy uśmiech, zębiska błysnęły mu spomiędzy warg.
— Potłukłeś?
— Powiedziałbym, że wynikło to z pewnych zaniedbań.
— Cervanie potłukłeś sferę z demonem?
Mężczyzna odchrząknął. W możliwym odruchu przesunął chusteczkę, przykrył kawałki.
— Staram się opanować sytuację. Ten demon to dość mało rozwinięty byt, nie stanowi większego zagrożenia. Stać go tylko na pewne złośliwości.
— To głupie stworzenie, ale sięga po cudze własności, szuka magicznych przedmiotów.
— Dlatego trzeba go schwytać, zanim połasi się na coś bardziej niebezpiecznego niż pióro.
Balthazar lekko skinął głową.
— Trzeba poinformować Nage. To drobne cholerstwo, więc to tylko kwestia dopasowania nowego przedmiotu pod pieczęć i zlokalizowania bytu.
— Dlatego też nie uważam, że warto kłopotać Nagę taką drobnostką. — odparł Cervan. — A poza tym została przydzielona do innego zadania. Na dniach pewnie wyruszą z Aaronem do Verborn.
— A Yuuki? Mam wrażenie, że dopiero co widziałem ją we wspólnej sali.
— Jej metody są za bardzo niekonwencjonalne na coś tak niewielkiego.
— Zatem co zamierzasz z tym zrobić? 
Mężczyzna uniósł wzrok na demona, lekko się uśmiechnął.
— Balthazarze zostałeś zaznajomiony ze sprawą. Obecnie nie ma bardziej kompetentnej osoby, która mogłaby się tym zająć.
Demon parsknął. Wyprostował grzbiet, łeb lekko odgiął na bok; odsłonięte zębiska wciąż błyskały za sprawą rozbawionych obliczy.
— Masz nędzne poczucie humoru Cervanie. 
— Dobrze byłoby rozwiązać ten problem bez większego angażowania innych, a ty doskonale znasz się na takich bytach, wiesz jak sobie z czymś takim poradzić.
Mężczyzna zebrał materiał, szybkim ruchem związał go niedbałą pętlą. Podał go bibliotekarzowi; demon nieco z niechęcią odebrał zawiniątko, przerzucił z ręki do ręki. Miał go naraz odłożyć, ale wstrzymał się, tknięty pewną ciekawością rozluźnił wiązanie, ponownie zerknął na zawartość.
— I nawet chyba wiem, od czego zacząć. 


[oto koza marnotrawna.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz