sobota, 14 sierpnia 2021

Od Sophie cd. Williama

Tknięta niewyjaśnionym przeczuciem (intuicja alchemika, proste) Sophie popuściła Lakmusowi popręg, odpięła też wszystkie sakwy i rzuciła je pod drzewem. Dobrze zrobiła, ale to miało okazać się dopiero dużo później.
Weszła do chatki za Willem - co prawda wchodzenie do cudzego domu nie było szczytem manier, jednak kobieta niespecjalnie się tym przejmowała. Wychodziła z założenia, że jeśli nietakt ujdzie na sucho, to nie ma co się nad nim roztkliwiać. Cóż, co prawda mieli do czynienia z magiem, którego Cervan określił jako „człowieka ekscentrycznego”, jednak Sophie miała talent do obłaskawiania ekscentrycznych ludzi - miała dobry trening z profesorem von Hohenheimem.
— Dziwne, najpierw wymawiał się dobrem książki i własnym podupadającym zdrowiem, a teraz zostawił dom otwarty i jeszcze sam zaprasza do biblioteki — podsumowała, zerkając Willowi nad ramieniem (ledwo, ledwo, ale jak stanęła na palcach, to nawet dosięgała) i przebiegając wzrokiem spisane na kartce litery. — Ciekawe, co by było, jakby przyszła tu przypadkowa osoba?
Will wzruszył ramionami, odpuszczając sobie próby wyjaśnienia zachowania czarodzieja. Magowie to magowie. Musieli być trochę zbzikowani.
Może gdyby Vlastimil postanowi udekorować swój dom czaszkami i pajęczynami, albo mieszkać w smoliście czarnej, kamiennej wieży, gildyjczycy byliby bardziej uważni. Jednak pogodna, baśniowa chatka uśpiła ich czujność i pewnym krokiem weszli do biblioteki.
Sophie przystanęła i zadarła głowę. Z jej ust wyrwało się głuche „Huh?”, gdy umysł wychwycił to samo, co zauważył i Will, i co też wprawiło go w zdziwienie. Kolejne zaklęcie wpływające i zakrzywiające przestrzeń. Tak, jak to na zewnątrz zmieniało pogodę, tak to w środku czyniło niewielką chatkę o wiele większą w środku, zdolną pomieścić wręcz gigantyczną bibliotekę.
I to nie byle jaką.
Alchemiczka bywała w bibliotekach, zarówno tych uniwersyteckich, jak i miała okazję zwiedzić kilka prywatnych księgozbiorów, żaden jednak nawet w najmniejszym stopniu nie przypominał tego, co właśnie rozciągało się przed jej oczami.
Drewniane półki mieściły co prawda opasłe woluminy, jednak jednolity brąz drewna przełamywały bogate zielenie porastających pomieszczenie roślin. Na dodatek - wcale nie były to zwyczajne rośliny doniczkowe. Sophie przeszła kilka kroków, mijając całe drzewa, jakieś egzotyczne liany i fikusy. Trudno było powiedzieć, jaka była ich funkcja - czy Vlastimil po prostu uwielbiał otaczać się przyrodą, czy też rośliny w jakiś cudowny sposób sprawiały, że biblioteka była większa w środku? Alchemiczka część swych myśli poświęciła podziwianiu niezwykłej kompozycji biblioteki, część zaś „szukała dziury w całym”, jak to kobieta miała w zwyczaju.
— Zastanawiam się, czy te wszystkie rośliny nie wpływają na wilgotność w pomieszczeniu. Wyglądają na egzotyczne, takie pasujące bardziej do szklarni. Myślisz, że to jakoś wpływa na książki? A może zabezpiecza je zaklęciem? — spytała. — Jak sądzisz? Will?
Odpowiedziała jej cisza.
Sophie rozejrzała się, ale bibliotekarz gdzieś wsiąkł. Pokręciła głową - pewnie wziął jakąś książkę i wsiąkł.
Nie miała pojęcia, jak bliska prawdy była.
Kobieta przeszła kilka kroków, zerknęła z drugiej strony jakiejś półki.
— Will? Will, gdzie jesteś? — zawołała, choć nieco niepewnie. W bibliotekach nie można było zachowywać się głośno, ta zasada była niemal wdrukowana w jej umysł.
— No litości, nie mógł przecież odejść tak daleko — mruknęła pod nosem.
Jej uwagę zwróciła przerwa na półce z książkami - wydawało jej się, że niczego takiego nie było kiedy tu wchodziła, teraz jednak wyraźnie było widać kilka przesuniętych tomów. Kierowana przeczuciem, Sophie sięgnęła jednej z książek, odruchowo otworzyła ją na pierwszej stronie i przebiegła wzrokiem tytuł. Mruknęła coś do siebie, zamknęła wolumin i już miała odłożyć go na miejsce gdy…
Uświadomiła sobie, że stoi przed inną półką.
Alchemiczka przez chwilę patrzyła w osłupieniu, mając wrażenie, że jej umysł spłatał jej jakiegoś figla.
— Teleportacja — szepnęła do siebie, dostrzegając więcej szczegółów.
Gdzieś na granicy słyszalności pojawiło się jej imię.
— Will?! — krzyknęła, tym razem na całe gardło. — Zostań tam, gdzie jesteś! I nie dotykaj tych książek! Już do ciebie idę.
Jak postanowiła, tak zrobiła. Echo jej głosu odbijało się od regałów, zakrzywiało płynące słowa. Sophie starała się iść na słuch, ale w pewnym momencie dostrzegła, że głos Willa dobiega z przeciwnej strony.
— Do stu piorunów, to jakiś obłęd — mruknęła, przystając.
Nie, to nie mogło tak wyglądać. Musiała coś wymyślić! Problem był tylko jeden - o ile alchemia stanowiła jej mocną stronę, o tyle na magii nie znała się wcale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz