sobota, 14 sierpnia 2021

Od Antaresa cd. Lei

„Wspominałeś coś o czarnej magii,” zaczął Antares, ale odpowiedziała mu cisza. Poczekał chwilę. „Jesteś tam?”
„Jestem, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Byłem zajęty.”
„Czym?”
„Tym, czym ty się nigdy nie zajmujesz. Myśleniem” prychnął mag, wracając do swojego typowego stylu wypowiedzi. Rycerz, choć nie przypuszczał, że to w ogóle możliwe - odetchnął w duchu z ulgą. Ten drugi zbyt długo milczał, zbyt długo jak na siebie, a każde jego odstępstwo od normalnego zachowania niepokoiło rycerza.
„Dobra, chłopie, teraz się trzymaj. Dosłownie. Przekażę ci, co wymyśliłem.”
Antares tylko uniósł brwi.
„No trzymaj się, do kurwy nędzy! Zwalisz się przy Lei z konia i będzie wstyd!”
Rycerz nie wiedział, co ten drugi planuje, jednak złapał się łęku, spiął się w sobie.
W ostatniej chwili.
Poczuł, jakby ktoś zasadził mu kopniaka prosto w mózg, jeśli coś takiego było w ogóle możliwe. Na moment chyba się wyłączył, ale lekko napięte, wytrenowane mięśnie utrzymały jego ciało w tej samej pozycji, nawet nie zaczął zsuwać się z siodła. Z zewnątrz - nic nie było widać. W środku - w głowie Antaresa pojawiło się mnóstwo nowych informacji. Wyraźne ślady czarnej magii w pracowni znachora, do tego obserwacje jego i Lily zachowania, które umknęły Antaresowi. Mag naprawdę postrzegał świat w inny sposób, i to nie była tylko kwestia różnicy światopoglądu...
Rycerz trawił przez chwilę nowe informacje, a potem nabrał tchu, odwrócił się do Lei i…
— Jak się czujesz? — dziewczyna zapytała z troską.
Pauza.
Zbyt długa, by zdawała się naturalną i stosowną.
— W porządku.
Nagłe pytanie wytrąciło go z rytmu. Mężczyzna nie przywykł, by ktokolwiek się o niego troszczył, a ostatnią osobą, która pytała się go, jak się czuje, był sir Roderyk. To było w tamten pamiętny wtorek, całe lata temu, kiedy to Antares przeleciał przez łeb Favellusa z gracją worka kartofli, zarył twarzą w ziemię i splunął zębami. Wtedy Antares też stwierdził, że „w porządku”, aczkolwiek sir Roderyk zrozumiał przekaz raczej dlatego, że jego giermek dość sprawnie pozbierał się z ziemi, niż dlatego, że wyraźnie wyartykułował słowa.
— Ach, to… to dobrze — odpowiedziała dziewczyna, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Ten drugi nie musiał strofować Antaresa. Rycerz odetchnął, zebrał rozbiegane myśli.
— To wszystko ciąży mi na sercu — dodał, myśląc o ogólnej sytuacji w Taewen i o tym, czego się tego dnia dowiedzieli. — Jednakże, jeśli wolno mi będzie tak powiedzieć… — zawahał się. — Twoja obecność pomaga. Dziękuję, że pytasz.
Lea podniosła wzrok, na moment ich spojrzenia się spotkały, a Antares lekko się uśmiechnął. Nieczęsto to robił.
Dotarcie do karczmy przerwało ich rozmowę, a płynące z okien światło rozganiało mroki niespiesznie zapadającego wieczoru.
Wnętrze karczmy wypełniało ciepło płonącego kominka, zapach starego drewna i serwowanych potraw. Pora sprawiała, że większość miejsc była zajęta, jednak Lea wypatrzyła ten jeden niewielki stolik w kącie głównej sali, zaś Antares szybko przepchnął się do niego, sprawnie lawirując pomiędzy pozostałymi gośćmi. Usiedli, zamówili jedzenie. Na stole pojawił się kompot z jabłek, który miał umilić czas oczekiwania na posiłek. Antares czuł, jak burczy mu w brzuchu, jednak to nie zaprzątało jego myśli tak, jak zazwyczaj. Splótł dłonie, położył je przed sobą na stole. Przez chwilę kontemplował swoje krótko przycięte paznokcie.
— Jeśli chodzi o Adama Evandera, tego znachora — zaczął, podnosząc wzrok. Urwał, szukał przez chwilę słów, ale żadne właściwe nie przychodziły. — Co o nim sądzisz? — zapytał w końcu.
Lea westchnęła ciężko.
— Wydaje się, że to dobry człowiek. — Sięgnęła odruchowo włosów. — Odpowiedział na wszystkie pytania, starał się być pomocny, nawet powiedział, że podzieli się maściami, bandażami… Widać, że zależy mu na tym, by w końcu w mieście było normalnie, ale… Może to źle zabrzmi, ale cieszę się, że już od niego poszliśmy. Atmosfera tam była taka… — Pokręciła głową. — Może to kwestia jego sposobu bycia, albo może… sama nie wiem.
— To czarna magia — wypalił nagle Antares. Nigdy nie był mistrzem konwersacji.
— Co takiego?
— W jego pracowni czuć było ślady czarnej magii. Szczególnie na zapleczu - tam, gdzie siedzieliśmy.
— Skąd wiesz? — dziewczyna przechyliła głowę.
— Mam dar magii. Czasem potrafię wyczuć, jeśli ktoś posługuje się przy mnie magią, albo widzę ślady jej użycia.
Antares nigdy nie czynił tajemnicy ze swojego daru, jednak sam nie zaczynał tematu i kwestia jego zdolności nadnaturalnych zazwyczaj przepadała gdzieś w dyskusji, by pojawić się niespodzianie ku zdziwieniu drugiej strony. Zupełnie tak, jak teraz.
Lea milczała przez chwilę, zaskoczona.
— Od dawna? To znaczy, urodziłeś się z darem, czy musiałeś to jakoś… wytrenować?
— Tak — Antares jednym słowem odpowiedział na wszystkie pytania. — Hm, nie pamiętam czasu, kiedy go nie miałem. I owszem, musiałem nauczyć się nad nim panować, nie było to takie proste…
— Nic wcześniej nie mówiłeś.
W głosie Lei nie było wyrzutu, nie miała mu nic za złe i nie czuła się urażona. Antares usłyszał tam tylko chęć wybadania, czy jego magia nie jest dla niego przypadkiem czymś przykrym lub wstydliwym. Czy kolejne pytania nie będą dla niego niewygodne.
— Nie było ku temu okazji — odparł zgodnie z prawdą. — Nie jest to coś, co staram się ukryć przed innymi, a biorąc pod uwagę to, że mamy wspólnie wykonać misję sądzę, że masz prawo wiedzieć, na czym dokładnie polegają moje zdolności. Pytaj więc śmiało. A ja postaram się odpowiedzieć.
Ramiona Lei opadły lekko, rozluźnione, dziewczyna odstawiła w końcu ściskany w dłoniach kubek z kompotem.
— Nigdy nie widziałam, jak rzucasz zaklęcia.
— Widzisz cały czas, jak rzucam zaklęcia.
Zaskoczone „och!” wyrwało się z ust Lei, jej brwi powędrowały na moment w górę.
— Używam magii, by poprawić swoje fizyczne zdolności. Nie potrafię wpłynąć nią na nic, co znajduje się poza moim ciałem. Moja magia jest jak dodatkowy krwioobieg, płynie przez całe moje ciało, ale mogę ten przepływ kontrolować.
— Wpływanie na własne ciało… to nie jest trochę hm, niebezpieczne? — spytała.
— Jest. Było. To znaczy - nadal jest, ale nauczyłem się to kontrolować na tyle, że już nie robię sobie krzywdy. — Antares dostrzegł malującą się na twarzy Lei troskę. — Magia sprawia też, że moje rany szybko się goją, więc to nigdy nie był duży problem.
„Duży” było w tej wypowiedzi słowem kluczowym.
— Twój nauczyciel musiał się o ciebie bardzo martwić…
— W kwestii magii jestem samoukiem — Rycerz wzruszył ramionami. — Sir Roderyk uczył mnie posługiwania się bronią i pozostałych umiejętności potrzebnych rycerzowi, ale… masz rację - martwił się, jak sobie coś zrobiłem.
— Sir Roderyk?
— Błędny rycerz. Dobry i honorowy człowiek.
— Chciałabym go kiedyś poznać — Lea uśmiechnęła się.
— Obawiam się, że to już niemożliwe.
Antares bezsilnie patrzył, jak uśmiech znika z twarzy Lei. Jak słońce, które schowało się nagle za chmurami.
— Och, nie wiedziałam. Tak mi przykro, nie chciałam…
— Nic się nie stało… — Rycerz usiłował jakoś ratować sytuację. Nie przewidział jednak kolejnej reakcji Lei.
Dziewczyna wyciągnęła rękę, dotknęła jego ramienia.
— Jak sobie radzisz? — spytała miękko.
— W porządku — wypalił odruchowo.
Mężczyzna uświadomił sobie, że po śmierci sir Roderyka przyjął wiele kondolencji od mnóstwa ludzi, większość z nich dotyczyła jednak wielkiej straty dla świata, jaką było odejście sławnego błędnego rycerza. Zaś jedyną osobą, która jakkolwiek interesowała się tym, co Antares w związku z tym czuł był ten drugi. Rycerz przypomniał sobie ich rozmowę. Mag nigdy nie przebierał w słowach, pięści nie poszły wtedy w ruch tylko dlatego, że obaj dzielili to samo ciało.
— To znaczy… nadal tęsknię za sir Roderykiem i żałuję, że go ze mną nie ma, że nie mogę z nim w żaden sposób porozmawiać. Ale to już nie boli. Już… jest dobrze — wyjaśnił.
Lea pokiwała głową, uśmiech nieśmiało powrócił na jej twarz. Cofnęła powoli dłoń. Antares nie był pewien, co dalej mówić. Los sam wybawił go od tych rozterek - oto rozległy się szybkie kroki, kelnerka postawiła przed nimi talerze z jedzeniem, życzyła smacznego i zaraz zniknęła, furkocząc tylko fartuchem z odprutą kieszenią.
— Wracając do czarnej magii… — Antares niewprawnie zmienił temat. — Jej ślad w pracowni był dość mocny i świeży. Sądzę, że Evandar naprawdę się tym zajmuje, to nie była pomyłka.
Lea nabrała łyżką nieco potrawki, podniosła ją do ust, ale zaraz opuściła dłoń. Zmarszczyła brwi, poprawiła się niespokojnie na krześle. Zastanawiała się nad czymś.
— To wydaje się niemożliwe. Nie pasuje do niego. Wiesz, co pomyślałam? — Odłożyła zupełnie łyżkę i spojrzała na Antaresa. — Tylko nie wiem, czy to w ogóle możliwe… Ale pamiętasz, jak bardzo przejmował się ofiarami bestii? Jak martwił się, że nie jest cudotwórcą i nie może im pomóc? Może… może właśnie próbował im pomóc, tylko cóż… znalazł taki właśnie sposób? Czarną magię. Myślisz, że tak mogło być?
„Świat byłby piękniejszy, gdyby wszyscy myśleli tak, jak Lea, co nie?” w głowie rycerza odezwał się ten charakterystyczny głos.
„Długo milczałeś.”
„Odpoczywałem. Myślenie męczy. Dlatego ty zawsze chodzisz świeży jak stokrotka.”
— Tam było raczej czuć czarnomagiczną klątwą. Nie wiem, jak miałoby to komukolwiek pomóc…
Antares znów bezsilnie patrzył, jak po jego słowach Lea posmutniała. Ale zaraz do jej głowy przyszedł kolejny pomysł:
— Może chciał przekląć bestię?
Rycerz uniósł brwi. Nie pomyślał o tym.
— Właściwie… — zaczął, ale urwał.
Przypomniał sobie wszystkie te obserwacje, które przekazał mu mag, a które mu umknęły. Nie chodziło tylko o czarną magię. Ten drugi uważnie obserwował ludzi i ich zachowania, wyciągał wnioski, które Antaresowi nie przyszłyby do głowy. Najgorsze - że brzmiały one logicznie i prawdopodobnie. Lea kontynuowała:
— Pamiętasz ich rozmowę? Tamtej dziewczyny, Lily, i Adama? Może Adam chciał rzucić klątwę na bestię, żeby móc poszukać Jespera, narzeczonego Lily? Jak sądzisz? Wydaje mi się… z tego, jak do niej mówił, jak się zachowywał… że Lily jest dla niego naprawdę ważna.
Antares nie mógł nie zgodzić się z tym, że Lily była ważna dla Adama, nawet on to widział. Mag zauważył jednak coś innego. Nazwanie Jespera „przyjacielem”.
„Pamiętasz tamtą balladę o driadzie? Wiesz, co się zmieniła w kwiat?” zaczął nagle ten drugi. „Dobra ilustracja tego, że dla facetów »Kocham cię« wcale nie znaczy, »Chcę, żebyś była szczęśliwa«. Tylko raczej »Chcę, żebyś była moja«”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz