wtorek, 31 sierpnia 2021

Od Hotaru cd. Lei

Hotaru pamiętała swoje pierwsze dni poza posiadłością rodu Matsudaira, pamiętała też moment, gdy opuściła granice swego kraju i dotarła do nieznanych sobie lądów i krain. Stopniowo, w miarę jak oddalała się od serca swej ojczyzny, spotykała coraz mniej osób, które mówiły jej językiem. Kupcy i podróżni stawali się coraz rzadsi, potem spotykała już tylko tych, którzy przejazdem przebywali w jej kraju i potrafili sklecić tylko najprostsze, niezbyt poprawne zdania. W końcu jednak przyszedł moment, gdy Hotaru po raz ostatni usłyszała melodię swego ojczystego języka, i od tamtego momentu została zupełnie sama.
To prawda, że po drodze stopniowo uczyła się zwrotów w obcym języku, by móc odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ale nie potrafiła opanować nowej mowy tak dobrze, by czuć się w niej tak samo pewnie, jak wśród słów, które znała od kołyski. Między nią i resztą społeczeństwa wyrastał niewidzialny mur, a jego chłodny kamień zdawał się wypychać Hotaru na margines, poza ten świetlisty krąg wspólnego języka i zrozumienia.
Bywały jednak dni, takie jak ten, kiedy Hotaru niczym duch przenikała przez ów niewidzialny mur i na podobieństwo lnianej nici, wsuwała się gładko między sploty tej tkaniny, jaką stanowiły ludzkie więzi.
Ludzie mogli mówić różnymi językami, ale wszyscy śmiali się w tym samym języku.
I to właśnie czuła Hotaru, biorąc na ręce małego Grega, który wyciągał swoje drobne, dziecięce łapki, do egzotycznej, roześmianej twarzy tancerki z dalekiej krainy. Hotaru nie raz musiała zajmować się dzieckiem, toteż bez problemu otoczyła ramieniem zawój chust i betów, w którego bezpiecznym kokonie urzędował teraz Greg, drugą zaś rękę zbliżyła do jego twarzy. Chłopiec pokręcił się chwilę, niezdarnie złapał za wyciągnięty palec kobiety i roześmiał się, dumny ze swego osiągnięcia.
— Ani się obejrzysz, a złapie za łuk jak jego mama — Lea nachyliła się w stronę dziecka. — Nie jest ci ciężko?
— Nie, nie martw się. Jest mały, pewnie te wszystkie pieluszki ważą więcej od niego.
Greg tymczasem złapał drugą ręką kolejny palec Hotaru i całkowicie zajął się swoją nową zabawką. Maria zaś podążała za swoim dziadkiem, starając się nie dopuścić do tego, by starszy mężczyzna utonął w głębinach złotego trunku - zadanie zdawało się nietrywialne i zapewne miało zająć jednak nieco czasu, toteż Hotaru ruchem głowy wskazała Lei kawałek wolnej ławy stojący parę kroków dalej i obie kobiety usiadły.
Przez chwilę panowało milczenie, w końcu Lea się odezwała.
— W twoim kraju… Tam też zabawy wyglądają podobnie?
Hotaru zerknęła na nią, uśmiechnęła się.
— Niemal identycznie. Tylko zamiast chleba i ziemniaków jest ryż. A gdy przyjdzie wieczór, ludzie puszczają w niebo papierowe lampiony i doczepiają do nich kartki z modlitwami licząc na to, że niesione wiatrem dotrą do niebiańskich siedzib bogów.
— To musi niesamowicie wyglądać…
Tancerka pokiwała głową.
— Dopiszemy to do listy rzeczy, które chcemy zrobić po powrocie do gildii? Puszczanie lampionów?
Lea parsknęła śmiechem.
— Ile mamy już rzeczy na tej liście?
— Wciąż za mało — odparła jej Hotaru.


Dziadek został opanowany i Maria wróciła po swojego synka. Tak jak zapowiedziała, udało jej się to zaraz przed tańcami, którymi miała zawiadować Hotaru.
Jeszcze rano kobieta czuła lekkie poddenerwowanie przed czekającym ją zadaniem, teraz jednak całe to napięcie w jakiś cudowny sposób zniknęło. Radosna atmosfera przyjęcia całkowicie wypełniła jej serce, wypierając z niego każdy ślad obaw czy negatywnych emocji. Wachlarz pulsował lekko, starannie schowany w fałdach jej obi - choć legendarny artefakt spędził większość swego żywota wylegując się na kapiących od złota i klejnotów jedwabiach, Hotaru zauważyła, że miewa ciągoty do niefrasobliwych, prostych zabaw, zaś wiejskie przyjęcie na pewno do tej kategorii należało.
Ludzie powoli zbierali się wokół placu do tańca. Co prawda ten fragment przyjęcia był przewidziany głównie dla dzieci, jednak w trakcie przygotowań okazało się, że jest i spora grupa dorosłych ciekawych tego, jak tańczono na innym kontynencie. Hotaru czuła się tym nieco zaskoczona, ale rzecz jasna było to miłe zaskoczenie. Świąteczna atmosfera (do spółki z procentami) sprawiła, że dorośli nie czuli skrępowania, że czegoś nie wypada, że coś jest tylko dla dzieci - toteż gdy Hotaru stanęła na placu, otaczał ją całkiem pokaźny tłumek zainteresowanych.
— Nie tylko słowa potrafią opowiedzieć historię — zaczęła, przechodząc od razu do meritum.
W jej ojczyźnie istniała cała olbrzymia gałąź sztuki, w której aktorzy nie wypowiadali nawet jednego słowa, przekazując wszystkie emocje i działania za pomocą gestów. Czasem towarzyszył im narrator, ale najczęściej i on nie opisywał każdej ze scen. To na barkach aktora spoczywała cała odpowiedzialność, by emocje i treść sztuki trafiły wprost do serca widza. Jako umiejętność dostępna jedynie tym wyżej urodzonym, miała mnóstwo ustalonych figur i reguł, jednak Hotaru nie chciała zagłębiać się w detale. Taniec był dla niej jak osobny język, a ten, chociaż miał reguły, to nie zawsze trzeba było wszystkich przestrzegać co do litery, by przekazać treść.
Kobieta wybrała zwierzęta jako motyw przewodni swego kursu tańca. Tak, jak małe dzieci uczy się, że krowa robi „muu", a koza robi „bee", tak i w tańcu można było nauczyć gestów reprezentujących poszczególne zwierzęta. Dzieci świetnie się bawiły, machając wyciągniętymi rękami niczym lecące przez nieboskłon dzikie gęsi, albo tupiąc rytmicznie nogami jak zaprzężone do pługa konie. Co bardziej rezolutni dorośli zaśmiewali się, kołysząc na boki na podobieństwo wyrwanych ze snu niedźwiedzi, kilka osób odważyło się przykucnąć nieco, niczym broniące obejścia indyki. Ludzie nie przejmowali się tym, co wypada a co nie, i nawet to, że tylko jeden muzyk przygrywał tańcom nikomu już nie przeszkadzało.
— A może pani Hotaru by nam coś zatańczyła? — zaproponował Jerry, gdy biedni tancerze stanowili już tylko zlaną potem, dyszącą ciężko grupę, ale za to potrafili wcielić się w menażerię przeróżnych zwierząt. — Tak profesjonalnie…
— Hotaru na pewno jest już zmęczona — wtrąciła się pani Harriet, ale druga kobieta tylko pokręciła głową.
— Nie, naprawdę. Chętnie jeszcze zatańczę. Mam nawet pomysł…


Plac do tańca opustoszał. Wokół stanął ciasny wianuszek ludzi, dzieci przepychały się do przodu, by lepiej widzieć. Muzyk dokręcił kołek gęśli, strojąc ostatnią strunę, zaś Hotaru stanęła na środku placu. Wachlarz luźno spoczywał w jej dłoni, wzrok miała spuszczony, skupiony. Odezwały się pierwsze dźwięki melodii.
Oto młoda dziewczyna szła wzdłuż rzeki. Na ramieniu niosła długą wędkę, w dłoni kołysała koszem pełnym ryb. Pogwizdywała wesoło, jej głos mieszał się z pogodnym szumem strumyka, choć przecież strumień był o wiele za daleko, by było go tu słychać. Nagle dziewczyna przystanęła, opuściła wędkę i kosz. Osłoniła oczy przed słońcem, wbiła wzrok w szuwary - coś tam było! Nie namyślając się wiele, zawinęła nogawki i odważnym krokiem wkroczyła w grząski grunt, a gdy wróciła, w ramionach niosła coś ciężkiego.
Gdy wyszła na brzeg, ciężar wypadł z jej rąk, rozwinął nagle skrzydła. Oto zaplątany w szuwary żuraw przechylał z wdziękiem głowę, dziękując dziewczynie za ratunek. Szlachetny ptak pląsał przez chwilę w ukłonach zapewniając, że gdy nadejdzie czas, odpłaci dziewczynie tym samym, a nim ta zdołała wyrzec choć słowo, zniknął w błękicie nieba.
Młoda dziewczyna szła wzdłuż rzeki. Znów niosła wędkę i kosz pełen ryb, i znów przystanęła wpół kroku, osłaniając oczy dłonią. Wbiła wzrok przed siebie, tym razem jednak na jej twarzy nie odmalowało się zaciekawienie, lecz strach. Oto jej chatka rybacka stała w ogniu, krwawe płomienie trawiły starą strzechę. Znikąd pojawił się swąd palonych desek, rozszedł wśród widowni. Dziewczyna rzuciła kosz i wędkę, pobiegła zaraz w kierunku domu. Było już jednak za późno, ogień pożerał już ściany i płot. Nie w ludzkiej mocy było ocalić jej schronienie i dziewczyna padła na ziemię, płacząc z bezsilności.
Wtem zerwał się gwałtowny wiatr, a niebiosa rozstąpiły, wylewając strumienie lodowatej wody. Niebo nad placem było przecież czyste, jednak ludzie nie zastanawiali się nad tym, skąd nagle szum tysięcy drobnych kropel. Krople te opadały na płonącą chatkę, a pod ich ustawicznym szturmem płomienie cofały się i gasły. Żurawie skrzydła rozbłysły wśród chmur i ledwie co uratowany ptak wylądował tuż obok dziewczyny. Gdy ogień zgasł, pozostawiając zgliszcza, żuraw machnął śnieżnobiałym piórem, a oto chatka stanęła znowu, jakby pożar nigdy nie nastąpił.
W ojczyźnie Hotaru opowiadano sobie mnóstwo baśni, wiele jednak z nich miało jeden wspólny motyw przewodni - dobro, które zawsze wraca, gdy tego się najbardziej potrzebuje. Kobieta wróciła myślami do dawnej historii i do tej niewielkiej, zakrzywionej blizny, którą miała z boku nadgarstka. Ledwie widoczny, srebrny łuk był jedynym dowodem tego, że taka baśń stała się niegdyś częścią jej życia i że dobro, które kiedyś okazała, wróciło do niej gdy najbardziej tego potrzebowała.
Tancerka zakończyła swój występ, trzasnął składany wachlarz. Hotaru ukłoniła się, a teren wokół placu rozbrzmiał głośnymi brawami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz