sobota, 21 sierpnia 2021

Od Antaresa cd. Javiery

Antares pozwolił poprowadzić się jednemu z drabów, pozwolił też się popchnąć i posadzić niezbyt delikatnie pod jakimś drzewem. Wzrok miał spuszczony, jednak umysł - skupiony. Musiał rozwiązać tę sytuację, pomóc Javierze i zawlec koniokradów przed oblicze sprawiedliwości. Sytuacja była trudna, ale nie niemożliwa. Prócz własnej siły i umiejętności walki, Antares dysponował jeszcze jednym atutem, o którym nie tylko nie wiedzieli jego przeciwnicy, ale którego i on się nie spodziewał.
„Ryży polazł z Javierą, to mamy jednego mniej. Herszt jest problematyczny, on wygląda na w miarę ogarniętego. Ten jego przydupas z ryjem którego nawet matka nie może kochać, Ospa, to wygląda na cieniasa. Blondyn też taki szczylek, jak ty jak miałeś piętnaście lat, to utłuczesz go splunięciem. Grubas opierdolił cały antałek piwa, zaraz pójdzie się odlać i wtedy uderzymy…”
Ten drugi najczęściej rzucał nikomu niepotrzebne, przykre komentarze, jednak stawał się przydatny w dwóch przypadkach - kiedy było zagrożone życie Antaresa (a więc i jego własne), oraz kiedy w perspektywie pojawiała się niewiasta. Opatrzenie grzbietu Favellusa przez Javierę sprawiło, że mag mówił o niej „zdolna pani weterynarz”, zaś biorąc pod uwagę to, że większość wymyślonych przez niego określeń utrzymana była w stylu „chuda żerdka dla Ignasia” albo „spalona parówka z łukiem”, to chyba jednak o czymś to świadczyło.
„To za wcześnie. Możemy ruszyć dopiero kiedy będę wiedział, że Javierze nic się nie stanie.”
Rycerz siedział grzecznie pod drzewem, niemal nie było widać, jak rytmicznie napina i rozluźnia ramiona, napierając na sznury. Te, niewprawnie zawiązane, powoli puszczały, ich szorstki splot nie wpijał się już tak bardzo w skórę mężczyzny. Jeszcze trochę pociągnięć, jeszcze chwila wysiłku i będzie w stanie wyplątać ręce.
Zerknął na adwersarzy. Jeden, ten najmłodszy, szczupły Blondyn, stał najbliżej i popatrywał co jakiś czas w stronę rycerza. Tym razem smukła sylwetka Antaresa działała na jego korzyść - najmniejszy z całej bandy Blondyn miał pilnować jeszcze mniejszego od niego więźnia, więc oczywiście nie brał go na poważnie. Dwa kroki dalej stał Herszt i Ospa - ten ostatni trzymał miecz Antaresa, ale rycerz się na tym nie skupiał. Poradzi sobie i bez ostrza, chociaż z drugiej strony obnażony miecz przeciw ludziom uzbrojonym w nóż mógłby być dla nich dobrym argumentem, że opór jest daremny.
„Możesz im po prostu poskręcać karki i tyle.”
To akurat nie było pomocne - Antares nie odbierał życia, jeśli nie było to absolutnie nieuniknione.
Razem z Hersztem i Ospą stał jeszcze Grubas, on jednak przestępował z nogi na nogę, zerkał co jakiś czas w kierunku krzaków. Pewnie niedługo się oddali. Mężczyźni naradzali się. Nie przewidzieli takich komplikacji, nie mieli pojęcia, co zrobić z nieproszonymi „gośćmi”. Ukradnięcie stada koni to jedno, ale gdy pojawiali się świadkowie...
Antares poczuł, jak węzeł puszcza - supeł rozluźnił się na tyle, że linka przeszła przez pętlę. Rycerz ścisnął mocniej dłonie by wszystko wciąż wyglądało tak, jakby był związany.
Javiera skończyła opatrywać konia i wróciła, prowadzona przez Randy’ego (czy też Ryżego, jak określił go mag). Szła powoli, jej twarz miała niezdrowy, pobladły odcień. Ciężko usiadła pod drzewem, parę kroków od Antaresa. Ryży sprawnie związał jej nadgarstki. Na czole Javiery perlił się pot.
— Jak się trzymasz — zaczął Antares.
— Zamknąć się — huknął zaraz Herszt. — Spróbuj kłapnąć jeszcze raz…
Antares tylko zerknął w jego stronę, zaraz wrócił wzrokiem do Javiery.
Żebra — poruszyły się jej usta. — Chyba złamałam.
“Nogi z dupy powyrywać”
Nic nie rób — przekazał jej rycerz. — Poradzę sobie.
— Ej! Nie słyszałeś, co Archie mówił?
Blondyn. Podszedł te kilka kroków, stanął nad Antaresem. Ich spojrzenia się skrzyżowały.
— Co jest…?!
Oczy rycerza lśniły jasnym, złotym blaskiem, gdy ten sięgnął po drzemiącą w jego wnętrzu magię. Moc rozpłynęła się po jego ciele, wypełniła je pulsującym ogniem.
Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie.
Więzy opadły, Antares jednym płynnym ruchem zerwał się na nogi i wyprowadził cios. Pięść trafiła Blondyna prosto w skroń. Młodzieniec miał szczęście - zwalił się nieprzytomny na ziemię, nim zrozumiał, co go trafiło. Gruby, który stał kawałek dalej, przodem do jakiegoś biednego drzewa, na dodatek racząc świat widokiem swoich gołych pośladków, odwrócił się gwałtownie, zaplątał we własne spuszczone spodnie i gwizdnął na ziemię.
Pierwszy ocknął się Ospa. Pod wpływem impulsu szarpnął rękojeść miecza, pochwa spadła na ziemię odsłaniając ostrze. Mężczyzna nigdy nie miał w ręku broni dłuższej, niż nóż do oprawiania zwierzyny i było to widać. Poderwany gwałtownie sztych zakreślał w powietrzu bezkształtne elipsy, dłonie zaciskały się zbyt blisko siebie, Ospa stał na niemal całkowicie wyprostowanych nogach.
— Który go, kurwa, wiązał? — warknął Herszt, sam dobywając sztyletu. — I co teraz, cwaniaczku? Ruszysz na nas z gołymi rękami?
— Owszem — odparł Antares.
Jak powiedział, tak zrobił.
Hersz stanowił największe zagrożenie. Wiedział, jak posługiwać się bronią, miał posłuch wśród swoich ludzi. Gdyby udało się go obezwładnić, była szansa, że reszta się po prostu podda. To od niego postanowił zacząć Antares.
W kilku krokach znalazł się przy mężczyźnie, w ostatniej chwili uchylił się przed jego błyskawicznym cięciem. Ostrze noża gwizdnęło mu koło ucha, drugi mężczyzna zaraz odskoczył na bezpieczną odległość. Ospa okrążył Antaresa z drugiej strony, rycerz wyraźnie słyszał jego kroki i ciężki, spanikowany oddech. Ryży cofnął się w kierunku koni, Grubas gramolił w trawie, próbując podciągnąć spodnie.
“Wpierdol wieczorową porą, to lubię!”
Antares nie odpuszczał, znów przyskoczył do Herszta. Pozwolił mu wyprowadzić kolejne cięcie, uchylił się przed ostrzem, a następnie złapał przedramię mężczyzny. Szarpnął zgodnie z kierunkiem pchnięcia, przedłużając ruch mężczyzny wbrew jego woli. Oczy mężczyzny rozszerzyły się, gdy uświadomił sobie, jak szybko przekracza moment utraty równowagi. Poleciał przed siebie, gruchnął brzuchem w nadstawiony bark Antaresa, a następnie świat wokół niego wykręcił efektowne salto. Herszt huknął plecami o ziemię, powietrze uciekło z jego płuc. Ostatnim, co zobaczył, była pięść rycerza mknąca w stronę jego głowy.
Antares uskoczył w ostatniej chwili. Jego własny miecz świsnął w powietrzu tuż nad jego głową. Ospa panikował, robił cokolwiek wydawało mu się skuteczne i już wyprowadzał kolejne szerokie, poziome cięcie. Zupełnie, jakby dzierżony w dłoni miecz był cepem albo kijem.
— Randy dawaj go! — zawołał.
„Blefuje, dowal mu!”
Ryży Randy był przy koniach, wcale nie próbował nawet mieszać się do walki. Antares nie wiedział, co dokładnie mężczyzna planuje, nie chciał jednak dać mu czasu na wcielenie tego planu w życie. Cofnął się, pozwolił Ospie machnąć jeszcze parę razy. Mężczyzna już tracił siły. Antares wykorzystał ten krótki moment, gdy adwersarz próbował zawrócić miecz i przypadł do niego. Złapał za ramiona, huknął z byka, nie trafił go w czoło, tylko w twarz. Miecz brzęknął o ziemię, Ospa kwiknął, złapał się za rozbity nos. Spomiędzy palców buchnęła krew.
— Kurwaaaa!
Antares odwrócił się. W jego stronę szarżował Grubas - w lekko przeszczanych portkach, z ciężkim kijem wzniesionym nad głowę. Rycerz złapał Ospę, pchnął go w ostatniej chwili w stronę Grubasa. Mężczyźni zderzyli się, rozsypali w trawie w plątaninie kopiących na wszystkie strony kończyn. Antares przyskoczył do nich, dwa uderzenia później zapanował kompletny spokój.
Tymczasem Ryży zdołał dopiąć swego. Gdy Antares się odwrócił, mężczyzna siedział na oklep na jednym z koni, palce wczepił w jego grzywę. Krzyknął, smagnął zad wierzchowca. Ten zarżał w panice, zadrobił nogami i wyrwał przed siebie. Pozostale konie, już zdenerwowane walką i hałasem, szarpały naprędce powiązanymi kantarami, rżały i rzucały łbami.
„Durny skurwiel!” warknął ten drugi widząc, jak Ryży usiłuje czmychnąć w las. Przerażony rumak ani myślał go słuchać. Wierzgnął, szarpnął, skręcił nagle w bok. Ryży ledwo utrzymał się na grzbiecie, wczepił się w grzywę ze wszystkich sił.
„Mamy jedną szansę, chłopie! Nie spierdol tego!”
Antares skinął głową. Nie spierdoli, ten drugi nie musiał się o to martwić.
Rycerz przebiegł, by zająć lepsze miejsce, opadł nisko na nogach przygotowując się do skoku. Spłoszony koń wierzgnął po raz ostatni i ruszył cwałem w kierunku rycerza. Ten uskoczył zwinnie, w przelocie złapał Ryżego za nogę. Antares poczuł, jak pęd rumaka niemal wyrwał mu rękę ze stawu, jak oderwał go od ziemi, ale mężczyzna nie puścił. Puścił za to Ryży i obaj runęli na ciężko ziemię. W końcu ostatni z bandytów dostał swój przydziałowy prawy sierpowy.
Chciałoby się powiedzieć, że sytuacja została opanowana, ale to nie była prawda. To był dopiero początek.
Antares przebiegł wzrokiem od leżących w trawie bandytów, przez szarpiące się konie do siedzącej pod drzewem, wciąż związanej Javiery. Ruszył do tej ostatniej.
Zebrał po drodze swój miecz i zaraz przypadł do kobiety. Wprawnym ruchem przeciął więzy.
— Wybacz, że tyle to trwało… — powiedział przepraszającym tonem. Javiera była bardzo blada. — Nic nie rób, zaraz ci pomogę.
Kobieta potrząsnęła głową, jej wzrok powędrował nad ramieniem Antaresa.
— Konie… — urwała, zmarszczyła brwi. — Trzeba je uspokoić, zrobią sobie krzywdę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz