wtorek, 31 sierpnia 2021

Od Sophie cd. Lei - Misja

Tamtego dnia Cervan oszczędnie przeczytał zawarty w liście opis pierwszej ofiary - zmasakrowanych zwłok, które mieszkańcy Ravenglen znaleźli zawieszone na drogowskazie prowadzącym podróżnych do ich miasta. Już wtedy Sophie czuła dyskomfort, gdy wyobraźnia podsuwała jej obraz tego, jak mogą wyglądać opisywane zwłoki. Teraz zaś rzeczywistość postanowiła sprawdzić, jak trafne było jej wyobrażenie, podsuwając jej realny obraz.
Bo Jack zginął w ten sam sposób.
Alchemiczka czuła, jak owo naczynie ciśnieniowe, w którym właśnie zamknęła całe swoje serce, drży i trzeszczy, jak napinają się obejmy żelaznej logiki, jak rozgrzewa się omywająca to wszystko chłodna logika. Sophie przywaliła ten niestabilny układ ciężarem obowiązku, a następnie przekierowała kotłującą się materię własnych uczuć tak, by dała jej siłę do działania. Z premedytacją utkwiła wzrok w koszmarnym widoku przed sobą, wypalając obraz w swej pamięci, by stał się latarnią, która poprowadzi ją przez demoniczną ciemność spowijającą Ravenglen, aż do światła prawdy o tym, co tak naprawdę się tu wydarzyło.


Gdy umarł ostatni z Verdamów (a przynajmniej tak się wydawało mieszkańcom Ravenglen), ich rezydencja mogła stać się łatwym łupem dla złodziei. Opuszczona i niepilnowana przez nikogo, wypełniona zbytkiem i kosztownościami. Jednak nikt z miasta nie postawił tam stopy, ludzie nie ważyli się nawet zbliżyć do miejsca, które uważali za przeklęte. Ich opowieści odstraszały nawet przyjezdnych, którzy co prawda nie nosili w sercach zapiekłej nienawiści do Verdamów, ale te twarde, ciemne spojrzenia miejscowych gdy opowiadali o swych byłych panach, skutecznie studziły ich wszelkie zapędy.
Dzięki temu posiadłość była praktycznie nienaruszona. Jak pozostawił ją ostatni służący opuszczający spowite klątwą pokoje, tak budynku nie tknęła od tamtej pory ludzka ręka. Sophie i Lea były pierwszymi osobami, które odważyły się ponownie przekroczyć próg posiadłości.
Tak im się przynajmniej wydawało.
Przerdzewiały zamek ustąpił z chrzęstem kruszącego się tlenku, który niegdyś był metalem. Sophie naparła na drzwi, te zaś przesunęły się może na dwa palce, nim opadły na zawiasach i uwięzły w resztkach grubego dywanu. Lea też popchnęła drzwi, wspólnymi siłami udało im się je zmusić, by otworzyły się jeszcze kawałek. Kobiety wślizgnęły się do środka.
Posiadłość spowijał mrok tak gęsty i lepki, że ta pojedyncza lampa zapalona przez Sophie nie była w stanie go rozgonić. Cienie pełzały po odległych ścianach, czaiły się, nastroszone niczym groźne zwierzęta, skradały się na granicy pola widzenia. Alchemiczka podkręciła kurek lampy, knot wydłużył się, płomień urósł. Cienie prychnęły i cofnęły się gniewnie, gotowe w każdej chwili skoczyć z powrotem, gdy tylko w lampce skończy się oliwa.
Lea stała u boku Sophie, w napięciu ogarniając wzrokiem hol. Chociaż była w środku, w pomieszczeniu, dziewczyna mocniej naciągnęła płaszcz na ramiona, jakby nawoskowany materiał miał w jakiś sposób uchronić ją przed tym, co mogło się tu czaić.
— Zaczęłabym od znalezienia biblioteki, gabinetu albo prywatnych pokoi pana domu — powiedziała Sophie, a Lea pokiwała głową i ruszyła w kierunku schodów.
— Jeśli mamy znaleźć cokolwiek na temat demona, to pewnie właśnie tam.
Choć zamek w głównych drzwiach źle zniósł próbę czasu i choć same drzwi nie spełniały już do końca swojej funkcji, wnętrze posiadłości było zaskakująco dobrze zachowane. Budynek niszczał, porzucony, jednak porządnie zbudowane mury opierały się kaprysom przyrody. Na ścianach wciąż wisiały obrazy, na szafce wciąż stał wazon - tylko przylepiony do niego brunatny kształt stanowił ostatnie wspomnienie tego, że kiedyś były w nim kwiaty. Kroki Lei i Sophie tonęły w ciszy, pochłonięte przez miękkie dywany, albo rozbrzmiewały zwielokrotnionym echem, gdy trafiały na gołą podłogę.
Kobiety wspięły się po obszernych schodach na półpiętro. Sophie uniosła głowę, jej wzrok spotkał się z spojrzeniem namalowanego na obrazie mężczyzny. Dłonie ciężkie od złotych pierścieni wsparł niedbale na biodrach, z szerokich ramion spływał gruby płaszcz spięty drogocenną klamrą. Dublet haftowano złotem i rubinami, pas przypominał kolię z diamentami wielkości kurzych jaj, nawet sprzączki wysokich butów ozdobiono klejnotami. W spojrzeniu kryła się ta duma i wyniosłość granicząca z pogardą, jaką charakteryzowali się okrutni szlachcice z dziecięcych baśni. Obraz na pewno był piękny i kunsztowny, jednak panująca wokół ciemność dusiła jego żywe barwy, a okrywające go brunatne zacieki kojarzyły się z zakrzepłą dawno krwią.
— Theodorus Verdam — Lea odczytała złotą plakietkę pod obrazem, a potem podeszła jeszcze kilka kroków. Poniżej dużych, zdobnych liter, był jeszcze krótki kawałek tekstu. — „Mąż stanu, filantrop, błogosławiony przez fortunę twórca należnej naszemu rodowi potęgi"
Szlacheckie rody miały to do siebie, że często synom nadawano imiona dziadków i tak w drzewie genealogicznym Verdamów pojawiło się całkiem sporo Theodorusów. Sophie przymknęła oczy, przywołując w myślach obraz z kart kroniki - pamiętała, gdzie w owym drzewie znajdował się pierwszy Theodorus. To od niego zaczynały się pełne przepychu złote litery, których brakło w kronice wcześniej.
— Możemy z dużą dozą pewności założyć, że to właśnie od niego to wszystko się zaczęło — mruknęła alchemiczka, krzyżując ręce na piersi. Jedna zła decyzja tego człowieka doprowadziła do reakcji łańcuchowej, której końca nie przewidział nawet on sam. — Chodźmy dalej. Nie wiem, czy zdążymy obejść tę posiadłość jeszcze tego dnia…
Piętro rozciągało się w jeden długi korytarz, którego obie odnogi tonęły w kompletnej ciemności. Sophie rozglądała się to w lewo, to w prawo, próbując zdecydować, która z odnóg zaprowadzi je do bardziej oficjalnej części domu, jednak w końcu nie wymyśliła niczego sensownego i na chybił trafił wybrała prawą odnogę, zdając się na los.
Ten, o dziwo, postanowił obdarzyć kobiety przelotnym uśmiechem i gdy Sophie otworzyła jakieś ozdobne, dwuskrzydłowe drzwi, kobiety znalazły się na piętrze biblioteki. Spoglądały z góry na las sięgających sufitu półek wypełnionych po brzegi opasłymi woluminami. Spiralne schody i krótkie kładki łączyły z sobą różne miejsca biblioteki sprawiając, że ktokolwiek szukał tutaj książek, nie musiał trudzić się długimi spacerami. Sophie wychyliła się nieco za barierkę, wyciągnęła przed siebie lampę starając się rzucić nieco więcej światła na rozległe pomieszczenie.
— Wydaje się nietknięte — powiedziała, wytężając wzrok i łowiąc nim zatrzaśnięte okiennice zabezpieczające wysokie okna.
— Nie wiem, jak tu cokolwiek znajdziemy — westchnęła Lea.
Miała rację - szukanie dokumentów w tak ogromnej bibliotece przypominało szukanie igły w stogu siana. Jednak Sophie nie zamierzała załamywać rąk i planowała podejść do problemu systematycznie.
— Spójrzmy najpierw, jakie są działy w tej bibliotece. Potem możemy zobaczyć, jakie dokumenty będą nas tu interesowały. W wielu szlacheckich posiadłościach gabinet głowy rodu znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie biblioteki - myślę, że tutaj może być podobnie. Jeżeli znajdziemy jakieś drzwi prowadzące nie na korytarz, tylko do kolejnego pokoju, musimy otworzyć je za wszelką cenę.
— Sophie, jeśli będą zamknięte, a my nie mamy klucza, to możemy nie dać rady ich wyważyć — zauważyła przytomnie Lea przypominając sobie ich zmagania z drzwiami wejściowymi.
— To prawda. Dlatego wzięłam ze sobą nieco odczynników. Zamek albo sam ustąpi, albo go rozpuszczę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz