środa, 25 sierpnia 2021

Od Lei cd. Antaresa

 Wysilałam się niemal do granic możliwości, usiłując wymyślić możliwe rozwiązanie. Zielarze od zawsze byli ludźmi, których podziwiałam - niemal całe życie spędzali, pochyleni na zmianę nad grubymi księgami lub roślinami, tworząc wywary i maści ratujące życie. Za wzór miałam postać dziadka, poświęcającego swoje zdrowie i czas, żeby znaleźć dawno zapomnianą przez wszystkich wzmiankę w jednym z opasłych tomów czy listek rośliny, na którą zwykle nikt nie zwracał uwagi, żeby tylko znaleźć sposób, aby ktoś poczuł się lepiej. Dlatego nie mogłam sobie wyobrazić, żeby Adam Evender, jakkolwiek niekomfortowo bym się nie czuła w jego towarzystwie, mógł źle życzyć drugiemu człowiekowi, zwłaszcza drogiemu osobie mu bliskiej.
Zerknęłam na Antaresa, który widocznie chciał coś powiedzieć. Wiedziałam, że nie do końca zgadza się z tym, co przed chwilą powiedziałam - w duchu sama przyznawałam, że było to naciągane - ale zastanawia się, jak ubrać to w słowa, podobnie jak wtedy, gdy chciałam sama wybrać się do lasu. Doceniałam fakt, że tyle rzeczy robi w sposób wyważony, że myśli o tak wielu czynnikach równocześnie. Patrzyłam na jego dłonie trzymające łyżkę i próbowałam wyobrazić sobie, jak w ich wnętrzu płyną delikatne wiązki magii, wypełniając szczupłe ciało siłą wystarczającą, by podnieść ciężki miecz i rynsztunek. Jak wielka determinacja mieści się w tym chłopaku, skoro sam zdołał nauczyć się trudnej sztuki magii, niemal niemożliwej do zauważenia na pierwszy czy nawet drugi rzut oka, a z której cały czas przecież korzysta. Powinien już cały promieniować jakimś złotym blaskiem czy czymś w tym stylu.
— Pojęcie szczęścia — zaczął ostrożnie rycerz, jakby ważył każde słowo — bywa różnie rozumiane, zwłaszcza przez kobiety i mężczyzn. Nie zawsze się pokrywają.
Przechyliłam głowę, usiłując odgadnąć, do czego zmierza.
— Kiedy Adam wspomniał o Jasperze, powiedział, że jest dla Lily przyjacielem, a ona go od razu poprawiła, że chodzi o narzeczonego.
— Może po prostu się pomylił? Albo była to świeża sprawa, o której dopiero co się dowiedział? — zasugerowałam.
— To możliwe — skinął głową — ale, cóż... od razu podjął wątek, nie wydawał się być zaskoczony. Gdyby to była nowa, dobra informacja, jego reakcja byłaby inna.
Trudno było się nie zgodzić z jego słowami. Przegryzłam wargę i nabrałam kolejnej łyżki z potrawką, która teraz jednak zdawała się być mdła, ledwo chciała przejść przez gardło. Początkowo niemal nie zwróciłam uwagi na tamtą wymianę zdań, ale im dłużej teraz o tym myślałam, przywołując w pamięci wyraz twarzy Adama, gdy Lily wyjaśniła, że Jasper jest jej narzeczonym, musiałam przyznać, że raczej się nie ucieszył. Faktycznie, kiedy zaręczał się ktoś bliski, naturalną reakcją było podekscytowanie, pogratulowanie - choć może Adam nie zareagował tak z powodu zaginięcia Jaspera? Trudno mówić o szczęściu przyszłej panny młodej, kiedy jej wybranek zaginął w lesie, w której przebywa bestia. Nie znaliśmy zielarza jako osoby, trudno było powiedzieć coś o jego charakterze poza tym, że był osobą dość pewną siebie, której zależy na dobru mieszkańców Taewen. 
Bo przecież o to mu chodziło, kiedy nalegał na zabicie bestii, o co innego?
— Zatem skąd ta czarna magia? — zapytałam, czując, jak moje ramiona opadają w dół. Zostało mi jeszcze niemal pół wystudzonej potrawki, ale czułam, że straciłam apetyt.
— Myślę, że może być za wcześnie, by wydawać ostateczne sądy — odparł — ale sprawę trzeba zbadać, jak zalecił mistrz Cervan. Choć, oczywiście, bezpieczeństwo mieszkańców jest naszym priorytetem.
Z moich ust wydobyło się tylko "Mhm", po czym zmęczenie i zdenerwowanie wzięły górę i znów pogrążyłam się w myślach, usiłując wymyślić kolejny scenariusz. Dopiero po kilkunastu sekundach zorientowałam się, że dobrze byłoby skomentować słowa towarzysza:
— Wybierzmy się jutro do lasu — zaproponowałam — dostaliśmy raport, słyszeliśmy, co o bestii mówi Niall, burmistrz czy Adam, ale sami jeszcze jej nie widzieliśmy... — zawahałam się przed kolejnymi słowami, ale zdecydowałam się na szczerość — czuję się już nieco przytłoczona tymi wszystkimi historiami. Każdy coś opowiada i mam wrażenie, że się nakręcam i denerwuję, bo nie mam nic... hmm, własnego. Nie chcę jej atakować, ale chociaż zobaczyć, poznać jej rytm dnia.
— Tak, to dobry pomysł. Ale trzeba pamiętać o tym, że ma możliwość atakowania z dystansu i, pomimo swoich rozmiarów, jest szybka.
Poczułam, jak moje wargi samoistnie wyginają się w uśmiech. Mimo swojej zręczności, która utkwiła mi w pamięci już od pierwszego spotkania, lat treningu i daru magii, rycerz był tak ostrożny, jakbyśmy mieli podchodzić pod sam nos stwora. Ale może to właśnie dzięki tym czynnikom? Tak czy inaczej, kiedy mieliśmy już zaplanowane konkretne działanie, moje nerwy trochę odpuściły. Zapewne pomogła też świadomość, że obok jest ktoś, kto ma już doświadczenie w misjach.
— Będziemy uważać — potwierdziłam. — Obiecałeś mi jeszcze historię o wiwernie, więc dopilnuję, żeby nie usłyszał nas nawet zając, obok którego przejdziemy.
Poranek był dość chłodny, nowy dzień jeszcze nieśmiało rozjaśniał mrok nocy, przykrywając niebo łagodnymi, błękitnymi odcieniami. Mgła dopiero powoli rozchodziła się, a rosa skrzyła się beztrosko w pierwszych promieniach słońca Kiedy wchodziłam do lasu, czując uspokajający ciężar łuku i kołczanu pełnego strzał, byłam odprężona bardziej niż przed wejściem do domu znachora.
— Najpierw stawiasz ostrożnie stopę, palce i pięta, a dopiero później przenosisz środek ciężkości — poinstruowałam Antaresa, choć podejrzewam, że nie pierwszy raz będzie się skradał — teraz jeszcze możemy iść normalnie, ale staraj się patrzeć pod nogi, pełno tu suchych gałązek. Nie wiemy, na ile czuły słuch ma niedźwiedź, więc warto zachować ostrożność.
Kolejne drzewa pojawiały się na naszej drodze, tworząc między sobą skomplikowane labirynty o niemal nieskończonej liczbie ścieżek. Zaledwie pięćdziesiąt metrów od nas przycupnął zając skubiący trawę, wskazałam Antaresowi szaraka. Głównie skupiałam się jednak na ziemi - szukałam śladów obecności zwierzęcia rozmiarów porównywalnych do tych, które opisano w raportach - raczej nic innego w lesie nie dorównywało mu wielkością. Połamane gałęzie na odpowiedniej wysokości, odchody, odciski w błocie - cokolwiek, co mogłoby świadczyć o bliskiej obecności zwierza. Zagłębialiśmy się stopniowo w las i choć nic nie świadczyło o tym, by bestia była niedaleko, nie wymienialiśmy ze sobą zbyt wielu zdań.
— Zobacz, jakie ładne kwiaty — uśmiechnęłam się, widząc kwitnące, małe rośliny. — Przypominają mi trochę fiołki, ale to chyba nie one. Znasz nazwę?
— Niestety nie — pokręcił głową.
Szykowałam się, by opowiedzieć mu historię o tym, jak dziadek zawsze ze spacerów leśnych przynosił ze sobą różne rośliny i podawał ich nazwy mnie i Miśce, informując nas przy okazji o ich przeróżnych zastosowaniach i właściwościach. Ale wtedy rycerz nagle przystanął, a jego wzrok zawiesił się gdzieś dalej - na grubym pniu wiekowego dębu, przez który biegła szeroka szrama, niemal tak długa, jak ja.
— Myślisz, że to może być ona? — zapytałam, choć wątpiłam, by coś innego było w stanie zrobić coś takiego. Nie czekając na odpowiedź, wskazałam jakieś dwa metry dalej, gdzie w błocie dostrzegłam świeży ślad łapy. Ogromnej łapy. — No dobra, nie pytałam.
Zniżyłam głos do szeptu, poruszaliśmy się teraz wolniej, wypatrując między drzewami bestii. Po kilkunastu minutach do naszych uszu dobiegł dziwny, świszczący dźwięk, w którymś momencie rozległ się głośny trzask. Sarna w popłochu przebiegła tuż obok nas i w kilku susach oddaliła się w dokładnie przeciwną stronę niż ta, w którą szliśmy.

< Antares? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz