środa, 18 sierpnia 2021

Od Xaviera cd. Yuuki

Anielica żwawo, ruchem skocznym przeskakiwała żeliwne stopnie, wystrzegając się wdepnięcia obcasem w szerszą przestrzeń między ażurową ornamentyką. Co rusz trącała Xaviera, który z wątpliwym wdziękiem próbował utrzymać równowagę; starał się nie utrącić palców na zdradliwych stopniach, ani zaplątać w długie płaszcze, czy poddać się niecierpliwości kobiety. 
Zachowywał godności, aż do przekroczenia ostatniego stopnia. Do momentu, gdy obie nogi wylądowały na podeście, a Yuuki postanowiła zachęcić barda po raz ostatni i w raptownym geście uderzyć go w bark; mocno, bez pardonu, na tyle niespodziewanie, że poleciał w przód. 
Na sekundę zaparł się rękami o boazerie, a wtem coś odbiło się metalicznym pogłosem. Zawias zaskrzeczał, mechanizm ostatecznie puścił i ściana niespodziewanie ustąpiła, ciągnąc go za sobą. Na ziemie nie runął wyłącznie dzięki Yuuki, która złapała go za kołnierz i z równą werwą pociągnęła w górę, na siłę pomagając mu odnaleźć pod stopami grunt.
— Mogłem się spodziewać, że nie skorzystamy z normalnych drzwi.
— To była szybsza droga.
Pewna cierpkość prześlizgnęła się mu przez usta, kiedy w końcu anielica zluźniła chwyt i na odchodne klepnęła w kark. Wyminęła go i ze swą znamienną raptownością wpadła do pomieszczenia. Xavier nieco niepewnie, nieco bez przekonania tuż za nią.
Wprowadziła go do sypialni połączonego z buduarem; do następnego sporawego metrażu utrzymanego w dość ekscentrycznym nurcie. Wprawdzie nie tak chaotycznie urządzonego co gabinety Regana, lecz nadal z wyraźnym zachowaniem obłędu w doborze mebli i łączeniu dodatków. Patrząc na to, nie miało się żadnych wątpliwości, kto spędził tu dzieciństwo i pod kogo gusta zaaranżowano całość — to pośrodku olbrzymie łóżko o złotawych wzburzonych falach, to markieteria podobna do łusek bladawych bestii, to wysoko podwieszane lustra, które obnażały człowieka ze wszystkich stron. I wszystko skąpane w czerwieniach. Głębokich, brudnawych, niczym śliski osad z wina, które biły od ciężkich kotar rozsnutych po prawie całym pomieszczeniu; księżyc wyłącznie wdzierał się całym blaskiem przed ostatnie okno, wprost na toaletkę. Ta natomiast nieużywana stała się wówczas zwykłą konsolą pod wazon w gadzim kształcie, z którego pyska wylewały się pierzaste, purpurowe perukowce — bukiet możliwie stanowił jedyny żywy dodatek w całym pomieszczeniu.
Xavier przystaną na środku, średnio wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Z lekką naiwnością oczekiwał na słowa wytłumaczenia, może coś na fason wprowadzenia, ale cała ułuda padła, gdy kątem oka dostrzegł, że masywne skrzydła rozwinęły się, wzniosły do góry i niespodziewanie śmignęła mu nad głową zmiętolona koszula kobiety. Chłopak ni to westchnął, ni to się oburzył i naraz obrócił się na obcasie, skierował się w stronę toaletki, posiadłszy, chociaż na tyle godności, żeby nie śledzić dokładnych poczynań Yuuki ze swoimi ubraniami.
— Banville — zaczął, nieco podnosząc głos, chcąc przekrzyczeć harmider; dźwięczące błyskotki, możliwe zawieszone na drzwiczkach garderoby, które raz za razem otwierały się i zamykały oraz Lucynka zaangażowany w energiczne wyrywanie frędzli z dywanu. — Miałaś z nim kiedyś stosowność?
— Chyba kpisz — za pleców dobiegło go paskudne parsknięcie. — Nigdy człowieka nie widziałam. A poza tym od lat nie miałam żadnych wieści od Elizy. Szczerze mówiąc, to z dziadkiem przewidywaliśmy w tym przypadku zakon, a nie śluby, wesela, spędy rodzinne.  
— Mogłem się domyślić.
Yuuki coś dopowiedziała, ale hałas zagłuszył główną myśl wypowiedzi. Chłopak przeniósł uwagę na blat toaletki; przesunął dłonią po szylkrecie, trącił palcem niewielkie puzderko, paznokciem odchylił zasuwkę.
— Będzie jeszcze ktoś, na kogo obecność powinienem się przygotować?
— Chyba nie. Tylko rodzina.
— Oczywiście — odmruknął, zmrużył oczy. Zgarnął ze szkatułki bransoletkę z drobnymi onyksami; lekkim ruchem przerzucił ją sobie przez palce, zsunął na rękę. — Możesz mi krótko przedstawić niektórych? Na przykład czym się trudzą? Jest szansa, że mogę kogoś znać? 
— Xavier litości — kobieta westchnęła, z drażniącą manierą ciągnąc za głoski w imieniu barda. — Nie wiem, to zależy, czy często bywałeś w Tiedal. Większość to właściciele ziemscy. No wiesz ogródek, poletko, wieś, miasteczko z dziada pradziada. Sporo osób robi też w handlu, bawią się w giełdy. Ktoś chyba też robi w polityce, a kilka osób jest powiązana z tymi całymi kolegiami magicznymi i takimi tam. 
— Artyści? Może malarze, aktorzy?
— Kuzyn Rostand chyba nadal bawi się w portretowanie.
— Rostand? Ten Rostand? Z Ovenore?
— Tam mieszkał i z tego co wiem to nadal mieszka.
Xavier delikatnie uniósł kąciki ust. Przez moment patrzył na nową bransoletkę, bawił się błyskami bladego światła na niewielkich kamyczkach, oceniał czy dobrze współgra z inną biżuterią.
— Będzie?
— Pewnie tak.
— Dobrze, że wziąłem lepsze ubrania. — lekkim ruchem strzepnął dłoń, wyprostował zawinięty mankiet. — W ogóle gdzie mam szukać swoich rzeczy? 
Dyskretnie odwrócił głowę, sprawdził, czy kobieta skończyła demolować buduar i odwrócił się na obcasie. Yuuki stała oparta o ramę; w luźnych koszulach z rozlanym żabotem na piersi, w spodniach zebranych paskiem na biodrach. Siłowała się z ostatnim zapięciem na wysokich butach, aż uniosła wzrok, pochwyciła spojrzenie chłopaka i przybrała adekwatnie oburzony grymas do zdegustowanych zerknięć Xaviera.
— Czego chcesz?
Bard nie odpowiedział, wyłącznie ciężkie westchnięcie podrzuciło mu pierś. Odszedł od toaletki, dopadł do garderoby; wpierw otworzył jedno skrzydło, zerkną, ocenił, a następnie bez większego pardonu rozwarł inne szafy.
— Dobra. Chyba jest dla ciebie jeszcze jakaś nadzieja.


[O borze szeleszczący, o lesie szumiący.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz