niedziela, 8 sierpnia 2021

Od Hotaru cd. Lei

Hotaru podeszła bliżej, odruchowo wygładziła przód tuniki i przyklękła w trawie obok Lei. Tak, dla takich dni i ona mogła chodzić na misje i co chwila. Kobieta czuła w duszy, że nie stworzono jej do niebezpiecznego życia i ryzykownych wyborów, jednak przeznaczenie prowadziło ją drogą, która wręcz obfitowała w jedno i drugie. Dlatego też Hotaru tym bardziej doceniała te nieliczne chwile ciszy i spokoju, ulotne piękno codziennych czynności, bliskość przyjaznych dusz.
— Nie wiem, czy z mojego strzelania będzie cokolwiek dobrego — odparła z łagodnym uśmiechem, ale w jej oczach tańczyły pogodne iskierki. — Nigdy nawet nie trzymałam łuku w ręku...
— Może dzisiaj jest dobry dzień, by to zmienić? — podsunęła Lea, unosząc brwi zachęcająco.
— Może... — Hotaru zawiesiła głos, przechyliła nieco głowę zastanawiając się, a uśmiech nie znikał z jej twarzy.
Tak jak ostatnie krople rosy zniknęły ze źdźbeł trawy, tak zniknęły rozrzucone narzędzia i sprzęty, kawałki materiału i okrawki desek - ostatnie elementy przygotowań. Przyjęcie było gotowe. Czas najwyższy było je rozpocząć.
Ludzie zbierali się powoli wokół placu do tańca. Pani Rebeka poprosiła dzieci, by sprowadziły i tych najbardziej zajętych dorosłych, toteż z każdej strony przybywały kolejne grupki mieszkańców wioski, aż wokół placu zrobił się lekki tłum. W końcu pojawił się też sam solenizant oraz jego żona - niewiele tylko ustępowała mu wiekiem i to ona, z pomocą pani Harriet, stała na czele całego przedsięwzięcia.
— Kochani! — zaczęła, głosem mocnym jak na niemal stuletnią kobietę.
Ubrana była w odświętną sukienkę ze starannie nakrochmaloną halką, a głowę skryła pod wzorzystą chustą. Chusta ta jednak nie zasłaniała w pełni włosów - siwe pasma wymknęły się spod materiału i opadały zawiniętymi splotami na ramiona kobiety. Jej ogorzała twarz pobrużdżona była niebywałą liczbą zmarszczek, pokryta licznymi plamkami niczym jajo czajki. Na dźwięk jej głosu ucichły szmery i rozmowy, wszystkie oczy zwróciły się na panią Smith.
— Nie macie pojęcia, jak bardzo cieszy mnie, że wszyscy tu jesteście, i że razem możemy świętować ten ważny dzień! Dziękuję, że zechcieliście nie tylko przyjść, ale że każdy z was przyłożył rękę do tego, byśmy mogli spędzić ten dzień na wspólnej zabawie. Dziękuję pani Harriet za to, że nadzorowała wszystkie przygotowania związane z jedzeniem…
— Brawa dla pani Harriet! — zakrzyknął ktoś z tłumu.
Rozbrzmiała burza oklasków, pani Harriet machnęła tylko ręką, Hotaru mogła niemal usłyszeć w głowie jej słowa, że wcale nie trzeba było, że to żadna tam zasługa. Najgłośniej brawo bił Jerry.
— Dziękuję też Spike’owi i jego drużynie za to, że tak szybko udało im się postawić kuchnię, wiatę i wszystkie siedziska…
— A co! — zawołał Spike, krzyżując mocarne ramiona i wypinając dumnie pierś, gdy pozostali mieszkańcy wioski klaskali, a ktoś klepnął go po przyjacielsku w plecy.
Pani Smith wymieniła jeszcze inne zespoły zajmujące się różnymi elementami przygotowywanego przyjęcia, aż w końcu jej wzrok zogniskował się na Lei i Hotaru.
— Chciałabym też podziękować naszym niespodziewanym, ale jakże miłym gościom, Lei i Hotaru - za to, że chciały uczestniczyć w naszym małym świętowaniu i że również włożyły tyle pracy w to, by całe przyjęcie mogło się odbyć. Brawa!
— Och, haha — Lea zaczerwieniła się, instynktownie sięgnęła dłonią w kierunku włosów i przeczesała palcami ogniste pasma. Hotaru skryła twarz za długim rękawem, maskując nadto szeroki już uśmiech.
— Zuch dziewczyny! — zawołał ktoś z tłumu.
Potem przyszła kolej na życzenia i wspólne śpiewanie “Sto lat”. Solenizant - mężczyzna wiekowy, a przy tym znany i szanowany były wójt - zdawał się nieco skrępowany byciem w centrum uwagi. Uśmiechał się jednak, mrużył oczy zerkając na otaczające go roześmiane twarze. Widać były wójt był tym typem człowieka, który pierwszy rwał się do pracy, jednak zawsze był ostatni, by odbierać za nią podziękowania i zaszczyty.
Pani Harriet przejęła pałeczkę i zarządziła toast za zdrowie byłego wójta. W ruch zaraz poszły kufle - każdy inny, bo przecież pochodziły z kuchni mieszkańców wioski. Wkrótce potem wszyscy zasiedli do stołów, by stawić czoła górom jedzenia przygotowanym przez załogę pani Harriet.
— Ale dobry wyszedł! — Lea trąciła Hotaru, wyławiając plasterek rzodkiewki z chłodnika ogórkowego.
— To według przepisu Rebeki — odpowiedziała jej kobieta.
— Będę się musiała jej potem o niego spytać.
— Oprócz koperku dodała jeszcze posiekany drobno szczypiorek. Ale tylko trochę, tak do smaku.
— To panienki obie z tej gildii? — wtrącił im się jakiś krągły jegomość, Hotaru mgliście kojarzyła, że to chyba młynarz. — Takie młode, kto by pomyślał! Jam myślał, że tam to same wielkie chłopy. Draby prawie!
— A, gdzie tam! — odpowiedziała mu Lea ze śmiechem i rozmowa zaraz potoczyła się gładko na temat członków gildii. “Wielkich chłopów” trochę tam było, na większość mężczyzn Hotaru musiała patrzeć zadzierając głowę, jednak tancerka doszła do wniosku, że żadnego z nich na pewno nie dało się nazwać drabem.
— A dużo jest dziewczyn? — zagaiła jakaś mała dziewczynka z gładko zaczesanymi warkoczykami. Przedstawiła się jako Marion.
— Prawie połowa gildii to dziewczyny!
Oczy Marion zrobiły się wielkie jak spodki.
— To tak można? I co one tam robią? Nie jest tak, że tylko gotują, piorą i sprzątają? — dopytywała, zupełnie zapominając o swoim chłodniku.
— Och, robią wiele innych rzeczy. Narcissa jest chociażby wojowniczką, umie świetnie posługiwać się mieczem. Javiera jest naszym weterynarzem, zajmuje się na przykład końmi, jeśli coś im się stanie…
— Tallulah jest uzdrowicielką — wtrąciła Hotaru.
— Tak! Inanna to nasz najweselszy bard, a Sophie to alchemiczka, ma nawet swoje laboratorium — dokończyła Lea.
— Jest nawet bardka! — zakrzyknęła Marion, zupełnie już wypuszczając łyżkę. — Ja umiem ładnie śpiewać! Mogę też dołączyć? Mogą dołączać dzieci?
— Mogą - mamy przecież Pelcię, Pelcia ma chyba jakieś jedenaście lat… — wypaliła Lea, nim zdążyła ugryźć się w język. — Och… Ale hm, Pelcia miała pozwolenie od rodziców! — wybrnęła szybko, maskując wszystko uśmiechem.
Marion wydęła policzki.
— Wiedziałam, że jest jakiś haczyk… — burknęła nadąsana, wywołując wesołość wszystkich przy stole.
— Dorośniesz, to będziesz robić, co będziesz chciała — pocieszył ją młynarz, postanawiając widać nie dodawać nic o tym, że dorosłość wcale nie oznaczała robienia tylko tego, co się chciało.
Po chłodniku przyszedł czas na drugie danie - był to lekki gulasz z kaszą, jednak porcje wydawały się podejrzanie małe.
— Jeszcze przyjdzie czas na więcej jedzenia — tłumaczyła pani Harriet. — Jak się teraz wszyscy opchają, to się nie ruszą na zawody — dodała, kiwając Lei głową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz