środa, 25 sierpnia 2021

Od Lei cd. Hotaru

Jeszcze przez kilka kolejnych minut ledwo mogłam zapanować nad drżeniem rąk po niespodziewanym wypadku z pękniętą cięciwą i opuszkami palców Spike'a w roli głównej. Jasne, takie wypadki zdarzały się często, sama nieraz zaliczyłam bolesne uderzenia, ale wszystko odbiera się inaczej, kiedy jesteś osobą odpowiedzialną za innych i właśnie jedna z takich osób zrobi sobie krzywdę, choćby tylko draśnięcie. Dopiero teraz lepiej zrozumiałam odpowiedzialność leżącą na dziadku, który wiele lat swojego życia spędził na nauczaniu - co prawda, skupiał się raczej na zielarstwie i medycynie niż walce, ale przecież te informacje były wykorzystywane przez jego adeptów do ratowania życia ludziom, pracowali na co dzień z substancjami, które mogły - nieraz tylko w zależności od dawki - uleczyć lub zatruć. Albo wujek, który na przekór mojej mamie uczył mnie i rodzeństwo sztuczek, które poznał na wojaczce. Rzecz jasna, były to raczej ruchy dość podstawowe, do zastosowania w obronie, jeśli już dawał nam broń, była raczej drewniana, ale po całym dniu takiej nauki wracaliśmy do domu posiniaczeni i podrapani, choć zadowoleni.
Niemniej, dalsza część zawodów przebiegła dość sprawnie. W międzyczasie przybiegł Jerry, który z przestraszoną miną poinformował mnie, że amputacja przebiegła sprawnie, ale Rebeka z rozpędu odcięła nie tą rękę, co trzeba, i teraz zajmują się tą właściwą. Na chwilę zbladłam, zaraz jednak żartobliwie pchnęłam chłopaka w ramię, a ten wyszczerzył zęby w uśmiechu, rezygnując na dobre z udawanej powagi.
— Pani zobaczy, Spike to jeszcze wszystkich położy — Tom energicznie pokiwał głową za plecami brata.
Chris z kolei poklepał mnie po ramieniu i zabrał uszkodzony łuk, a ze stosu wyłowił inny, sprawny, o tej samej sile naciągu.
— Trochę bratu pomagałem, więc myślę, że dam radę coś z tym zrobić. Uszy do góry, młoda — uśmiechnął się szeroko.
Choć dalej byłam nieco niepewna, jego słowa dodały mi animuszu i zawody zostały wznowione. Kobieta, która wcześniej zgłosiła się jako następna, nałożyła strzałę na cięciwę i wymierzyła. Rozległ się cichy świst, a następnie tarcza zachybotała się z dumnie wbitym grotem dokładnie po środku. Tłumek zamruczał z podziwem, rozległo się kilka gwizdów, a na lico uczestniczki wstąpił rumieniec, któremu towarzyszył nieśmiały uśmiech.
— Dobry strzał — pochwaliłam.
— Może to szczęście początkującego — mruknęła, ale oddaliła się sprężystym krokiem. Zapałałam zaraz sympatią do kobiety: ruchy jej dłoni podczas strzału wskazywały, że nie miała po raz pierwszy z tym do czynienia, ale jej głos nie wskazywał na to, by kryła się w nim fałszywa skromność, łasa na komplementy.
Potwierdziły to zresztą kolejne tury - kobieta, jak później się dowiedziałam, o imieniu Maria, wygrała niemal bezkonkurencyjnie, choć pozostali prezentowali solidne strzały, trafiające nieraz bardzo blisko środka. Pan Smith uścisnął dziewczynie rękę, a pani Smith przytuliła ją i wręczyła koszyk z nagrodą. Wcześniej wyjęła z niego koronę, którą jubilat nałożył na skronie łuczniczki.
— Bardzo ci w niej do twarzy — pochwalił, a Maria spłoniła się i wymamrotała kilka słów podziękowań. Jej mina wskazywała na to, że choć cieszy się z uczestnictwa i wygranej, najchętniej wmieszałaby się z powrotem w tłum, ale nowe nakrycie tego nie ułatwiało. Starszy mężczyzna, wyglądający na jej dziadka, zahuczał na cały głos:
— No, opłacało się brać cię na polowania! Mały urwis, a jaki zdolny!
"Mały urwis" zdawał się być w wieku około dwudziestu pięciu lat, niemniej dla dziadków chyba na zawsze pozostajemy bobasami. Maria początkowo próbowała powstrzymać dziarskiego staruszka, ale chyba i ona pojęła, że to daremne, więc tylko z coraz bardziej zażenowanym uśmiechem słuchała pochwał na swój temat, podejmując równocześnie rozmowy z mieszkańcami, którzy gratulowali jej, komplementowali koronę i pytali, kiedy mogą wpaść na kieliszek nalewki. Podszedł też do niej mężczyzna z dzieckiem na ręku. Otoczył ramieniem Marię i powiedział jej kilka słów, a ona przekazała mu koszyk, zabierając w zmian maluszka z jego ramion, który wyciągał małe piąstki w stronę matki, gulgocząc przy tym rozkosznie. Pochyliłam się nad zawiniątkiem, z zachwytem wpatrując się w zaróżowioną od wiatru twarzyczkę, mały nosek i niebieskie oczy.
— To Greg, po moim dziadku — przedstawiła synka, pokazując ruchem głowy na staruszka.
— Macie dobry kontakt — stwierdziłam, a kobieta pokiwała głową i uśmiechnęła się, choć wzniosła przy tym oczy ku niebu. — Przy okazji, gratulacje, świetnie strzelasz. I masz przeurocze dziecko.
Pogawędziłyśmy jeszcze parę chwil, spacerując dookoła. Kobieta odetchnęła z widoczną ulgą, kiedy tłum wokół niej się przerzedził. Malec z kolei spał już smacznie, zupełnie obojętny na wszechobecny zgiełk. Maria dała mi go nawet potrzymać, więc ostrożnie stawiałam każdy kolejny krok, wpatrując się w zachwytem w małą główkę, beztrosko wspartą o moją dłoń.
Wypatrywałam też Hotaru, którą dostrzegłam już wcześniej, tuż przed końcem zawodów, ale w wyniku zamieszania straciłam ją znowu z oczu. Ale, na szczęście, wciąż stała w pobliżu - a tuż obok Rebeka i Spike, który obserwował jakby ze zdziwieniem zabandażowaną dłoń. Teraz podeszłam razem z Marią i Gregiem do grupki.
— Przepraszam za zamieszanie i wszystko... Z ręką już lepiej?
— Gotowa na zawody — pomachał nią energicznie w powietrzu, ignorując znaczące spojrzenie Rebeki.
— Będzie żył — obiecała kobieta. — Nie ma się czym martwić.
— Spike od zawsze był twardy. A właśnie — łuczniczka kiwnęła głową w stronę Hotaru — miło mi poznać, jestem Maria, a tu mój synek, Greg. 
— Hotaru, mi również miło — uśmiechnęła się delikatnie. — Gratuluję zwycięstwa.
— Dziękuję. Mogę wam sprzedać syna na parę minut? Pobiegnę tylko po dziadka, bo z tej radości pewnie będzie chciał wypić z każdym po kuflu. Wrócę, zanim zaczną się tańce — obiecała. — Bo to już pewnie niedługo?

< Hotaru? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz