poniedziałek, 25 maja 2020

A wiatr w kominie śpi, bo ciemno. A ja? Co ja? Co będzie ze mną?

po prostu
Marta
białe turnie • zielarka
23 • 2X.09 • córa oficjela i mężatki
Maki
Trawa
Siano
Witki i snopki
Pozwól mi ją ze sobą zabrać. — Mężczyzna łapie kobiece dłonie, a samo ciało przyciąga do siebie i wgapia się w te modre oczy błagalnie, nawet jeżeli pozostają nieugięte, twarde, chłodne niczym błękitny i szlachetny kamień. — Tu nie ma krzty cienia przyszłości.
— A co, a tam to ma? Wiejska, nieślubna córa? Bękart? — Dech zamiera w dziecięcej sylwetce chowającej się za rogiem, za drewnianą ścianą z idealną dziurą na jedno małe oko.
I nawet jeżeli nie wie, kim jest ten okropny bękart, tak podejrzewa, że musi być postawiony w okropnie brzydkiej sytuacji. Nerwowo wbija paluszki w jeszcze miękkie i nieskalane pracą dłonie, drapiąc je paznokciami, których wyjątkowo jeszcze nie obgryzła. Niebieskie oko przygląda się z zainteresowaniem dwóm dorosłym sylwetkom. Pozycję dziewczynki zdradzają jedynie dwie, może trzy rude sprężynki wystające zza drewna. Nic więcej.
— Edukację. Szansę. A nie zatęchłą — mężczyzna spluwa na grunt, obok kobiety, a dziewczynka marszczy czoło na tak brzydki gest — dziurę.
— Nie będziesz pluć mi na tę ziemię, ty! I co, ją weźmiesz, mnie zostawisz? Z tym pijusem? Ścierwo, gnida…
Kobieta unosi dłoń, kieruje na wysokość męskiego policzka, już pociąga łopatką, mięśnie naginają się. Zamiera w ruchu na dźwięk upadającego na ziemię ceramicznego naczynia. Rudowłosa dziewczynka zamiera, orientując się, że a i owszem, to ona spowodowała nagły huk. Oddech dziecka zamiera.
Dorosłe oczy gwałtownie obracają się w kierunku drewnianej ściany, spoglądając na nią sucho, obdarzając swój problem jedynie chłodem. Dziewczynka wymyka się zza desek, opuszczając modre spojrzenie na własne stopy w płóciennych kapciach, czując, jak rudowłosy mężczyzna i niebieskooka kobieta świdrują w jej małym ciałku dziury. Dokładnie takie same, jak te w ścianie, jak te, przez które ich podglądała oraz nasłuchiwała. I stoją tak martwo niczym te trzy wystające zza horyzontu góry, a krwawe maki rosnące na skraju budynku kołyszą się na wietrze.






Chłodna rzeka muska kobiece kostki, a powieki zaciskają się odrobinę w uczuciu przeszywającego chłodu. Syczy. Za swoimi nagimi plecami słyszy głośny śmiech, chyba jeszcze bardziej melodyjny niż jej własny.
— Po co się tam pchasz? — rozbawione pytanie dobiega uszu schowanych za rudymi lokami.
Dziewczyna prycha głośno w odpowiedzi, zarzuca włosami i spogląda za siebie, znad ramienia, by na brzegu ujrzeć kobietę z nosem w książce. Prawdopodobnie związanej z czarami lub ziołami, jak to w fachu miejscowej szeptuchy wypadało.
W końcu wzrusza ramionami i podąża dalej, głębiej. Woda sięga łydek, kolan, aż w końcu znajduje się przy dziewczęcych biodrach. Nogi zostają pochowane, Marta wzdycha cicho i na tafli rzeki zatrzymuje swoje opuszki. Szuka oczyszczenia i zbawienia, bo wydaje się sobie obrzydliwe grzeszna, niechciana. Przez umysł przebiega zwinna niczym zając myśl, że może mogłaby właśnie ukucnąć, wepchnąć swój własny nos pod zimną taflę, by następnie zamknąć się w niej. Dokonać samopochowania, a następnie dać ponieść się nurtowi, w ten sposób odkrywając, gdzie ta srebrna wstęga ponosi wodę. Szybko wyłapuje jednak jeden zgryz w całym swoim planie. Plecy nadal ją palą, przypominając o karze. Obawia się, że lodowata chłodna nie uśmierzy bólu, a jedynie go spotęguje.
— Marta, bo mi zamarzniesz! — krzyczy znad książki szeptucha, posyła w kierunku rudogłowej ciepły uśmiech, tak bardzo kontrastujący z wodą rzeki.
Dziewczęce palce ostatni raz muskają tafle, niebieskie oko prześlizguje się po wodzie znikającej gdzieś za jedną z gór. Przez głowę przebiega ostatnia myśl o zostaniu piękną boginką wciągającą obrzydliwych ludzi w swe wodne objęcia.
Marta wychodzi na brzeg, a świeża, wiosenna trawa kłuje ją w nagie stopy.






Ucieka nocą, biorąc ze sobą dokładnie dwie sukienki (nie wliczając tej na sobie), trzy chusty na włosy, bieliznę, mieszek pełen oszczędności, które uczciwe zarobiła u sąsiadującej z nimi szeptuchy, swój zielnik, pismem wypełnionym oczywiście przez jej pracodawczynię, bo sama pisać nie potrafi, oraz złoty wisior podarowany jej w geście wiecznej miłości przez młodego, prawdopodobnie odrobinę przygłupiego, bo miłością na pewno nigdy nie miały być pojedyncze schadzki w sianie w stodole, szlachcica, u którego ojca pracuje jej własny. Łańcuszek planuje jak najszybciej sprzedać, szybko zdając sobie sprawę z tego, iż owy pozwoli przeżyć jej przez wystarczająco długi czas oraz kupić porządne buty, które wytrzymają wędrówkę. Owych nie wzięła, nie wiedząc, czy z pośpiechu oraz podekscytowania buzującego w żyłach, czy ze zdrowego rozsądku – w końcu obuwie robiło więcej hałasu. Oczywiście, że jej nie słyszą. Młodszy brat zbyt głośno chrapie, a wcześniejszego poranka dokładnie zbadała, które z desek skrzypią – jeżeli zaskrzypiały pod naporem nagiej, chudej stopy, to w jakich miejscach. Okno na noc pozostawiła otwarte, tłumacząc to okropną duchotą panującą w małym domostwie – to przez nie wyskakuje. Drzwi zaryglował ojciec, zresztą, zbyt blisko nich spał, by w ogóle ryzykować ich otwarcie oraz przypadkowe skrzypnięcia. Nie daj bogowie, zwierzęta jeszcze podniosłyby raban.
Czeka dokładnie tam, gdzie ustaliły. Jak zawsze, szeroko uśmiechnięta i roześmiana, z bladymi w porównaniu do tych rudogłowej polikami i nigdy nie tkniętym wstęgą włosem. Marta wskakuje na powóz, prosto w gryzące siano, które oczywiście bez pytania wślizguje się pod spódnicę, by tam wbić się w delikatną skórę ud, łaskocząc, drażniąc, a następnie, klepiąc drugą kobietę w ramię, daje znak do odjazdu.
— Na pewno nie chcesz ze mną zostać?
Rudowłosa prycha, przerzucając się na prawy bok. Koła toczą się po kilku kamieniach, podrzucając ją w górę. Nie odpowiada. Szeptucha wzdycha cicho, nie zadając już jakichkolwiek pytań przez całą drogę.

Starsza kobieta splata ręce pod piersią, zaciska suche wargi i spogląda na mężczyznę, oczekując jakiejkolwiek decyzji głowy rodziny. Ten jedynie wzrusza ramionami. Wróci. Bo przecież zawsze wracała, cóż więc miało się niby teraz zmienić? Ot co, młoda dziewka z buzującymi emocjami, nie mogąca znieść jakiejkolwiek decyzji podjętej przez głowę rodziny bez wcześniejszej dyskusji, jakby owa kiedykolwiek była potrzebna. Wróci, obiją jej plecy rózgą, a ona zniesie to z nisko opuszczoną głową. Jak zawsze, nic nowego.
Ptaki tego ranka są wyjątkowo ciche, nie mając jakichkolwiek sił, by się odezwać.






Oko błyskające filuterną modrością | Ogniste włosy poświadczające o byciu wiedźmą, czarownica, biesem i wszystkim, co najgorsze | 175cm | Kolorowe chusty, kolorowe spódnice | Właścicielka rozpadającego się zielnika, który słowem pisanym uzupełniają inni |
Trzecia kapejka Marciuchy, bo (znowu!) zasłużyła. Jak zawsze, prosimy o wcześniejszą konsultację w razie używania Marty. Na wizerunku art wykonany przez cudowną Yuliyę Litvinową. Tekst może kiedyś zaktualizuję. W tytule Agnieszka Osiecka i Jeszcze zima.
Ostatnia aktualka: 11.02.2022

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz