sobota, 16 maja 2020

Od Nikolaia

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺

Marzenie o dokończeniu porannej toalety poszło w niepamięć, wraz z szykowaniem się do wyjścia do łaźni. Długie, chude ręce, opatrzone jeszcze szczuplejszymi palcami z gracją podchwytywały kolejne części garderoby i według mężczyzny, rzeczy absolutnie niezbędnych do poprawnego zadbania o własny wizaż, aż do momentu, w którym zatrzymały się nad blatem staroświeckiej komody. Bystre, piwne oczy przesuwały się nerwowo, wraz ze spojrzeniem, które skakało z jednego końca mebla na drugi, starając się dokładnie zbadać całą powierzchnię. W ślepiach malowało się przerażenie, niepokój, a także doza zdenerwowania, która wkrótce poczęła się iskrzyć, buchając coraz większym płomieniem złości na samego siebie.
Kobaltowa wstęga, której używał zawsze do wiązania włosów w niską kitkę, przepadła bez śladu już drugiego dnia po dołączeniu w szeregi gildii. Splunął dzikim, dość głośnym i nieznanym dla większości przekleństwem, które przytargał ze sobą z krajów południowych, w których zdążył zawitać kilka lat temu, na kilkumiesięczną przygodę. Prócz samego słownictwa, które zdecydowanie zostało ubarwione obcymi dźwiękami, przywiózł ze sobą rzadko spotykany dotychczas kunszt wyrabiania bardzo drobiazgowych przedmiotów z metalu maści wszelakiej, wyjątkowe materiały i jeszcze bardziej zapierające dech w piersiach ruchy. Ludzie tamtych rejonów byli w odczuciu Nikolaia bardzo, wręcz nienaturalnie giętcy, jakoby stworzeni z czystej gumy i kilku twardziej zespojonych jedności.
Z miłością powracał wspomnieniami do górzystych, wciąż jednak ciepłych rejonów, gdzie osady zakopane w dolinach kryły największe w jego wrażeniu skarby, na kulturze, poprzez ludzi, na jedzeniu kończąc. To, z jakim zafascynowaniem przyglądał się ciuchom tamtejszych kultur i ile gwiazd roziskrzyło się w jego oczach, pozostaje jednak tajemnicą, której prawdę znał tylko on i ta jedna osoba. Zaprezentowała mu ona, tego ciepłego, jasnego wieczora, piękny, miękki materiał w odcieniu głębokiego szmaragdu, przepleciony złotymi nićmi, które delikatnie połyskując w słabym świetle ogniska, wznieconego kilka metrów od nich, jarzyły się coraz subtelniej. Tkanina ta była prawdopodobnie najszlachetniejszą, jaką miał okazję do tej pory spotkać i gotów był ubrać w nią osobistości tak wysokie, jak sam król Roderyk ze świadomością, że nie śmieliby narzekać na tak doskonały twór.
Próbował pocieszać się wspomnieniami, te jednak, mimo że tak intensywne, wciąż nie potrafiły zatuszować goryczy rozlewającej się wraz z myślą o ukochanej wstążce, która była mu nieodłączna od czasu wyniesienia się z ojczyzny. Nie miał jednak zamiaru porzucić sprawy tak sobie, wcześniej przyłożył się dokładnie do przeczesania swojego pokoju wszerz i wzdłuż, zaglądając do każdej szuflady w skrzypiącej komodzie, wciskając się pod nisko usytuowane łoże, przy okazji prawie tracąc oddech w ściśniętych płucach. Odrzucił nawet na bok ulubiony dywan, który rozłożył tuż pod łóżkiem, z czystego zamiłowania do czucia miękkiego materiału pod gołymi stopami, jako pierwszego doświadczenia każdego dnia. Zerknął po zawieszonych dość nisko dla niego półkach, jednak i tam nie udało mu się odnaleźć jego szczęścia. Jedynie kurz, paprochy i zdechłe muchy, których nikt dotychczas nie zmiótł, co zdecydował się zmienić, oczywiście zaraz po tym, jak odnajdzie swoją zgubę. Albo podda się i wróci do smutnej, szarej rzeczywistości ograbiony z kolejnego, materialnego wspomnienia nasączonego zapachem nostalgii.
W końcu przysiadł, brzydko, z rozstawionymi nogami na zapadającym się pod nim, niewygodnym materacu. Łóżko skrzypnęło w lamencie pod jego ciężarem, na co on odpowiedział kolejnym, tym razem bardziej rozgoryczonym, aniżeli rozgniewanym przekleństwem. Tłustymi dłońmi przetarł jeszcze bardziej tłustą twarz, na co dodatkowo się skrzywił, bo problemów z cerą nigdy nie udało mu się wyzbyć, a teraz nie mógł po prostu się umyć. Nie bez nieodłącznej części rytuału, jaką była jego ukochana wstążka.
— Może po prostu zostawiłem ją w łaźni — stęknął nisko, mrukliwie, sam do siebie, a następnie ostatni raz przecierając twarz, zerwał się na nogi i nie dbając szczególnie o raczej skąpy ubiór, jakim była ledwie za duża koszula i krótkie, ciemne spodenki ledwie dosięgające przed kolano, ruszył na dalsze poszukiwanie wstęgi.
Z czystą miłością obserwował, jak przyciągał kolejne to spojrzenia. Czasem zdziwione, czasem zadowolone z widoku szczupłych, długich nóg, które niosły go przez kolejne pomieszczenia gildii, w których wciąż rozglądał się za zgubą. Zdarzało mu się odrzucić włosy na bok, czasem odgarniał je dość zamaszystym ruchem do tyłu, pozwalając, by cała jego twarz, wraz z dość wysokim czołem została odsłonięta. Marszczył nos, podrażniając głęboką bliznę, wspomnienie po jednym z niefortunnych wypadków za czasów młodości. Wolał jednak wszystkim wmawiać, że wdał się w bójkę ze zbirami, którzy pragnęli obrabować bliską jego znajomą i co poniektórzy rzeczywiście łykali bujdy w zastraszającym tempie. Ci jednak, którzy znali go wystarczająco, odbierali całą historyjkę ze śmiechem i kręceniem głowy.
— A ty głupoty pieprzysz — odpowiadali z niedowierzaniem. Wtedy nawet i Nikolaiowi zdarzało się zaśmiać, głównie jednak z czystego zakłopotania i zwątpienia we własne umiejętności aktorskie.
— Ale przyznaj, brzmi nawet wiarygodnie — parskał tylko, starając się jak najszybciej odbić od tematu, który zmieniał tak prędko, jak tylko się dało. Czasem się udawało, czasem jednak znajomi zdecydowanie przystawali przy rozmowie, przez cały ten czas nabijając się z historii, co Nikolai przyjmował jednak aż zbyt personalnie. Urażona duma natomiast sprawiała, że wytrzymanie z mężczyzną stawało się jeszcze trudniejsze, niż dotychczas.
Przeglądał kolejne blaty, przeskakiwał od kadzi do kadzi, podnosił wiadra, nawet zdarzało mu się przeczołgiwać, byle zaglądać w najgłębiej skryte przestrzenie między balią a ścianą. Bolały go już kolana, opadające gęstymi, złotymi kaskadami włosy zasłaniały mu widok, a koszula, która ciągle się zsuwała, odkrywając zbyt wiele, coraz bardziej go irytowała.
— No nie ma, no po prostu, no kurwa, no nie ma — jęczał, podnosząc się do klęku. Z piersi wyrwał głośne, długie westchnięcie, na które odpowiedziano nieco bardziej streszczonym i zdecydowanie skondensowanym chrząknięciem. Chrząknięciem pełnym irytacji, a może zdziwienia, sam nie był w stanie tego określić. W końcu było to tylko i wyłącznie chrząknięcie, które na dobrą sprawę porządnie go zdenerwowało. — Cicho, szukam wstążki. Właśnie! — żachnął się po chwili, wskazując na osobę. Zdołał nawet zachłysnąć się powietrzem. — Widzieliście wstążkę? Taką gdzieś o — rozstawiając dłonie, zaprezentował wielkość, o której mówił — kobaltową. Bardzo prosta, trochę obszarpana przy krańcach, ale wyjątkowo dumna. Szlachetna bym wręcz powiedział. Och, ładna to była wstążka, jeśli jej nie znajdę, to naprawdę się wkurwię.
Chciał przekręcić sygnet, który zazwyczaj nosił na środkowym palcu lewej ręki, jednak nie zastał go tam, odkąd nawet nie pokwapił się o przebranie z ciuchów do spania. To też stęknął jeszcze głośniej niż dotychczas, po czym w kilku, dość leniwych i ociężałych ruchach, z klęczenia, w trakcie którego przysiadywał na własnych piętach, przeszedł do zwykłego siadu, gdzie oparł się plecami od drewnianą, przeokropnie wilgotną balię. Skrzywił się, czując, jak woda powoli przesiąka przez materiał jego koszuli.
— Naprawdę, nie wiem, gdzie ją posiałem. Przysięgam, jeszcze wczoraj wieczorem ją miałem.

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺
[Ktoś? Zapraszamy, zapraszamy, zaczynamy dość spokojnie uwu]

1 komentarz: