niedziela, 17 maja 2020

Od Narcissi cd Rawena

⸺⸺✸⸺⸺

Pisanie listów tamtego dnia zdecydowanie było jej w niesmak. Dowodem na to były dwie zmięte kartki papieru leżące po dwóch stronach jej biurka, przy którym przesiadywała, podciągając nogi wysoko pod pierś. Owe dwie stronice musiała porzucić, gdy zapisane były w ledwie jednej czwartej, bowiem dwa razy się zamyśliła i pozwoliła, by atrament spływający z jej wiecznego pióra wsiąkał w papier, pozostawiając po sobie ogromnego kleksa. W takim stanie korespondencji wysłać w świat nie mogła i nawet jeśli donieść mieli ją w progi wyrozumiałego brata, który niejednokrotnie odpowiadał jej pismem w stanie niemal tragicznym. Pragnęła zachować resztki porządności, którą zdołała utracić w progach gildii, przystając z ludźmi, którzy niejednokrotnie nie przestrzegali wyuczonych przez nią zasad savoir-vivre i wcale nie dlatego, że byli zwykłymi chamami, a temu, że nikt nigdy ich nie nauczył i za tę beztroskę kochała ich najmocniej na świecie.
Nareszcie stęknęła, opierając głowę na dłoni zwiniętej w pięść, przykuwając tym samym uwagę Khardiasa, który do tej pory wylegiwał się na łożu, przymykając oczy w czystej relaksacji.
— Nie musisz tego pisać, Narcisso — mruknął w pewnym momencie, na co kobieta pokręciła głową, wciąż nie odrywając czoła od ręki. Wilczur odetchnął głębiej, przekręcając się tak, aby móc patrzyć na nią, bez nadmiernego naginania zmęczonego karku.
— Ale powinnam. Już i tak zbyt długo z tym zwlekam, winnam odpisać już miesiąc temu, a dalej nic nie zrobiłam — stęknęła, odsuwając się nareszcie od biurka i ciężkim ruchem opadła plecami na chybotliwe krzesło. Nie obawiała się jednak upadku, znając własny refleks.
— Napiszesz, że wyprawili cię na misję i nie miałaś sposobności. Po kłopocie, a jeszcze zabłyśniesz przed braciszkiem — parsknął, szczerząc kły i oblizując brunatne wargi długim ozorem. Dobry humor borzoja spotkał się jednak z karcącym spojrzeniem kobiety, która zdecydowanie do naigrywania się nie miała w tamtej chwili ochoty. Pies sapnął dość głośno i zdemotywowany oparł łeb na wyciągniętych łapskach, przewracając dosadnie ślepiami, tak aby jeszcze bardziej podkreślić, jak bardzo uważa zachowanie Aigis za przekoloryzowane.
— Nie za bardzo się ostatnio rozochociłeś z tym łganiem? — rzuciła ostro, a bies całkiem już zrezygnował z uporczywego przegadywania się z kobietą, co zaprezentował najdłuższym westchnięciem, na jakie było go stać. — Komuś tu chyba zaczyna brakować rygoru służby. Niedobrze.
— Ja, chociaż nie okradam spiżarki z własnej zachłanności. Do piachu z taką sprawiedliwością.
— To była wyjątkowa sytuacja! Zresztą, mowa teraz o tobie, nie o mnie.
Nakonets-to! Jak raz się nie skupiamy tylko na tobie, szkoda tylko, że akurat przy takim temacie.
— Mówisz do przełożonego, zachowuj się — warknęła, tym razem ona, marszcząc nos i szczerząc zębiska w stronę pyskatego biesa, który wyprężył ogon, cofnął głowę i kładąc uszy po sobie, wpatrywał się w nią wzrokiem, w których czaił się piekielny ogień.
Ciężko wydmuchnęła powietrze nosem, po czym zreflektowała się, iż kolejna kartka padła ofiarą rozlewającego się atramentu. Zgniotła ją jednym, szerokim ruchem, zaciskając nerwowo szczęki, a następnie rzuciła ją gdzieś za siebie, nie przejmując się nawet, gdzie upadnie tym razem.
— W dupę, kurwa.
Pukanie. Chwilę po pukaniu dźwięk uchylanych drzwi, kroki, trochę ciężkie kroki. Prawie tak ciężkie, jak myśli kobiety, która starała się uspokoić, co było trudne, zważając na roztaczającą się aurę obrazy majestatu wokół Khardiasa i nieproszonego gościa, dla którego należało jednak być uprzejmym. Szczególnie jeśli gościem był Kurokami, wyglądający jak zbity szczeniak.
— Mistrz powiedział, że Gustaw ma przybyć ze swoją karawaną za dzień lub dwa. Um... I chciałbym cię przeprosić za to w kuchni. Wyrwało mi się. Choć nie wiem czy można nazwać to przeprosinami, skoro część mnie jest nawet zadowolona, że to powiedziałem.
Starała się nie zwracać uwagi na Khardiasa, który parsknął w tak obrzydliwy sposób, że usłyszała to prawdopodobnie nawet osoba mieszkająca obok. Bies również nie był w sosie, jednak odnajdywał niezwykłą frajdę w obserwowaniu kulawych podchodów kucharzyny, którego we własnym zakresie mianował tytułem „Zdolnego inaczej”, a jak wspominał Onyksowi, nie widział nigdy wcześniej, by ktokolwiek tak pokracznie podchodził do zalotów. Nawet Romuald, który potrafił skomplementować zęby wybranki, co po dziś dzień wyśmiewali w głos.
Narcissa starała się w całej swojej sile i cierpliwości się nie zagotować, a wszystko wysłuchiwała z uśmiechem na ustach.
— Wybacz za niego. Przeprosiny przyjęte i dziękuję za doinformowanie — odparła łagodnie, przy czym skinęła subtelnie głową.
Nastała krótka, jednak trochę krępująca cisza, w trakcie której Aigis z Kurokamim wpatrywali się w siebie nawzajem, podczas gdy Sistov wbijał pysk w materac, czekając z utęsknieniem na moment, gdy mężczyzna w końcu się zreflektuje, co kobieta ma na myśli. Na szczęście zaskoczył w miarę prędko, przy czym spłoszony wydał z siebie ciche „oh”, prostując się jak struna.
— Tak. Proszę, nie ma za co. W takim razie ja już pójdę.
Merci — skinęła głową z uśmiechem i już miał wychodzić, gdy jeszcze zdecydowała się go na chwilę zatrzymać. — Ah! I wczorajsza potrawka była wyborna.
Mężczyzna rozpromienił się od ucha do ucha i szybkim, trochę zachwianym ruchem opuścił pomieszczenie, pozwalając kobiecie rozluźnić nareszcie mięśnie twarzy i ponownie niechlujnie usiąść.
— Ja pierdolę — parsknął borzoj, śmiejąc się prosto w materac, na którym leżał.
Pogoniła go z pokoju szybciej, niż zdążył, chociaż pisnąć przeprosiny na temat swojego zachowania.
Bardzo niezręcznym momentem była chwila, gdy ślepia jego i Kurokamiego skrzyżowały się na korytarzu.
— No co, kurwa — burknął bies, po czym szybkim krokiem wyminął Rawena, stwierdzając, że i tak miał ochotę na krótki spacer.

⸺⸺✸⸺⸺
[tiruriru I am speed]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz