niedziela, 17 maja 2020

Od Nikolaia cd Kai

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺

Zdążył zauważyć, że posiadali podobnie przytłaczającą energię. Żywną, radosną, niezwykle lubującą się w wypełnianiu każdej wolnej przestrzeni, jaką tylko dostawała do zagospodarowania. Mimo to nie przepychały się w nadziei na zdetronizowanie tej drugiej, zdaje się trochę obcej, wręcz zahaczającej o status zostania intruzem. Pokracznie starały się zaakceptować istnienie aury równie pewnej, co ta własna.
Ciągnęli za sobą odór łaźni, trochę grzyba i mgiełkę wilgotnego, gorącego powietrza. Szczególnie kobieta, która wciąż pokryta kroplami wody, bowiem nie udało jej się aż tak dokładnie wytrzeć, kroczyła całkiem lekko, przypominając nimfę okrytą poranną rosą, która dopiero co powstała z długiej drzemki wśród wysokich traw i trzcin zakończonych pałkami wodnymi. Nosili się wysoko, dumnie, porażając pewnością siebie, co szczególnie spodobało się Nikolaiowi. Uważał, że pięknem ciała należy się wiecznie chwalić i podchodzić do niego wręcz z pychą, bo co człowiekowi po opłakiwaniu tego, z czym go zesłano na padół? W tej akurat kwestii zbyt wiele zdziałać nie był w stanie.
— Kai Montgomery, pozwolę uszczknąć odrobiny tej przyjemności i wziąć odrobinę i na siebie — odpowiedziała nareszcie, a krótkiej wypowiedzi przygrały dzwoneczki, które, jak Nikolai zdążył już zauważyć, należały raczej do przedmiotów wyjątkowych, odkąd odpowiadały własnym językiem. Często niezależnie od ruchów kończyn kobiety. Zdarzało im się również zamilknąć jakby obrażone na człowieka za nawet najmniejszą drobnostkę. Ciche, nie odpowiadały nawet na najwyraźniejsze ruchy Kai, żyjąc własnym, całkiem niezależnym od niej życiem.
Starał się zapamiętać imię pierwszej, z którą miał przyjemność w gildii, obawiał się jednak, że prędzej czy później wiedza ta całkiem przepadnie w odmętach jego głowy, gdzie zebranie myśli do kup wciąż graniczyło dla niego z cudem. Pewien był, że zdarzy mu się ponownie zapytać ją o mienie i doskonale wiedział, jak soczystym rumieńcem spowodowanym czystym wstydem się zaleje. Będzie czerwony jak najwyraźniejszy z pomidorów.
O dziwo, zaczął rozpoznawać trasę, którą się poruszali. Zauważał rzeczy, które nie uszły jego uwadze poprzedniego wieczora. Charakterystyczne elementy, czy to mały stolik wściubiony szczelnie pomiędzy dwie ściany, na którym rozłożona była drobna koronka, strasznie już zakurzona. Nikolai zaczął poważnie rozważać jej przepranie, dla własnej, niewypowiedzianej satysfakcji, którą czerpał, widząc dobrze zachowany materiał, o który się dba.
Nareszcie dotarli do upragnionych drzwi, za którymi, najprawdopodobniej (a przynajmniej na to liczył), gdzieś w głębi pomieszczenia znajdowała się jego wstążka. To, że pogodził się z jej stratą, wcale nie znaczyło, że nie cieszyłby się na jej odzyskanie, co to, to nie.
— Musimy być cicho, jakby tu nas nie było. W tym stanie zwłaszcza nie będziemy tu mile widziani, a nie daj bogowie, jeszcze coś przewrócimy, czy przestawimy, jak wina spadnie na nas, możemy szybko zbierać manatki i wyjeżdżać na, powiedzmy, niech będą Wyspy. — Uśmiechnął się na wspomnienie o ojczyźnie i przyznał, że z chęcią powróciłby na nie, nawet jeśli miało się to wiązać z aktualnymi, bądźmy szczerzy, osobliwymi dość powódkami. Wcześniej jednak wolał zapoznać się ze strasznym niebezpieczeństwem, które podobno czaiło się za potężnymi, drewnianymi wrotami, do których Montgomery przystawiała właśnie ucho, nasłuchując w poszukiwaniu potencjalnych oponentów po drugiej stronie. Może i na ich szczęście, okazało się jednak, że w pokoju nie ma nikogo i poszukiwania, można było prowadzić do woli, oczywiście dbając o to, by przypadkiem nie zniszczyć żadnego zabytku. Nie śmiał bowiem inaczej nazwać wiekowych, zżółkniałych dokumentów, które walały się po zasypanych kurzem powierzchniach stołów, czy biurek.
Pokręcił nosem, czując, jak powoli zaczyna go w nim kręcić od ilości zestarzałych szpargałów, jakie dało się tu znaleźć. Ich ego skutecznie przytłoczone zostały przez kilogramy wirującego w powietrzu pyłu. Kichnął raz, kichnął i drugi, a następnie przetarł wierzchem dłoni nos, czując, w ruchu tym potężny błąd, odkąd kurz przykleił się do zwilgotniałego ciała.
— Co za obrzydlistwo — syknął dość cicho, wycierając rękę w spodnie, co poskutkowało tylko jeszcze większą ilością paprochów przyklejonych do jego skóry. Skrzywił się niemiłosiernie, widząc, jak wszystkie jego działania nie przynoszą zamierzonego efektu. — Tak, zdecydowanie to tutaj byłem — dodał jednak po chwili, zauważając krzesło, na które poprzedniego dnia zwrócił szczególną uwagę. Nie przesunięto go ani o milimetr, wciąż walało się przy nieco przekrzywionym stole, obok wygiętego regału. Mimo rannej pory pomieszczenie wyglądało równie przerażająco, co w środku nocy, a każdy kolejny mebel przypominał mu jeszcze paskudniejszego potwora. — Wiedziałem kogo poprosić o pomoc, pierwszy strzał, a jak doskonały! — żachnął się, wypinając delikatnie pierś i szczerząc zęby w zdecydowanie zbyt dumnym uśmiechu, który wskazywał jedynie na pochwalenie własnej osoby, niźli Kai, która w rzeczywistości odpracowała największą część.
Odsapnął głęboko, ponownie podpierając dłonie na biodrach, a następnie powolnym, kokieteryjnym ruchem posunął się do przodu, zadzierając nieco nosa.
— Teraz tylko odnaleźć moją ukochaną — dodał, zanim zniknął gdzieś między regałami, nurkując w coraz gęstszą zamieć pyłu. Krzywił się na swędzenie w nosie, raz na jakiś czas zdarzyło mu się prychnąć, ale za największy mankament wciąż uważał klejące się do ciała drobiny. Szczególnie gdy podnosił jakieś rupiecie albo akurat przesuwał delikatnie sterty papierów, licząc na to, że znajdzie za nimi zgubę. Nic z tego, jedyne co udało mu się złapać, to jeszcze więcej brudu, który zaczął na domiar złego wchodzić mu za paznokcie. — Czemu nikt tu nie sprząta, banda flejtuchów — zapłakał gorzko, widząc zaniedbane księgi. Gdzie on się porwał, na jakie znowuż wysypisko?
Wierzył jednak, że należało to przetrwać. W końcu robił to wszystko dla znamienitego, wyższego dobra, a jak to się mówiło, cel uświęca środki. Dla tego właśnie wyższego dobra, jak on to określał, był gotów nawet przekąpać się w łajnie, jeśli ostatecznie przynieść miało mu to wymarzone wizje.
Rozglądnął się po podłodze, by z żalem stwierdzić, że również i tam nie zastanie swojej wstążki, więc porzucając dany obszar, w którym nie miał nic znaleźć, wrócił do głównej części, gdzie zostawił Kai.
— Znalazłaś coś?
Ominął cisnący się na usta fragment zatytułowany „proszę, powiedz, że tak i że możemy stąd iść, bo jeszcze chwila w tej ostoi geriatrycznej i będę zmuszony zwrócić, a nic przecież nie jadłem”. Pochwalił się myślach za zdolne ugryzienie się w język. Wychodziło mu to coraz lepiej, a zważając na jego stan sprzed kilku lat, gdy potrafił zarzucić komentarzami bardzo nie na miejscu i bardzo szkodzącym jego wizerunkowi, poczynił wręcz powalające postępy. Pozwolił sobie nawet nadać przydomek człowieka rozwojowego i gotowego wprowadzać zmiany w swoim życiu, za co również sobie pogratulował. Zdecydowanie zdolną był bestią, nawet jeśli nie potrafił samodzielnie odnaleźć własnego mienia i zdarzało mu się zapominać, co robił jeszcze kilka chwil wcześniej.
To po prostu wszystko dookoła celowo go rozpraszało, nie będąc gotowym na jasne przebłyski jego geniuszu.

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺
[szuk szuk szuk]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz