poniedziałek, 4 maja 2020

Od Yuuki cd. Banshee

Statkiem ogarnęło nagle wielkie poruszenie.
     Yuuki z nieskrywanym rozbawieniem i może odrobiną żalu, obserwowała załogę, która to, wydawać by się mogło, iż nagle zapomniała o obecności nietypowej pary, jaka zjawiła się na pokładzie w pewną spokojną noc. Mężczyźni prowadzili między sobą żywe dyskusje, wymieniali strzępki słów niknące w ich podniesionych głosach, gestykulowali, wykrzywiali twarze w emocjach, jakie przejmowały nad nimi kontrolę, nie pozwalając dojrzeć tragedii, która z wolna gościła się na statku. Tragedia ta miała piwne tęczówki, brąz kosmyki i niezdrowy uśmiech. I miała na imię Yuuki Tenebris.
     Diabelskie ogniki, które od samego początku nieprzerwanie tliły się w głębi jej źrenic, coraz to jaśniej tańczyły już nawet wokół piwnych tęczówek kobiety, lecz nawet ich ciepła barwa nie potrafiła odgonić czającego się nieco dalej mroku.
     Yuuki Tenebris, nie mając już na tyle cierpliwości i samozaparcia by stać bezczynnie, wyminęła zgrabnie dyskutujących między sobą mężczyzn, nadal dumnie dzierżąc w ramionach kociego demona. Kobieta pewnym krokiem stanęła tuż za ich plecami, krytycznym spojrzeniem lustrując statek od samej góry aż po samą podłogę i rysy widoczne na niej. Banshee zerkając na swoją towarzyszkę, przez chwilę miał wrażenie, jakby anielica władała tajemniczą umiejętnością przeszywania wzrokiem na wylot wszystkiego, na co tylko padnie jej oko. Była jak artysta krytycznie oceniający swe dzieło, chcący za wszelką cenę doszukać się w nim niszczącej go skazy. Banshee nie powiedział tego na głos, jednak Tenebris wyglądała przy tym dość komicznie, zwłaszcza z tymi wszystkimi emocjami, jakie na przemian pojawiały się na jej twarzy.
     W końcu zirytowany nieco byciem targanym i tłamszonym przez anielice wyswobodził się z jej objęć i gładko wylądował na podłodze. Machnął parę razy puchatym ogonem, zastrzygł uszami i łypnął ślepiem na kobietę, jakby samym swym spojrzeniem chcąc wyrazić swą głęboką dezaprobatę i niezadowolenie.
     — Nie podoba mi się to, co robisz.
     — Nie podoba ci się to, że oglądam statek?
     — Mówiąc ściślej; nie podoba mi się to, co chodzi ci po głowie.
     Yuuki nie odpowiedziała, natomiast po jej ustach przemknął zaledwie cień drapieżnego uśmiechu, który w tamtym momencie w pełni zastępował demonowi jakiekolwiek słowa. Niestety już doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż nieważne, na jaki pomysł zdążyła wpaść Tenebris - nie było to nic dobrego i nic normalnego. Banshee rzadko kiedy opuszczał gildię toteż rzadko kiedy, jeśli w ogóle, miał przyjemność wyruszyć gdziekolwiek z Tenebris i na własnej skórze doświadczyć owych cudownych pomysłów wyklutych w głowie anielicy. Najczęściej słyszał o nich od samej Yuuki bądź od osób postronnych, aczkolwiek nie zawsze do końca wierzył w historie, jakie przeżyła.
     A pamiętał je dobrze.
    Pewnego dnia Yuuki Tenebris, dość typowo dla siebie, wpadła do gildii niczym huragan, zmiatając dosłownie wszystko, co stanęło na jej drodze. Było wczesne popołudnie, a jej samej, już choćby z wyglądu, niewiele brakowało do huraganu; pofalowane, rozmierzwione brąz kosmyki, każdy wędrujący w inną stronę, błyszczące, piwne tęczówki, zaróżowione policzki, kąciki ust uniesione w szerokim, prawie że dziecięcym uśmiechu. Banshee wylegiwał się wtedy leniwie na miękkiej poduszce, jedynie od czasu do czasu przeciągając grzbiet i zmieniając sennie pozycję. Spokój, jaki panował w pomieszczeniu, był błogi i wręcz przyzywał do ucięcia sobie regenerującej drzemki tuż przed zatopieniem pyszczka w czymś mocniejszym. Owy spokój został jednak w dość brutalny i szybki sposób zbezczeszczony w momencie, kiedy Yuuki Tenebris pojawiła się w progu, z góry obwieszczając wszystkim swoją obecność.
     Banshee otworzył jedno ślepie, wielce niezadowolony z takiego obrotu sytuacji. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później anielica zmąci wszechobecną błogość, jednak nie spodziewał się, iż stane się to tak szybko.
     — XAVIER — Krótki, głośny i gwałtowny dźwięk, jaki wtargnął do jego uszu, sprawił, że sierść na jego grzbiecie zjeżyła się diametralnie. Było to prawie jak wezwanie, któremu nie warto się opierać i którego nie warto ignorować. Demon, teraz już bez większego wyboru, obserwował ze swojego miejsca, jak kobieta szybkim krokiem przemierza gildie, rozsiewając wszędzie charakterystyczny dla niej stukot obcasów, by nagle stanąć gwałtownie przy stoliku gdzie relaksował się bard. Nachyliła się, oparła rękami o drewniany blat i oznajmiła bojowo:
     — Jak ci coś powiem, to jebniesz.
     Xavier Delaney nie wyglądał na wielce poruszonego. Siedział spokojnie, pogrążony w nieznanej Yuuki lekturze, od czasu do czasu popijając wino. Zerknął jedynie nieśpiesznie na kobietę, przywdziewając na twarz wyraz pełny konsternacji. Tak, jakby właśnie zastanawiał się nad tym, co Yuuki Tenebris mogła tym razem odjebać, bądź też starając się przywołać z pamięci wszystkie dotąd zasłyszane historie, by móc spróbować przynajmniej zgadnąć dzisiejszą przyczynę jej nagłego wtargnięcia do gildii.
     W końcu westchnął, zatrzasnął książkę i odłożył ją na bok, skupiając wzrok na anielicy.
     — No dalej, zaskocz mnie.
     Yuuki Tenebris nie wydawała się być jednak przejęta brakiem choćby odrobiny głębszego zainteresowania ze strony Xaviera. Może i faktyczne gdzieś w głębi ciekaw był tego, co tym razem zasłyszy, aczkolwiek jego znudzony wyraz twarzy mówił sam za siebie. A może po prostu przyzwyczaił się już na tyle do dziwnych wybryków kobiety, że mało co potrafiło zrobić na nim wrażenie?
     Na to pytanie Banshee z pewnością nie znał odpowiedzi. Ta dwójka zdecydowanie była dla niego zagadką.
     — No ale udaj przynajmniej, że jesteś podekscytowany, czy coś. Jak mam ci to wszystko opowiedzieć, kiedy ty wyglądasz tak, jakby zaraz mieli cię chować?
     Xavier westchnął teatralnie.
     — Oh Yuuki, wow, co stało się tym razem? Proszę, opowiedz mi tę kapitalną historię.
     — Jaki ty maruda jesteś, jak nie wypijesz. — Tenebris pokręciła głową, wyciągając nie-wiadomo-skąd butelkę rumu, po czym postawiła ją z hukiem na stole. — Nie będę dzisiaj z tobą sama piła. BANSHEE.
     Oho.
     Koci demon, słysząc nagle swoje imię, podniósł gwałtownie łeb, z jednej strony kompletnie nie spodziewając się usłyszeć jego dźwięku, zwłaszcza przez anielice. Nie do końca był pewien czy właśnie tak chcę spędzić resztę dnia, wysłuchując dziwnych, z pewnością niestworzonych historii Yuuki Tenebris, kiedy wygodna poduszka była tak zachęcająco miękka i przyjemna. Z drugiej strony wizja rumu również nie była najgorsza, a Banshee zdążył już dowiedzieć się, że rum jaki nosiła przy sobie Tenebris nie jest taki najgorszy.
     W końcu, wiedziony przez słodką woń alkoholu, przeciągnął grzbiet i zeskoczył zgrabnie z fotela, niespiesznie zmierzając w stronę stolika, gdzie zasiadywali Xavier wraz z Yuuki.
     Yuuki Tenebris zdążyła przygotować już dla zgromadzonej trójcy kieliszki i rozlać każdemu trunek, by koniec końców zadowolona zasiąść na swoim miejscu. Była w niesamowicie dobrym humorze, o ile kiedykolwiek bywała w gorszym. Z szerokim uśmiechem na ustach wystukiwała obcasem w podłodze wymyśloną na poczekaniu melodię.
     — Czy ty kiedykolwiek bywasz, oh no nie wiem, smutna? — zagadnął Banshee, siedząc już wygodnie przy stole. Zerkał teraz ukradkiem na Tenebris, strzygąc uchem za każdym razem, kiedy obcas głośniej uderzył o panele.
     — Oczywiście, że tak. Ale jak bywam smutna to i bywam również zła, a tego już nie chciałbyś widzieć. — Tenebris posłała swój szeroki uśmiech w stronę kociego demona, jednak Banshee czuł, że gdzieś tam w jego głębi kryło się coś niebezpiecznego. Jak zawsze.
     — To powiesz w końcu o co chodzi? — Wtrącił się nagle Xavier, przybliżając się i opierając łokcie na stole. Jego złote koła zdobiące uszy zabrzęczały cichutko.
     — No wreszcie zaczynasz wykazywać jakieś głębsze zainteresowanie. A powinieneś. — Jej tęczówki błysnęły. — Znasz Oleandra? Na pewno znasz i na pewno pamiętasz.
     Bard milczał przez chwilę. Zmarszczył czoło, skupił wzrok na jednym punkcie, gorączkowo przeszukując zakamarki pamięci w poszukiwaniu tego jednego, charakterystycznego imienia. Tenebris tym razem nie pospieszała go, co dziwne. Siedziała cicho, wyczekując, a jedynie jej uśmiech z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej znaczący i coraz bardziej tajemniczy zarazem.
     I w ten bard aż wyprostował się z wrażenia, rzucając Yuuki żywe spojrzenie pełne ostrych kolorów.
     — Mówisz poważnie?
     — Jak cholera!
     Banshee wywrócił bezradnie ślepiami. Nie miał pojęcia kim był Oleander, nie miał pojęcia dlaczego wywarł takie poruszenie i nie miał również pojęcia o co chodziło w historii z nim. Nie za bardzo interesowało go to, jakie szemrane sekrety dzielą między sobą Yuuki z Xavierem i wolał jednak, aby dla niego wciąż pozostało to tajemnicą.
     Koci demon zamiast przysłuchiwaniu się towarzyszącej mu dwójce i ich opowieścią, zamoczył wąsy w rumie, niespiesznie delektując się jego smakiem i ostrym aromatem. Faktycznie, musiał przyznać, iż nie był to najgorszy rum. Był to dobry rum.
     W tamtym błogim momencie biedny Banshee nie zdawał sobie sprawy z tego, iż popołudnie to było jedynie wstępem do jego rychłej i niezapowiedzianej przygody jaka czaiła się na niego w kącie, tylko czekając na odpowiedni moment.
     Tylko czekając na to, aż Yuuki Tenebris wyjmie więcej alkoholu […]

     Kobieta ponownie nie odpowiedziała od razu. Bez cienia wątpliwości można było rzec, iż ona czuła się wręcz wyśmienicie, równie wyśmienicie bawiąc w nowej roli.
     — Nie martw się mój koci przyjacielu, jesteś pod dobrymi skrzydłami.
     — Tego się właśnie obawiam. — Banshee skrzywił się nieznacznie, nie mając szansy dopowiedzieć nic więcej, gdyż na pokładzie ukazał się sam kapitan, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
     Mężczyzna był wysoki, muskularny, o gęstej brodzie, krzaczastych brwiach i nietęgiej minie. Na pierwszy rzut oka był wyższy od Yuuki o conajmniej dwie głowy, nawet jeśli ta paradowała w swoich ukochanym, skórzanych kozaczkach na obcasie. Kiedy tylko jego stopa stanęła twardo na brudnych i zrysowanych deskach, pierwsze co zrobił to rzucił krótkie, zirytowane spojrzenie w stronę swojej załogi, prychając pod nosem. Widać było, iż przez ułamek sekundy zastanawiał się nad tym, komu pozwolił żeglować pod banderą swojej łajby. Później natomiast, przywiedziony przez wieść o niecodziennych gościach, przeniósł wzrok na Banshee i Yuuki Tenebris, która niewzruszona dalej oglądała statek, przechadzając się to tu, to tam.
     — Kobieta i kot? — Mężczyzna wydał z siebie krótkie, kpiące parsknięcie, które w sekundzie sprawiło, że załoga zaprzestała dalszych dyskusji. Gdy tylko dotarł do nich głos ich kapitana, zamilkli gwałtownie, wpierw zszokowani nieobecnością anielicy i kota; nie byle jakiego kota. Skonsternowani zmarszczyli czoła, spoglądając na miejsce, gdzie wcześniej znajdowali się Yuuki i Banshee, by chwile później zorientować się, iż ci w najlepsze goszczą się już na pokładzie.
     — Kapitanie, to nie tak!
     — Oni wtargnęli na statek!
     — Ten kot gada!
     Jeden głos począł na nowo przekrzywiać drugi; nie wiadomo czy w obronie własnej czy po to, aby zrobić jeszcze większe zamieszanie. Kapitan, widocznie coraz mocniej zirytowany i zmęczony harmidrem, zmarszczył gniewnie brwi, łypiąc okiem na swoich marynarzy, którzy nagle znaleźli się u jego boku. Już miał otwierać usta aby z pewnością zrugać ich ostro, kiedy niespodziewanie ubiegł go inny, równie podniesiony, ostry głos.
     — Eee, halo!
     Jak na zawołanie oczy wszystkich zwrócone zostały na postać Yuuki Tenebris, która niczym burza wtargnęła w sam środek wrzawy, podpierając się rękoma pod boki. Uniosła delikatnie brwi, kącik bladoróżowych ust i obrzuciła wszystkich naokoło kpiącym spojrzeniem piwnych tęczówek.
     — Załoga to z was do chuja zajebista — mruknęła pod nosem i westchnęła cicho. Odchrząknęła. — Ale to nic, jakoś to ogarniemy.
     — Hola hola, panienko. Chyba się dobrze nie zrozumieliśmy, więc od początku. — Kapitan skrzyżował ramiona na torsie, spoglądając z góry na kobietę. — Ktoś ty i co robisz na  m o i m  statku.
     — Yuuki Tenebris, a to jest mój towarzysz, Banshee. — Anielica odsunęła się nieco w bok, ukazując sylwetkę demona łypiącego na wszystkich nieprzystępnym, kocim okiem. — Jestem tu z bardzo prostego powodu, mój drogi marynarzu. — Kobieta uśmiechnęła się, wyjaśniając bardzo łagodnie i spokojnie jak na nią. — Potrzebuję statku i transportu, a wy z tego co widzę właśnie statek posiadacie, dlatego wraz z moim kocim towarzyszem dołączymy do waszej wesołej kompanii.
     Tenebris zerknęła raz jeszcze na kapitana statku. Widziała, że był bardzo prostym, bardzo silnym i bardzo wysokim mężczyzną. Liczyło się dla niego tylko tu i teraz, bez żadnych kompromisów, bez zbędnych gier, bez niewygodnych układów. Z pewnością nie lubił zaprzątać sobie nimi głowy, dlatego obecność Banshee i Yuuki ani trochę nie ułatwiała jego życia.
     Kobieta poszerzyła nagle swój ciepły uśmiech. W przeciwieństwie do mężczyzny ona wręcz uwielbiała gry, ale tylko wtedy, kiedy miała wystarczające pokłady cierpliwości.
     Kapitan tym razem roześmiał się w głos.
     — Obawiam się, paniusiu, że trafiłaś pod niewłaściwy adres. To nie jest wycieczka, nie zabieramy pasażerów na gapę.
     — Ależ spokojnie, zapłacimy. Tak, jak mówił mój towarzysz. Prawda, Banshee? — Yuuki zerknęła na demona w celu potwierdzenia swoich słów. Banshee z początku zmrużył delikatnie ślepia, obrzucając Tenebris krótkim, niezrozumiałym spojrzeniem. Przecież jeszcze niedawno sama nie była tak chętna na jakąkolwiek zapłatę za ich rejs, a teraz?
     Na szczęście szybko zrozumiał.
     — Tak, tak, zapłacimy.
     — Widzicie? Nawet gadający kot to potwierdza, a to już nie byle jakie potwierdzenie.
     Kapitan mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, krzywiąc się na nowo. Widać było, że gdzieś tam w głębi zastanawiał się już nad ofertą, nawet, jeśli nie do końca była prawdziwa. Nawet, jeśli tak naprawdę złote monety pobrzękiwały jedynie w jego głowie, malując się w wymyślnych wizjach przed jego oczami. A może po prostu zdał sobie sprawę, że nie ma na tyle sił przeciwko upierdliwości anielicy i woli dla świętego spokoju zabrać ową dwójkę ze sobą, odstawiając na pierwszym lepszym lądzie?
     W końcu westchnął ciężko.
     — Niech będzie, popłyniecie z nami. Ale! Niczego nie dotykać, nie przeszkadzać i nie myszkować po statku. Jasne?
     Yuuki klasnęła uradowana w dłonie, prawie że podskakując w miejscu.
     — No cudownie, zajebiście wręcz! Będziemy siedzieć cicho niczym myszy pod miotłą.
     Mężczyzna posłał im po raz ostatni ostrzegawcze spojrzenie spod przymrużonych powiek, by chwilę później oddalić się do swojej załogi, wykrzykując w ich kierunku nowe zadania. Każdy, zajmując się dalszymi przygotowaniami do rychłego odpływu, stracił zainteresowanie Yuuki i Banshee, z czego oczywiście niezmiernie cieszyła się sama Yuuki. Yuuki Tenebris, która w swojej głowie snuła już wielki plan, a o czym Banshee nie miał bladego pojęcia, gdyż spoglądając na swoją towarzyszkę nigdy nie potrafił zgadnąć o czym myśli, co może chodzić jej po głowie, bądź też na jaki nienormalny pomysł wpadnie za moment, wywracając wszystko do góry nogami. O tyle zabawniejszym był sam fakt, iż nawet anielica nie potrafiła do końca zgadnąć co wpadnie jej do łba i co za chwilę zrobi. Bywało to niezwykle niebezpieczne i zgubne, aczkolwiek na szczęście nie dla niej. Dla niej zawsze wszystko było idealnie zgrane w czasie i miejscu, nawet, jeśli tak naprawdę nie było.
     — Naprawdę chcesz im zapłacić? — zagadnął nagle Banshee, mając pewność, że nikt ich już nie słyszy.
     — Co? — Tenebris uniosła brew, wielce zdziwiona, iż jej towarzysz w ogóle o to zapytał.— Jasne, że nie.
     Demon machnął zniecierpliwiony ogonem, czując się kompletnie zbitym z tropu. Tenebris doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że cała sytuacja zaczyna go mocno irytować, aczkolwiek ona bawiła się zbyt dobrze by cokolwiek z tym zrobić.
     — No dobrze. A masz jakikolwiek plan?
     — Jasne. — Kobieta na nowo się uśmiechnęła. Tym razem nie był to już ten przyjemny, łagodny uśmiech co wcześniej. Piwne tęczówki błysnęły. — Planuje przejąć tę łajbę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz