wtorek, 12 maja 2020

Od Desideriusa cd Nakigitsune

⸺⸺※⸺⸺

Był kretynem.
Niekoniecznie skończonym, ale wciąż kretynem. Że dał się w to wszystko wciągnąć, że koniecznie musiał udzielić pomocy, która prawdopodobnie nie była nawet tak potrzebna, jak mu się to wydawało. Jego własna, nieprzymuszona wola skazała go na użeranie się z dziwnym lisem jeszcze dziwniejszego właściciela, który najwidoczniej nie miał zamiaru go opuścić, mimo że białowłosy zniknął z pomieszczenia już jakiś czas temu.
Nie miał czelności go wyganiać, ba, nie wiedział nawet, czy czymkolwiek by to zaowocowało. Mówił w końcu o lisie, który, nie wiedział do końca, czy rzeczywiście magicznie potrafił mówić, czy jednak był to magiczny wytwór jego mniej lub bardziej bezpiecznych środków. Zostawało mu więc ignorować stworzenie, któremu zdarzało się dość dosadnie przypomnieć o swojej prezencji, czy to, początkowym uporczywym przesiadywaniem na ramieniu Desideriusa, czy późniejszym szperaniu w rzeczach, które do niego nie należały.
Od jakiegoś czasu siedzieli w pracowni Coeha, gdzie Desiderius starał się skupić, podczas gdy jego chwilowe stany rzeczywistego zamyślenia, pozostawały przerywane przez stworzenie, które do samego biura przypałętało się bez większego celu, poza uczepieniem się mężczyzny na dobre. I jak na początku nie irytowało go to aż tak szczególnie (nie licząc drobnych momentów, gdy stworzenie bezpardonowo zakłócało jego strefę osobistą i podczas których miał ochotę zwyczajnie strzepnąć je z ramienia. Czasem nawet rzucić na drugi koniec pomieszczenia, nie przejmując się stanem stworzenia po potencjalnym upadku), tak wkrótce sama obecność zwierzęcia stała się dla niego rzeczą nad wyraz uporczywą.
Pragnął wygonić białowłosego z głowy. Pozbyć się wrażenia, że to widmo jego dawno porzuconego życia, znaczy coś więcej. Że kolejny chłopiec przypominający śnieg za oknem, miał być równie istotnym, co On, przyprawiający go o codziennie migreny, zacięcie w pracy płuc i otumaniający zapach nostalgii, który wirował w nosie, wraz z aromatem bzu.
Przeszywający dreszcz przebiegł mu po plecach wraz z dźwiękiem tłuczonego szkła. Spojrzał z czystym oburzeniem wymalowanym w srebrnych ślepiach na intruza, który pozwalał sobie na coraz to więcej, tym razem przewracając jedną z jego fiolek. Na nieszczęście, jedną z pełnych fiolek, która na domiar złego zawierała w sobie intensywnie pachnący syrop. Smród rozlazł się po pokoju dość prędko, wywołując nagły ból głowy u Coeha.
— Kurwa — syknął bezpardonowo, zrywając się na równe nogi, by doskoczyć do okna. Ze świadomością, że będzie musiał wyłączyć gabinet na czas wywietrzania, nie tylko przez okropny odór, ale również szczypiące poliki i nos zimno, otworzył je na oścież, a następnie, doskakując w jednym, długim susie do zwierzęcia, chwycił je, dość brutalnie za kark. Dokładnie otoczył go dłonią, zupełnie jak samica przenosząca młode przez głęboką tundrę, przytrzymywała je pyskiem. Drzwi zamknął z trzaskiem, starając się jak najgłośniej zadeklarować swoje stanowisko w tej sytuacji i poinformować wszystkich dookoła o czystej irytacji, która była wtedy prawdopodobnie jedyną emocją, jaka przepełniała pierś młodego Coeha.
Przeciągnął ociężale ręką przez prawie nagi skalp, po czym rzucił lisowatego na środek korytarza, nie przypatrując się nawet, czy poprawnie wylądował. Wytarł dłoń o spodnie, w obawie przed futrem, zapachem i potencjalnymi brudami, które mogły przykleić się do jego skóry i już miał coś powiedzieć, gdy koniec końców jedynie machnął ręką, podkreślając swoją desperację tą sytuacją.
— Na Erishię, dajcie mi cierpliwość — stęknął, a następnie odwrócił się na pięcie i całkiem porzucając myśl, zarówno o nieszczęsnym lisie, jak i zaginionym właścicielu (którego w tamtej chwili pragnął jedynie udusić gołymi rękami, bądź zakopać w tym pieprzonym śniegu), ruszył byle bądź, byle gdzie. A najpewniej, do panny Montgomery, z którą znajdował się najbliżej, szczególnie od czasu pamiętnych świąt.
I nie łączyło ich intensywnego. Żadne szczególne uczucie, a mimo to znajomość ta była na tyle wyjątkowa, by wracał po nią z uporem maniaka, a i ona z chęcią po nią sięgała. Tak prosta, tak niewymagająca i zwykła. Pragnąca jedynie bliskości, wysłuchania, ludzkiej szczerości. Wiedział, że jeśli któreś odejdzie, drugie zapomni o nim bez problemu. Nie zapłacze. Nie zająknie się nad znajomością. Uśmiechnie się na przelotne wspomnienie, a później pozwoli, by pamięć zniknęła. Wyparowała.
Cenił tę sympatię szczególnie. Nikt niczego od niego nie wymagał, a i on sam nie wykazywał potrzeb. Nie dzielili miłości, nie dzielili przyjaźni, nie dzielili niczego poza słowem. Byli jedno dla drugiego, jednak byli w stanie trwać osobno. Nie trzymali się kurczowo napiętych ram, którymi otaczali ich inni ludzie. Stali ramię w ramię, równi sobie, gotowi udzielić pomoc, gotowi również ją otrzymać.
Ludziom brakowało takich relacji. Zapomnieli, że nie wszystko trzeba brać na poważnie. Zapomnieli, że nie z każdą osobą nawiązać trzeba szczególną więź.
Cieszył się, że trafił na swoją Kai i pragnął wierzyć, że i ona cieszyła się, że wpadła na swojego Desideriusa.
Pomyślał przez chwilę o czekającym w komodzie wspomnieniu. Obrączce, która wżynała się mocno w tę część jego wewnętrznego ja, o którym chciał zapomnieć.
Zdecydowanie zbyt dużo rzeczy przypominało mu o Nim.
Desiderius zaczynał się gubić.

⸺⸺※⸺⸺
[Naki?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz