niedziela, 17 maja 2020

Od Kai CD Nikolaia

Wślizgnęli się do pomieszczenia, niby żmije czające się na swą ofiarę, którą stała się kobaltowa wstążka, by następnie zostać atakami kaszlu i kichania spowodowanymi przez tuman kurzu, który jak na zawołanie uniósł się w powietrze, kręcąc w nosie. Gildyjskie archiwum wypracowało po prostu własny alarm przeciwintruzowy, bo żaden intruz w pomieszczeniu nie mógł spędzić więcej niźli pięciu minut, dusząc się i czytając wszelkie dokumenty w poszukiwaniu tego jednego, konkretnego. Dobrze więc, że wesoła dwójka musiała jedynie odnaleźć w tym okropnym dymie charakterystyczną, kobaltową barwę, by misję móc uznać za udaną. Źle jednak, że jej barwa prawdopodobnie zdążyła się już pokryć siwą powłoką.
Tak krótko go znała, a tak szybko zdążyła go polubić. Roztrzepanie i nerwowość w ruchach Nikolaia zdążyła przyjąć jako cechę urokliwą, od której robiło jej się ciepło na piersi, od której na twarzy rysował się szerszy uśmiech, może spomiędzy warg wyrywało się ciche parsknięcie. Bo jej nie irytowała, nie denerwowała, a gdy w parze szło to z odrobiną narcystycznej energii mężczyzny oraz jego wysoko zadartym nosem dodającym jeszcze wzrostu do i tak długich już nóg, współgrało niby trupa muzykantów wprost z południowych gór. Zresztą, cechy te posiadała i ona sama (prócz wzrostu — na długie nogi już dawno straciła nadzieję), może w odrobinę przygaszonych wersjach, gdzie nie wiodły prymu, a czasami wychodziły na wierzch, po prostu od tak, przypadkowo, zazwyczaj w najmniej odpowiednich momentach.
— Co za obrzydlistwo — syknięcie mężczyzny potwierdziło kobiece myśli przeskakujące nerwowo w umyśle, przerywając przy okazji jej nagły kaszel. — Tak, zdecydowanie to tutaj byłem.
Szeroko uśmiechnęła się na tę informację, ciesząc się ze swojego małego sukcesu, jakim było odnalezienie odpowiedniego pomieszczenia. Teraz pozostawało jedynie odnaleźć nieszczęsną wstążkę, którą Montgomery chciała znaleźć nawet tylko dla własnej przyjemności, od tak, z czystej ciekawości oraz zainteresowania materiałem, po którym przejechałaby paliczkami, by następnie oddać go prawowitemu właścicielowi, któremu miała służyć.
— Wiedziałem kogo poprosić o pomoc, pierwszy strzał, a jak doskonały!
Parsknęła głośnym śmiechem, zawtórowały jej i dzwonki. Głośno, melodyjnie i niezwykle szczęśliwie, choć cała sytuacja przecież za wesoła nie była. W odpowiedzi pokiwała szybko oraz energicznie głową, przyznając Nikolaiowi rację, bo przecież faktów nie przekręcał — to on zapytał o pomoc i to on trafił idealnie, niby zatapiając ten nieszczęsny statek. Montgomery wolałaby jednak, by za szybko nie zatonęli, wpadając przypadkowo w jeszcze jakieś głębsze, śmierdzące — nawet bardziej od zatęchłego archiwum — bagno.
Odrzuciła ręcznik, który tachała pod pachą, na bok, a następnie oboje pochłonięci zostali przez wysokie półki z dokumentami i księgami wypełnionymi liczbami, imionami i nazwiskami, miejscami. Kai Montgomery nawet bardzo chętnie by je przejrzała, kto wie, czy nie natrafiłaby jeszcze na starych, utraconych przez nią znajomych zajmujących się tułaczką, zresztą, tak samo jak ona. Trafiających w jedno miejsce, by tam zasiedzieć się na kilka miesięcy, dobrze się napić, skorzystać z przyziemnej słodyczy, spisać trochę cudzych historii, przeżyć i własną, wypełnioną rozkoszami, rzadziej smutkami, bo bardowie od zawsze mieli niezwykłą umiejętność wymazywania niektórych bolesnych spraw z życia codziennego, czy to za pomocą alkoholu, narkotyków, a może i własną, pokręconą psychiką, która upychała smutki te w najdalszych i nigdy nieotwieranych zakamarkach umysłu. A następnie pozostawało jedynie ruszyć w dalej, ku nowej przygodzie, ku nowym przyjaźniom i miłościom. I pozostało to powtarzać, aż do śmierci. Miała nadzieję, że ze starości, choć siebie jako staruszki, jaką na przykład była świętej pamięci ukochana babka, nie mogła sobie wyobrazić.
Stwierdziła, że musiała się zestarzeć, bo w Tirie, jak na siebie oczywiście, zasypiała i budziła się już niezwykle długo, a ochota na wyruszenie z miejsca wcale nie przychodziła. Kai Montgomery nigdy jednak się nie spieszyła, codziennie stwierdzała więc, że póki nie najdzie ją ochota na coś nowego, tak pobyt w gildyjskim przytułku może się przeciągać i przeciągać. W końcu miała jedzenie, miała czym je popić, znajdowały się i osoby, do których mogła otworzyć usta. Więcej rozkoszy, niż smutków. A więc w ostatecznym rozrachunku było jej dobrze.
Półek z imionami przejrzeć ostatecznie nie mogła. Nie pozwalał na to szybko przelatujący pomiędzy palcami, niby piach, czas oraz kurz, od którego każdy, zdrowy czy niezdrowy, młody czy stary, wysoki czy niski (co idealnie udowadniał przykład Kai i Nikolaia) po prostu się dusił.
— Znalazłaś coś? — głos wyrwał z przemyśleń, czy to na temat przyszłości, czy to na temat irytującego kurzu, który, miała wrażenie, dostał się i pod kobiece powieki.
Jasna głowa wyłoniła się zza półki stojącej po jej prawicy. Kai westchnęła ciężko, z zawodem kręcąc głową.
— Nic a nic — mruknęła cicho, opuszczając zielone oczy na stopy. Dłonią przetarła polik, mrużąc oczy, uniosła ją na ich wysokość, uważnie ją studiując. — Twojej wstążki jak nie było, tak nie ma, przykro mi, myślę, że kobalt już dawno wpadłby nam w oko — westchnęła przeciągle, gdy tylko zauważyła jej siwą barwę.
Szary kolor usadowił się na skórze, kontrastując z nią, przez co wydawał się jeszcze bardziej widoczny. Przeklnęła pod nosem, szybko orientując się, jak bardzo brudna była. A dopiero co się kąpała! Palcami przejechała po zazwyczaj lekko zaczerwienionych wargach. Na opuszkach pojawiło się jeszcze więcej pyłu.
Spojrzała ponownie na Nikolaia i wzruszywszy ramionami, ruszyła kierunku w wyjścia.
— A nie zsunęła się tobie na przykład w łóżku, na materac, wieczorem? — zapytała, przystając przy drzwiach i otwierając je, byleby zaczerpnąć odrobiny świeżego powietrza. Jednak miast odrobiny, wzięła jego ogromny haust i odkaszlnęła głośno, brzydko i nie po damsku, starając się pozbyć kurzu, który zdążył osiąść, jak na skórze, w płucach. — Może jej nie zdjąłeś i po prostu, nie wiem, schowała się pod poduszką? Ileż razy mi się tak przydarzało, na przykład — tu palcem zahaczyła o lewy płatek ucha — z kolczykami. Dzięki bogowie, że nigdy sobie krzywdy nie zrobiłam! — prychnęła i ona, i dzwonki. Nagle zamarła, niby łania spłoszona nagłym ruchem w krzakach oraz cudzymi tęczówkami zawieszonymi na jej ciele. Kroki. Kroki za plecami, a oni nadal stali niewzruszenie w miejscu, jawiąc się jako idealni spiskowcy. Brakowało jeszcze, by ktoś ich oskarżył o kradzież, na przykład, nieszczęsnych glejtów, których biednemu Feliksowi przed swym wyjazdem przecież nigdy nie udało się odzyskać. Kto wie, czy nie został przecież zastraszony i stłamszony, i w ogromnym stresie po prostu nie opuścił przybytku, tak z obawy na własne życie? Montgomery machnęła głową, włosy zasłoniły spojrzenie. Uśmiechnęła się ponownie do Nikolaia, choć uśmiech był odrobinę bardziej przygaszony, niż poprzednio. — Chodźmy na dalsze poszukiwania, bo zaraz się podusimy.
[ czy wstążeczka się odnajdzie? już w następnym odcinku ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz