poniedziałek, 11 maja 2020

Od Victariona cd. Cahira - Misja

— To tutaj?
— Tutaj — przytaknął Alvin cienko, nerwowo, rzucając ukradkowe spojrzenie w bok; kącik ust drgnął mu w grymasie, który miał niewiele wspólnego z uśmiechem.
Victarion uniósł pochodnię — odpaloną ostatecznie od zapasowego krzesiwa — przeszedł kilka kroków, rozejrzał się powoli, sceptycznie. Gorące, pomarańczowe światło oblało ściany groty, zalśniło na długich smugach kryształów, znaczących błyszczącymi, fioletowymi żyłami chłodną szarość kamienia. Ściany były nierówne, chropowate, porysowane, pełne nacieków, pęknięć, szpar, korytarzyków, z których wypełzała lepka, wilgotna ciemność.
— Uwaga, studnia. — Victarion wyminął rozpadlinę, rozwierającą się pod stopami; na tyle wąską, aby nie groził upadek w dół, na tyle szeroką, aby mogła zaklinować się noga. Odszukał wzrokiem Alvina. — No, kawalerze. Gdzie zobaczyłeś Kopalniane Gówno?
— No… No tutaj — bąknął Alvin.
Zniecierpliwiony Cahir skrzyżował ramiona, wywrócił oczami; odbił się w nich blask ognia, rozgorzał, wskrzesił kilka złotych iskier, zmieszał z chłodną, niebieskawą łuną bijącą od zawieszonego na szyi kamienia.
Victarion wrócił spojrzeniem do Alvina, uśmiechnął się. Miło. Niegroźnie.
— To wiemy — zgodził się uprzejmie — ale gdzie dokładnie? Skąd Gówno mogło wyleźć? Stąd? — Od niechcenia wskazał pochodnią korytarz dość duży, aby zmieścił się w nim człowiek. — Może stamtąd? — Wyciągnięta pochodnia oświetliła dalszą część groty, coraz węższą, wyłoniła z mroku białe żądła stalaktytów. — Albo z tego korytarza? Z tamtego? Z drugiej strony? Z sufitu?
— Ja-a… — Alvin odwrócił spojrzenie. Jego głos wydawał się jeszcze bardziej piskliwy niż przed chwilą. — Ja nie pamiętam za dobrze…
— To się, kurwa, skup. — Ton Victariona wciąż pozostawał doskonale przyjazny. — Z której strony cię zaatakowało?
— Uhm… Myślę, że… — Alvin rozejrzał się nieco bezradnie; w blasku pochodni jego włosy przybrały barwę cegły. — Chyba… chyba z korytarza?… O, tak, z korytarza, pamiętam. Stamtąd znaczy. — Wyciągnął chudą rękę przed siebie. — Tak, pamiętam, stamtąd. Było ciemno, a to było szybkie i…
— Nie zdążyłeś się przyjrzeć.
— Tak — potwierdził skwapliwie, pokiwał gorliwie głową. — Właśnie tak. Tak było.
Victarion wziął głęboki oddech, wolny, uspokajający, przełknął przekleństwo i smak chłodnego, wilgotnego powietrza, znów się powoli obrócił, zerknął na korytarz, potem w głąb groty. Wrócił spojrzeniem do korytarza.
Mrok zdawał się pulsować, kipieć, falować; gęsty jak smoła, sączył się z korytarza lepkimi oparami, pobrzmiewając jakąś głuchą przestrogą, niemym ostrzeżeniem. Ale skoro stamtąd wylazły niby-ririny...
Victarion westchnął. Kurwa mać no.
— Więc powinniśmy tam zajrzeć — stwierdził w końcu, lekkim, swobodnym tonem.
— Mieliśmy iść zgodnie z mapą. — Cahir zmarszczył brwi.
— Ta-ak.
— A tego korytarza na niej nie było.
— Nauczyłeś się jej na pamięć?
— Calder. — Cahir nie dał się sprowokować; jego twarz pozostała opanowana, beznamiętna, jakby wykuta z marmuru. — Pójdziemy zgodnie z mapą.
— No dobrze, dobrze. — Victarion uniósł wolną dłoń w pojednawczym geście, obrócił się w stronę korytarza, podszedł bliżej, zatrzymał się na skraju wejścia. Ciemność czmychnęła przed żarzącym się oranżem pochodni, ukryła się w załamaniach korytarza. — Pójdziemy-zgodnie-z-mapą, niech ci będzie. A tam tylko zajrzymy.
— Nie.
— Tak.
— Znam to twoje „zajrzymy”. Nie.
Victarion zacisnął wargi, odwrócił głowę w stronę Cahira.
— Cahir — mówił spokojnie, niemal uprzejmie, ale na dnie jego głosu pojawiły się nieprzyjemnie świszczące nuty — czy ty myślisz, że się tutaj bawię w jakąś zasraną wycieczkę krajoznawczą, że chcę sobie po prostu pozwiedzać jaskinie? Że, nie wiem, aspiruję na jebanego turystę roku?
— Nie będziemy zbaczać z trasy — powtórzył Cahir chłodno, niewzruszenie.
— Ach. Doskonale. Doskonale, kurwa. Więc jak twoim zdaniem mamy znaleźć miejsce, w którym się lęgną te zębate cholerstwa? Myślisz, że się uprzejmie ulokują w którejś z grot na mapie i na nas poczekają?
— Na pewno ich nie znajdziemy, gubiąc się w bocznych korytarzach.
— Chcę tam tylko zaglądnąć.
— Zaglądnąć. — Cahir wykrzywił wargi w ironicznym grymasie. — A potem sobie radośnie potruchtasz dalej i się pogubimy na dobre, bo jak zwykle wszystko wiesz lepiej.
— Masz mnie za-
Nagle — uderzenie.
Coś skoczyło z wnętrza korytarza — Victarion uchylił się — odruch — rozluźnione palce — pochodnia upadła na ziemię, w wilgoć. Zgasła. Ciemność. Zmrużył oczy, cofnął się, wysunął miecz. Syknięcie stali. Spięte mięśnie, przyśpieszony puls, rozszerzone źrenice. Uwaga naprężona do granic możliwości. Wyostrzone zmysły, rejestrujące każdy szczegół.
Błysk klingi w bladej poświacie kryształów.
Fioletowe żyły pulsujące na ścianach.
Zapach wilgoci.
Oddechy.
I nic więcej.
— Calder, co ty do cholery robisz? — Głos Cahira — zimny i opanowany — rozdarł w końcu ciszę, zawibrował nisko z lewej.
Victarion nie schował miecza, nie drgnął nawet, świdrując wzrokiem ciemność i jej duszny bezruch. Oczy powoli przyzwyczajały się do nikłego światła, wyróżniały kolejne zarysy i kształty.
— Coś tu było.
— Co?
— Mówię, że coś tu było, coś widziałem. Coś...
Naraz — fala mdłości.
Victarion zacisnął zęby, zachwiał się, zakręciło mu się w głowie; uniósł wzrok. I poczuł, jak niewidzialna pętla zaciska mu się na gardle.
W ciemnym korytarzu, oparty barkiem o ścianę — stał Ned.
— Niczego nie widziałem — oznajmił z lekką irytacją Cahir. — Alvin? A ty?
— Nic a nic. — Dyszkant Alvina niespodziewanie zabrzmiał nieco żałośnie. — Możemy zapalić z powrotem pochodnię?
Victarion patrzył.
Niebiesko-fioletowa, widmowa poświata kryształów oświetlała ogorzałą, poznaczoną bruzdami twarz Neda, jego szpakowate włosy, surowe rysy, mocną, kwadratową szczękę; jak zwykle nieogoloną. Czuł na sobie jego wzrok — chmurny, zgorzkniały, poważny, napominający, a jednak gdzieś na dnie iskrzący życzliwością. Widział zmarszczkę niezadowolenia przecinającą czoło, spierzchnięte wargi zaciśnięte w wąską kreskę, żylaste ramiona skrzyżowane na piersi. Wiedział, że zaraz usłyszy reprymendę.
Palce zacisnęły się mocniej na rękojeści.
— Tylko znajdę w końcu to krzesiwo. Cholera, gdzieś było, przecież je pakowałem...
— Zapalmy światło — zaskamlał znów Alvin.
— Chwila.
Nagle Victarion cofnął się dwa spazmatyczne kroki, jakby uderzony; nagła myśl poraziła go jak błyskawica. Przecież Ned nie żyje. Ned nie żyje.
Przecież, kurwa, nawet jakby żył, nie miało prawa go tu być.
A jednak nadal tam stał — stoi — nadal jest, realny, uchwytny, na wyciągnięcie ręki, o, teraz kręci głową — jak zawsze — zaraz otworzy usta, zaraz zacznie tyradę, zaraz jego zdarty, zachrypnięty głos rozniesie się po jaskini, odbije echem od ścian.
— Calder, podasz mi drugie krzesiwo? Nie mogę znaleźć, musiało wypaść, nie wiem...
Victarion drgnął silnie. Co.
Ned niespodziewanie się uśmiechnął.
— Calder? — Cahir przelotnie uniósł głowę, zaraz znów pochylił się nad swoją torbą; niebieskie światło oblewało jego twarz chłodną łuną, mieniło się srebrzyście. — Co się dzieje? Na co patrzysz?
— Na nic. — Victarion z trudem wydobył głos z zaciśniętego gardła. Powoli, zesztywniały i niepewny, obrócił się plecami do korytarza, z pewnym zdziwieniem zauważył, że wciąż nie schował broni. Ostrze gładko wsunęło się do pochwy. — Na nic. Co mówiłeś…?
— Nie mogę znaleźć krzesiwa. Zapasowe było u ciebie, tak?
— A. Tak. Tak, chwila.
Ręce mu nieco drżały, gdy oparł torbę podróżną o skałę i zaczął szukać krzesiwa w słabym, mdłym świetle; uparcie nie patrzył za siebie. Ból głowy po chwili ustąpił.
Dopiero gdy znalazł krzesiwo i podał je Cahirowi przez ręce Alvina — tylko-uwaga-na-studnię-kawalerze — uspokoił się na tyle, aby ostrożnie zerknąć przez ramię na gęstą, tętniącą ciemność korytarza. Neda nie było. Nikogo nie było. Nikogo poza ich trójką.
Victarion cicho odetchnął z ulgą.
— Och! — Cienki pisk Alvina przywrócił go do rzeczywistości. Coś uderzyło o kamień — odbiło się echem — kolejnym — kolejnym — za każdym razem cichszym. — O, bogowie! Bogowie, nie!
— Alvin…?
— Czy ty upuściłeś…
Alvin, blady jak ściana, jęknął bezsilnie, pokiwał głową.
Cahir zaklął pod nosem, Victarion parsknął krótkim, nieprzyjemnym śmiechem.
Więc światło diabli wzięli.

Królisiu? ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz