sobota, 2 maja 2020

Od Narcissi cd Victariona

⸺⸺✸⸺⸺

Wytarła kryształ o spodnie jednym długim, zamaszystym ruchem. Wyjątkowo na klindze nie brakowało pyłu i błota. Nie doprowadziła jednak dzisiaj do rozlewu krwi, stąd nietypowy dla jej miecza wygląd, do którego raczej wolała się nie przyzwyczajać.
Ostrze ostatni raz błysnęło w bladym świetle pochodni, zanim ponownie wsunęło się gładko do pochwy, by tam bezpiecznie przeczekać do kolejnej interwencji, o ile takowa miała mieć miejsce.
Rozmowy Victariona z Owynem słuchała jednym uchem, drugim nasłuchując za niepokojącymi szmerami dochodzącymi z terenów poza działką, które wyciszały się z każdą kolejną chwilą, zostawiając miejsce skwierczącemu ogniu, męskim głosom i ciężkiemu dyszeniu psa. Chociaż nie do końca cieszyła się z zachowania Khardiasa, wciąż pozostawała mu dłużna i wdzięczna za powalenie dryblasa i może dlatego o wiele później, tej samej nocy, przeznaczyła kilka minut na dokładne przeczesanie futra na łbie biesa, który w tym czasie rytmicznie merdał podkulonym ogonem, wykazując wyjątkowe zadowolenie spowodowanie zaistniałą sytuacją.
Niepokoiły ją nieco kontakty, w jakie wdawał się Jacob i sposób rozwiązywania niesnasek, o ile one były powodem skierowania się do osób o podobnym fachu. Chociaż nie jej było oceniać jego postępowanie, wciąż trwała w swoim dziwnym przekonaniu o potrzebie sprawowania pieczy nad przestrzeganiem prawa. Zwykłe zboczenie zawodowe skutecznie utrudniało jej życie, zmuszając do trzymania języka za zębami, pilnując narzuconych przez siebie ograniczeń. Nie chciała bowiem, przynajmniej tu, w gildii, wychodzić na człowieka tak boleśnie prawego i tak dbającego o ogólnie przyjęty porządek, w imię rzekomo wyższego dobra. Nie po to uciekała od odbijającej się echem przeszłości, by wrócić do niezdrowych nawyków, a tym samym nie zaznać, choć odrobiny wytchnienia od dotychczasowego zgiełku.
Odetchnęła ciężej, decydując się na dokładniejsze wysłuchanie konwersacji, okazjonalnie dorzucając swoje trzy, ułamane monety, a wszystko to, oglądając dokładnie intensywnie zmieniającą się mimikę Victariona. Potrafił ją przerazić, gdy jednym, krótkim momentem przybierał parszywy uśmiech, przy którym kąciki jego oczu marszczyły się w nieprzyjaznym tonie. Być może oddzielone od całej twarzy nie wydawały się aż tak gorszące, jednak w towarzystwie błyskających groźnie ślepi i wystawionych w grymasie zębów, nabierały zupełnie nowego wyrazu. Ta jedna sekunda poruszała ciarki, które przebiegały żwawo wzdłuż kręgosłupa kobiety, momentalnie ją uciszając.
— Wszystko dobrze, Narcisso? — Nie zauważyła nawet gdy Khardias ponownie przystanął u jej boku, dumnie prężąc pierś i przyglądając jej się uspokojonymi, teraz już ciemnymi ślepiami. Ponownie wyglądał, jak zupełnie normalny, ukochany pies wyniosłej pańci z wyższych sfer, a nie przeklęta bestia z piekła rodem, gotowa wyrżnąć cię w pień samym, jarząco czerwonym spojrzeniem.
W odpowiedzi na troskę wykazywaną przez towarzysza jedynie skinęła głową, nie chcąc niepotrzebnie narażać się na podejrzliwe spojrzenia ze strony Owyna, czy Caldera, chociaż samo przedstawienie, jakiego dostąpił się Kha, zdawało się wystarczającym dowodem na to, że z dwójką musiało być coś nie tak. Oszczędził sobie przesłuchań, do których był już przyzwyczajony, zamiast tego przysiadając grzecznie, w stosownej odległości i podobnie jak opiekunka, wysłuchując spekulacji Caldera, który wyjątkowo rozgadał się tego wieczoru, w czym nikt nie miał zamiaru mu przeszkadzać. Może nie licząc Owyne'a, który coraz bardziej nerwowo przestępował z nogi na nogę, doraźnie pokazując, jak bardzo nieswojo czuł się w tej sytuacji i jak bardzo pragnął pozostawić ten temat za sobą, a najlepiej o nim zapomnieć. Jakimś cudem udało się jednak przekonać go do poinformowania o niebezpiecznej sytuacji Cervana, co w pewnym stopniu uspokoiło tę bardziej nastawioną na ochronę obywatela stronę Narcissi, mimowolnie wywołując na jej twarzy uśmiech.
I nagle Victarion się zaśmiał. Jednak nie w sposób podobny do tych poprzednich. Nie był to nieprzyjemny dla ucha rechot mający na celu odstręczyć rozmówcę, zachować pewien dystans, może nawet i z niego zakpić. Był to dźwięk dalej dość chrapliwy, a mimo to ciepły i wywołujący w większości pozytywne emocje.
Aigis spojrzała na niego z niezrozumieniem, nawet zmarszczyła brwi, nie rozumiała bowiem nagłej zmiany w zachowaniu mężczyzny, dotychczas raczej oschłego i trzymającego wszystkich w bezpiecznej dla siebie samego odległości.
— Nic. Współczuję każdemu, kto kiedykolwiek uznał cię za niegroźną. — Mimowolnie uśmiechnęła się na jego słowa, reflektując się, że dawno nie usłyszała ich od nikogo. Przyjemnie łechtały jej ego, o czym przypomniała sobie chwilę po tym, jak jej poliki oblał nie tak soczysty, jak można było się tego spodziewać, rumieniec. Wciąż jednak powodowało to uczucie dyskomfortu, który wzmożony został przez gołą dłoń, która nagle zaczęła zbliżać się do jej twarzy, by zastygnąć w środku ruchu. Jakby jaka cholera zatrzymała czas, a najbardziej skory do tego był Khardias, który powoli szykował się do wystawienia kłów i głośnego warknięcia na mężczyznę. — Mogę zobaczyć?
Przypomniała sobie o policzku, który dotychczas nie sprawiał jej żadnych kłopotów. Jednak jak to bywało z drobnymi skaleczeniami, gdy przypomniano jej o nim, parzący wręcz ból przeciął jej policzek. Nie drgnęła, jedynie kiwnęła głową w stronę Caldera, na znak nie tylko zezwolenia, ale również uznania jego troski i szacunku, który jej okazał.
— Zwykłe zadrapanie, ale śmiało — zaśmiała się cicho, jednocześnie wystawiając nieco mocniej polik. Victarion jednak nie wydawał się równie uradowany co ona i chociaż na jego twarzy również zagościł przelotny uśmiech, nie wydawał się on bynajmniej radosny. W międzyczasie zdążyła również posłać Khardiasowi karcące spojrzenie, które to nie spotkało się z aprobatą z jego strony.
Poczuła, jak środkowy palec mężczyzny delikatnie sunie po granicy przecięcia, gdy wskazujący spokojnie wędrował po zdrowej, nienaruszonej skórze. Nie bolało to piekielnie, jednak w pewnym momencie wydała z siebie cichy syk i mimowolnie odsunęła twarz od ręki mężczyzny, która również odskoczyła, zrażona nagłą reakcją kobiety.
— Przepraszam — rzucił cicho, na co Narcissa ponownie parsknęła śmiechem, kręcąc przy tym głową.
— To nic, nie szkodzi. Do wesela się zagoi. — Podparła dłonie na biodrach, przyglądając się ostatni raz Jacobowi, który nieśmiało zaczął wycofywać się w stronę domu, nie wiedząc najwyraźniej, co jeszcze mógłby zrobić, poza przegadaniem spraw dotyczących bezpieczeństwa nieszczęsnej rodzinki i jak najszybszej wyprawy do Mistrza. — Noc jeszcze długa, a patrol niedokończony. Powinniśmy się zbierać, zanim rzeczywiście zatęsknię za topieniem się w gównie — westchnęła ciężko, rzeczywiście zastanawiając się, czy zdoła podołać narzuconemu przez Victariona wyzwaniu. Nie wiedziała jednak, co jest gorsze. Samo babranie się w wysokim błocie, czy może jednak czyszczenie z niego konia, nie tylko swojego, ale i tego należącego do Caldera.
Miała szczerze dość ekscesów jak na jeden wieczór, dlatego też miała nadzieję, że jej zwinne wspięcie się na Onyksa było jednoznaczne z rozpoczęciem spokojniejszej części nocy, którą zakłócać miało tylko leniwe skrzypienie świerszczy, czy też innych cykad, przeplatane chlupaniem błocka pod kopytami koni i okazjonalnym dźwiękiem samotnej sowy, która jakimś cudem zawsze znajdowała się na drzewie po ich lewej stronie. Rzeczywiście, jej prośby, przynajmniej przez jakiś czas okazały się prawdziwe i chociaż Onyks coraz mniej pozytywnie podchodził do całej przeprawy przez bagna, bo inaczej nie potrafiła ich określić, to cały patrol uznała za raczej udany. Z nutką niebezpieczeństwa, odrobiną podniesionego ciśnienia i w raczej dobrym, wręcz doborowym towarzystwem. Bo chociaż gadali krótko, Cissa nawet polubiła tego dość nietypowego, trochę pretensjonalnego mężczyznę. Z nieco ociosanym charakterem, rzeczywiście urokliwą prostotą, a jednocześnie niewymowną mądrością, którą podświadomie czuła. Nie potrzebowała, by wyrecytował jej skomplikowane formułki z ksiąg starszych niż ich dziadkowie. Był to inny typ inteligencji.
Plus potrafił bez skrupułów przypierdolić komuś w pysk. Chyba to ujęło Narcissę najbardziej.
— Co was, kurwa, podkusiło do wzięcia takiej roboty? — jęknęła, gdy Onyks po raz kolejny zapadł się w nieco głębszym, błocku. Mogła tylko wyobrazić sobie wyraz twarzy Victariona i chociaż mogła dokładnie się jej przyjrzeć, wyłącznie przyświecając nieco bardziej w jego kierunku, w końcu była jej kolej na niesienie pochodni, nie zrobiła tego; wolała pozostawić czyste domysły wyłącznie dla siebie. — Doceniam was, ale jesteście cholernymi masochistami.
Odpowiedziała jej długa cisza. Nie narzekała, zreflektowała się, że zdecydowanie bardziej woli urwać wątek, zanim mężczyzna uzna, że przegrała zakład.
— Co byś powiedział na dobre rocznikowe wino po wszystkim? Butelka stoi u mnie odłogiem, trochę mi jej szkoda odkąd nie mam się, kiedy nią zaopiekować. Gest uznania, powiedzmy.

⸺⸺✸⸺⸺
[Vic? Kryste jak długo, przepraszam ;;]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz