sobota, 16 maja 2020

Od Kai CD Nikolaia

Musieli prezentować się niezwykle interesująco. Bo ona, o nagiej stopie, którą starała zabierać się jak najszybciej z zimnego i niewypolerowanego parkietu, którym wyłożone były gildyjskie korytarze (po cichu modliła się, aby żadna drzazga nie weszła jej w piętę — obawiała się bardzo groźnego spojrzenia gildyjskich medyków, który owy kawale drewna musieliby prawdopodobnie z niej wyjąć), w szlafroku, długim, zasłaniającym więc porządnie, aczkolwiek z dosyć dużym dekoltem i materiałem, który, jako że mokry, przykleił się do łydki, uchylając rąbek tajemnicy jaką na pewno dla niektórych miała być kobieca kostka, jeszcze odrobinę zaczerwienione od ciepła poliki i przyspieszony rytm serca. A do tego wszystkiego wesołe dzwoneczki. Bo on, w koszuli odsłaniającej dużo, choć Montgomery narzekać na to nie mogła, bo ciekawe wzory geometryczne malujące się na jego złotawej skórze przykuwały zainteresowanie szmaragdowego oka, spoglądającego na niego oczywiście ukradkiem, tak, by jednak całkowicie się nie zdradzić i nie uświadomić, iż oko bardzo chętnie zobaczyłoby je w całości, nieogolony, niby dopiero co wyciągnięty z pieleszy, również z odsłoniętymi nogami. Niech wszystkie dewotki się strzegą, bo przed nimi malowała się dwójka niezwykle obrazoburczych person. I jak Kai się zdążyła już domyślić, również o silnych charakterach.
Nawet nie zauważyła, gdy się trochę rozbudził i wyprostował się, gdy przyspieszył kroku, a może po prostu poszerzył swój wykrok, raz na jakiś czas zostawiając ją w tyle (a było to niezwykle łatwe do wykonania, gdy przewyższało się kogoś o głowę i gdy ten ktoś, no cóż, porządnej kondycji nigdy nie wypracował), by chwilę później zwalniać i ze zniecierpliwieniem w piwnych oczach niby besztać ją, zmuszając do przyspieszonego stawiania stóp. Ona odpowiadała na to uśmiechem, śmiechem odpowiadały i dzwonki, po czym podbiegała do mężczyzny, niby dopiero co rozbudzona rusałka skacząca wśród trawy pokrytej poranną rosą. Podskoki takie nie sprzyjały ręcznikowemu turbanowi — ten w końcu musiał spaść na jej ramiona, pozwolić gęstym lokom, teraz przypominającym bardziej pióra mokrej kury, trochę odetchnąć. Ręcznik wzięła pod pachę, oczywiście nie przejmując się tym, że raz na jakiś czas spadła z niego kropla wody. Na ten piękny parkiet!
— Swoją drogą, Nikolai. Cała przyjemność po mojej stronie.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, sama nie wiedząc, czy to na imię, czy na całkowite przejęcie na męskie barki przyjemności z tego przypadkowego spotkania, czy może na to drobne skinięcie głową, które, będąc dosyć eleganckim, zabawnie kontrastowało ze śpiochami w oczach i nieogolonym polikiem. I ona dygnęła, odrobinę bardziej ekstrawagancko, w końcu zawód zobowiązywał, nawet jeżeli lutni w dłoniach się nie trzymało.
— Kai Montgomery, pozwolę uszczknąć odrobiny tej przyjemności i wziąć odrobinę i na siebie — oświadczyła, dzwonki w przedstawieniu, jak zawsze, zawtórowały. Zawsze lubiły zgarniać dla siebie cały aplauz, próżne przedmioty.
Zapadła pomiędzy nimi cisza, ale nie taka niekomfortowa, a raczej cisza wynikająca ze skupienia, a może i odrobiny podekscytowania, które miało się skrywać za odnalezieniem zagubionej wstążki. Bo Kai szczerze wierzyła, że owa się odnajdzie, raczej prędko i bezboleśnie. Prawdopodobnie po prostu zsunęła się z jasnych pasm w archiwum i tam została. Bo przecież kto miał tam zaglądać, prócz Magratty, ewentualnie Balthazara (demon z tego co zaobserwowała lubował się jednak w podążaniu za drugim, kocim demonem, ewentualnie przesiadywaniem w bibliotece, a nie w pomieszczeniu wypełnionym kurzem), no, może czasami Ignatiusa, choć ten nieszczęśnik zazwyczaj zajęty był przecież ganianiem i załatwianiem wszystkich spraw, z którymi, z pełnym szacunkiem oczywiście, Mistrz Teroise po prostu sobie nie poradził. Młode umysły czasami lepiej rozwiązywały niektóre problemy, ot co.
Wesołej parze w końcu udało stanąć się przed skrzypiącymi, Montgomery nawet nie wiedziała, czy kiedykolwiek oliwionymi, drzwiami, w dodatku bez żadnej drzazgi w pięcie, co kobieta uważała za swój niewielki, ale znaczący sukces.
— Musimy być cicho, jakby tu nas nie było — szepnęła do niego, kładąc dłoń na klamce, nie otwierając jednak jeszcze drzwi. Przyłożyła ucho do drewna, nasłuchując. — W tym stanie zwłaszcza nie będziemy tu mile widziani, a nie daj bogowie, jeszcze coś przewrócimy, czy przestawimy, jak wina spadnie na nas, możemy szybko zbierać manatki i wyjeżdżać na, powiedzmy, niech będą Wyspy. — Kai stwierdziła, iż Magratta w szaleńczej pogoni za nimi na Wyspy raczej by się nie udała, w końcu wilgotne, ciężkie powietrze znerwicowanym chucherkom nigdy nie sprzyjało, a nawet jeżeli ruszyłaby i przez morze, to Montgomery wiedziała, gdzie się schować, by znalezionym nie zostać, no, dajmy na to, dobre dwa lata.
Przyłożyła palec do ust, zadarła odrobinę więcej niż odrobinę głowę, by spojrzeć prosto w piwne oczy, po czym nacisnęła na klamkę. Drzwi skrzypnęły, ustąpiły jednak z niezwykłą łatwością. Otwarte, musiał być więc ktoś, kto zajrzał tu przed nimi. Klucz jednak zabrał, gdyż tego w dziurce, ani od zewnątrz, ani od wewnątrz, nie było. Może tym lepiej, przynajmniej jakakolwiek pewność, iż nie wróci się po zapomniany przedmiot, w przeciwieństwie, no, do nich.
Poszła przodem, wychylając jedynie czubek głowy oraz szmaragdowe spojrzenie zza skrzydła. Pusto, święty spokój, nikt w papierach nie grzebał od na pewno dobrych kilkunastu minut, bo kurz zdążył osiąść już na wszystkich księgach. Warunki idealne do poszukiwania ślicznej, kobaltowej wstążeczki, która teraz na pewno przykryta była tumanami pyłu i kurzu.
A wystarczyłoby otworzyć okno.
Spojrzała na Nikolaia porozumiewawczo, uśmiechnęła się szeroko, a dzwonki oczywiście zawtórowały, za co zbeształa je cichym syknięciem. Zbyt często chciały wieść prym, wtrącając się w nieswoje sprawy, wychodząc na prowadzenie, nawet jeżeli nigdy nie powinny były o tym pomyśleć. Zaczynało brakować im rozrywki oraz przeznaczenia, bo cóż to za życie, służyć bardce żyjącej z dnia na dzień, nie zajmującej się czymkolwiek ambitnym w przeciwieństwie do ich poprzedniego właściciela, a tym bardziej nie myślącej o czymkolwiek ambitnym. Obserwowały ją w jej najgorszych momentach, z których zazwyczaj nic wartościowego nie wyciągała, wspierały swym dźwiękiem w jeszcze tych gorszych i beształy, chcąc, by choć raz czegokolwiek się nauczyła. Ostatecznie Kai Montgomery rady te i tak skutecznie ignorowała, w duchu powtarzając, że przecież naukę wyciągnie ze swoich własnych potknięć, a żadne blaszane, wypełnione nieznaną jej magią instrumenciki nie zostaną jej nauczycielami – nie zastąpią tych, którzy takowe role powinni już dawno objąć w jej życiu. Zresztą, rady istot myślących, organizmów, przez które płynęła czerwona i nie tylko czerwona krew również odrzucała z niezwykłą skutecznością.
Szybko jednak powróciła do mężczyzny.
— Wolne, możemy rozpocząć poszukiwania.
[ let's goooooo ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz