sobota, 16 maja 2020

Od Nikolaia cd Kai

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺

Podziwiał w kobiecie brak tej przeklętej wstydliwości, która ograniczała ludzi dzisiejszej daty. Może wręcz umiłowanie do ciała, które jako kreacja idealna zostawała tłumiona przez ograniczone wizje ludzkie. Kochał ubrania, kochał finezyjne stroje, które mógł kompletować, wyjątkowe kompozycje, które zszywał własnymi, spracowanymi dłońmi, a jednak nie pozwalało mu to wybić z głowy obrazu nagości jako najwyższej formy doskonałości. Może nie powinien jednak nad tym tak psioczyć, w końcu, gdyby nie właśnie ta wstydliwość (i ciągnące po kostkach zimno, czy przeszywający na wskroś deszcz) osoba jego pokroju nie miałaby pracy i zabierać musiałaby się za inny kawałek chleba.
Mimo to wzrok jego nie zsunął się ani o milimetr, utkwiony w jej twarzy, czekając, aż skończy wiązać na głowie ciasny turban i zdecyduje się odpowiedzieć na gnębiące go pytanie. Rzeczywiście zależało mu na jej towarzystwie, szczególnie ze względu na własne zakłopotanie i przekonanie, że jeśli przejdzie się samodzielnie w nawet nie tak bardzo głęboko zakorzenione tajemnice budynku, z pewnością zgubi się i albo pocznie błądzić bez ładu i składu, albo, co gorsza przysiądzie w jakimś kącie i przeczeka tak, dopóki, dopóty przypadkowy przechodzień go nie znajdzie. A do tego czasu będzie jedynie zastanawiał się, jakim cudem zdołał zagubić się na planie tak prostym. Później pewnie jego myśli odleciałyby w zupełnie przeciwnym kierunku, konkretniej w stronę zachodnich przysmaków, czy może przypominaniu sobie tej bardzo przyjemnej, dźwięcznej melodii, którą usłyszał pięć lat temu i którą bardzo chciałby ponownie zanucić.
— Bardzo chętnie tobie pomogę — odparła nareszcie, tym samym wywołując na twarzy mężczyzny promienny wręcz uśmiech, który zdecydowanie podbił świecące się łojem policzki. Wolał się nie zastanawiać, jak brudno musiał wyglądać w tamtym momencie. Nieumyty, nieogolony, z wczorajszymi, przetłuszczonymi włosami, które pozwijane gdzieniegdzie w kołtuny spływały nieregularnymi kaskadami na ramiona, które to z kolei otoczone koszulą do spania, zawieszone były nisko, dość niedbale jak na niego, zazwyczaj dumnie wyprostowanego. — Bo nawet jeżeli nie wiem, gdzie się udałeś, choć wydaje mi się, że wiem, a udałeś się w, no, dosyć niebezpieczne miejsce — prychnięcie nieco zbiło go z tropu, wraz z poprzednim zdaniem. Nie spodziewał się bowiem, że cokolwiek na terenach rzekomo wspaniałej gildii stawiającej czoła nadchodzącym katastrofom (tak ją reklamowali, chociaż nie był pewien, czy powinien tego dnia wierzyć tak bardzo odurzonemu alkoholem mężczyźnie. W końcu zataczał się, siedząc na stabilnym dość krześle), może wystąpić niebezpieczeństwo wynikające ze struktury wewnętrznej całej tej organizacji. — Ale tak, z przyjemnością pomogę. A to posprzątam później, zresztą, wszystkie ranne ptaszki już tutaj były, a te południowe jeszcze śpią. I może do tego czasu trochę to obeschnie. No! Idziemy?
Podobała mu się jej energia, która zarówno starała się przepychać z tą jego, jak i na którą nie zwracał szczególnej uwagi. Szczerze bowiem mówiąc, w nosie miał to, czy kobieta po sobie posprząta, czy pozostawi brzydką, brudną wręcz niespodziankę potomnym. Jedyne, co uważał w tamtej chwili za istotne, ba, za rzecz wręcz najwyższej wagi, to wizja odnalezienia wstęgi. Kobaltowego jego światła w ciemnych, groźnych szczelinach życia. W odpowiedzi na jej pytanie pokiwał raźnie głową, a następnie, prawie najszczęśliwszy w świecie (najszczęśliwszym w pełni byłby bowiem dopiero w momencie odnalezienia zguby), podreptał wraz z nowo poznaną towarzyszką, wyglądając jednocześnie na najdziwniejszą parę, jaką można było sobie wtedy wyobrazić. Niepospolity był to w końcu widok, mężczyzna w za dużej koszuli, spod której nie było widać krótkich spodni i kobieta odziana jedynie w turban i szlafrok, kierujący się w stronę, jak to się później okazało, archiwum gildyjnego.
Ekstrawagancja ta jednak dała mężczyźnie tyle radości, by ponownie urósł w oczach i zdał się na powrót człowiekiem dumnym, szlachetnym, chociaż zdecydowanie zbyt pysznym. Spojrzenie ponownie miał chytre, wręcz zgubne, a uśmiech na ustach wskazywał na nieczyste intencje, jakimi miałby się kierować.
— Swoją drogą, Nikolai. Cała przyjemność po mojej stronie — żachnął się z uśmiechem, zerkając na nią kątem szczwanego oka i kiwając subtelnie głową. Jakoby dygnięcie pilnie wytresowanej panienki z wyższych stron.
I chociaż wciąż tęsknił za wstążką, czuł się, choć odrobinę lepiej, niż jeszcze pół godziny temu. Najwidoczniej nawet z tak uciążliwą i trafiającą prosto w delikatne serce stratą, człowiek jest się w stanie pogodzić, prędzej czy później. Pamięć o fraszce przyprawiała go o nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej, jednak powoli zaczął przyzwyczajać się do myśli, że ukochanej może już nigdy nie odnaleźć i zwyczajnie należy dać jej odejść, zwyczajnie z troski o własne zdrowie i samopoczucie. Szkoda mu będzie, oczywiście, jednak takich wstążek jak tamta, jest w świecie tysiące i z każdą kolejną będzie w stanie stworzyć kolejny zestaw wspomnień, który, kto wie, może później odrzuci z własnej woli, nie przejmując się wcale całą tą nostalgią zaklętą w jednym przedmiocie. Może taka miała być właśnie kolej rzeczy? Może właśnie to wszystko powinien zrobić z dotychczas skompletowanymi przedmiotami? Wyrzucić je wszystkie, spalić, oddać komuś, komu przydałyby się bardziej. Może właśnie ta rozłąka, rozstanie wskazujące na dojrzenie do pewnych czynów, pozwoliłyby szerzej otworzyć myśl i jego wizję. Może w tym właśnie zaklęty był cały geniusz wszechświata, by przyjmować z otwartymi ramionami, jednak być gotowym na odejście. Tak bowiem zbudowane było wszystko, co znali. Ludzie, zwierzęta, przyroda. Wszystko się pojawiało, by prędzej czy później zniknąć z naszego życia. Nawet sama egzystencja ludzka. Tak krótka, tak niewiele znacząca w całości kreacji świata.
Poczuł chwilowe spełnienie. Jakby dostrzegł coś, czego nie widział nikt inny (chociaż myśl jego roztrząsana była przez wielu jeszcze na długo przed tym, jak pojawił się na świecie).
Dokładnie poczuł wielkość swojego geniuszu.
Zaśmiał się pod nosem. Claude nigdy bowiem nie będzie choć w połowie tak wielki, jak on. Przeklęty, głupi, naiwny chłoptaś. Przekonany, że coś znaczył, podczas gdy był tak równy, jak każdy inny. Tak samo uparty, zaprzeczający prawdziwej istocie życia i próbie, na jaką nas wyrzucało. Nikolaiowi nawet zrobiło się go żal, odkąd mężczyzna wciąż siedział w stolicy i szył ubrania szlachcie, nie poznając prawdziwego smaku życia. Goryczy, z jaką się wiązało. Nie widział tego, co doświadczyły piwne oczy Nikolaia. Nie posmakował zapachu stepów i domów zbudowanych z najprostszych namiotów, które łatwo przenieść z miejsca na miejsce. Nie widział cudów, które tworzyły ludzkie ręce i nigdy nie nauczył się z taką pasją dopieszczać metalowych ozdób.
A Nikolai doświadczył tego wszystkiego.
A mimo to, czuł się gorszy od wypieszczonego chłopca stolicy, którego kochało całe miasto i do którego ustawiały się kolejki. Czuł zazdrość. Ssącą, wydzierająca mu duszę zazdrość, która skręcała mu kiszki.
Przeklęty. Niech będzie przeklęty.

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺
[hej ho ku przygodzie!]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz