sobota, 16 maja 2020

Od Nikolaia cd Kai

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺

Spoglądnął kątem oka na zwisającą przy nim, luźnym kudłem, zmoczoną burzę loków. Na wodę zbierającą się obłymi kroplami przy najdłuższych kosmykach, by następnie upaść z głośnym pluskiem prosto na podłogę. W końcu i subtelny płatek urwał się z pokładającej się niczym płacząca wierzba dziewuchy. Ziemista, zadbana skóra kobiety spodobała się mężczyźnie, przypominając mu najkwaśniejszą z kaw, które pijał do tej pory, albo gorzki proch z owoców kakaowca. Podobno wyborne, Nikolaiowi jednak nie posmakowało za grosz, gdy poczęstowano go nim w trakcie jednej z podróży. Twory z niego wykonywane były w jego odczuciu zbyt gorzkie, gdy sam preferował smaki albo obłędnie słodkie, albo z kolei porażająco kwaśne, na tyle, by mimowolnie wykrzywiały jego twarz we wszystkie strony świata. Bezapelacyjnie to właśnie te aromaty uważał za największe przysmaki tego świata.
Nie zmieniało to jednak faktu, że podziwiał z uwielbieniem karnację nieznajomej topielicy, która w tamtym momencie starała się przysłużyć zagubionemu, nieco również niemogącemu się skupić mężczyźnie. Myśli jego biegały, szalały bez ładu i składu, obijając się po głowie, zresztą, jak to zazwyczaj miały w zwyczaju.
— Niestety żadna wstążka nie wpadła w moje oko. Ale możesz zerknąć pod moim szlafrokiem, przyznaję, rzuciłam go odrobinę niedbale i może po prostu w tej niechlujności ją przykryłam. A jeżeli tam się nie znajdzie, to proponowałabym przejście krok w krok po twojej wczorajszej trasie, myślę, że to całkowicie powinno wystarczyć.
Mężczyzna stęknął przeciągle, zerkając tym razem na wspomnianą część garderoby, nie skinął jednak nawet palcem, starając się uporządkować dokładnie słowa kobiety, ich znaczenie, jak i to, co właściwie powinien robić. Nie potrafił znaleźć początku, o dalszych etapach działania nawet nie wspominając, dlatego przez cały ten czas opierał się jedynie o balię, raz na jakiś czas machając stopami, czy wywijając palcami, którym dokładnie się przyglądał. Raz woda wzburzona przez gwałtownie przewracające się w balii ciało, chlupnęła mu na ramię, wzbudzając w nim tylko subtelne skrzywienie się. Wolałby wyjść z i tak wystarczająco zawilgoconego pomieszczenia względnie suchym, odkąd do porannej toalety miał dopiero przystąpić, tymczasem wiercąca się niemiłosiernie towarzyszka najwidoczniej nie miała zamiaru oszczędzić ani biednej, pływającej już podłogi, ani samego mężczyzny, który nareszcie ruszył się spod balii, widząc w wystających za nią nogach wyjątkowe zagrożenie.
Powoli podniósł się, uważając przy okazji, by przypadkiem nie złapać mroczków przed oczami, a następnie rzeczywiście odsunął materiał, o którym wspominała kobieta, by nie znaleźć tam ukochanej wstążki, a jedynie beznadziejną pustkę i w połowie wchłoniętą kałużę, która prawdopodobnie też była dziełem topielicy.
— Złodziei w gildii raczej nie mamy, nawet jeżeli niektórzy kiedyś trudnili się w owym fachu. Zresztą, podejrzewam, iż owa wstążka ma wartość sentymentalną i cudza dłoń nie powinna się do niej tak po prostu, niewzruszenie, przykleić?
Rozglądał się po pomieszczeniu, podpierając dłonie na biodrach. Nic jednak w jego zasięgu wzroku nie było ani niebieskie, ani nie przypominało kształtem wstążki, a już na pewno nie było niebieską wstążką. Nie przeszkadzało mu to jednak w ponownym obejściu pomieszczenia, tym razem starając się dokładnie zbadać wszystkie zakamarki, wraz z wnętrzami wszelkich misek, półmisków, bali. Gotów był nawet zajrzeć do dziur wydrążonych w ścianach przez myszy, których leniwe koty nie miały siły łapać.
— Ludzie to łachudry, nie mają za grosz szacunku do cudzych własności — mruknął markotnie, stukając palcami w półkę, która zawieszona idealnie na wysokości jego brody nie skrywała na sobie żadnych tajemnic. Podnosił szmaty, którymi ludzie wycierali się, nawet wolał nie myśleć gdzie, przerzucał pozostawione przez kogoś ubrania, z każdą chwilą krzywiąc się coraz wyraźniej. — Gdzie ja wczoraj byłem — stęknął, przyklejając dłonie do półki, a następnie opierając na nich czoło.
I chociaż starał się posklejać wydarzenia poprzedniego dnia, jego mózg zdecydowanie odmawiał posłuszeństwa, wciąż odpływając w zupełnie inną stronę, zastanawiania się głównie nad tym, jak nazywał się ten niesamowity splot, który pokazała mu jedna ze szwaczek, gdy przebywał w Brecce.
Stęknął raz jeszcze, może nawet mruknął w dziwny, gardłowy sposób.
— Poszedłem potem na stołówkę, bo zgłodniałem i miałem nadzieje, że coś zostało. Nic nie było, jeszcze mnie przegonili, grożąc chochlą. Przeklęte stare babsko, tylko by się darło — burknął, marszcząc brwi i coraz mocniej przyciskając głowę do rąk. — I przespacerowałem się. I poszedłem do jakiegoś pomieszczenia, które chyba robi za graciarnię. Zakręciło mnie w nosie od kurzu, ale nie pamiętam, gdzie to było i jak tam trafiłem. — Wolał nie wspominać o przepływających wtedy przez niego myślach na tematy mniej lub bardziej cenzuralne. Zamiast tego wysunął jedną z dłoni spod czoła, by kilkukrotnie uderzyć nią, złożoną w pięść, o własną potylicę, a następnie pogładzić się po karku.
Kuleczki w jego głowie się zderzyły w zaskakującym jak na niego tempie.
Pstryknął, odwracając się w jej stronę i ponownie, dość infantylnie wskazał na nią palcem.
— Chyba że ty wiesz, jak tam trafić. I może mi pomożesz. Proszę?

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺
[Kai?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz