wtorek, 26 maja 2020

Od Javiery cd Tadeusza

    Blondwłosa dziewczyna stała przy ścianie. Ręce miała założone na piersi. Kubek, w którym wcześniej znajdował się napój, leżał obok ich stóp, roztrzaskany. A to czy skończył tak przez zderzenie, czy zirytowanie pani weterynarz to już inna sprawa… Lepiej, aby nikt nie pytał. Normalnie Javiera posyłałaby cały czas pogardliwe spojrzenie żabiemu członkowi gildii, ale tym razem stwierdziła, że nawet na to nie zasługiwał. Zamiast tego postanowiła go jawnie ignorować. Ze sztucznym zaciekawieniem oglądała swoje paznokcie u dłoni. Jednym uchem wpuszczała, to co mówił, a drugim wypuszczała. Kompletnie nie obchodziło ją jego zdanie. Przecież nie będzie słuchała morałów od jakiegoś durnego płaza. Dlatego też czekała tylko na moment, w którym to ten zakończy swą wypowiedź. Gdy to nastało, momentalnie ominęła “zwierzę” i szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia z budynku. Na odchodne mruknęła tylko pod nosem “głupia ropucha”. Miała w głębokim poważaniu fakt, że Tadeusz mógł to usłyszeć i poczuć się urażonym. Oczywiście, nie miała także najmniejszego zamiaru wracać do kuchni. Była za dumna, aby tego dokonać. Nie da im wszystkim tej satysfakcji. Szczególnie po słowach, jakie usłyszała. Już wolała cierpieć przez resztę dnia niż znaleźć się, chociażby w pobliżu medyka na chwilę. Najchętniej to sprawiłaby, aby ten zniknął, przepadł na zawsze, ale tak dobrze to nie ma. Musiała pocieszyć się jedynie możliwością unikanie go. Będąc już na zewnątrz, zwolniła trochę kroku i odetchnęła. Emocje, które kumulowały się w niej, zaczęły powoli opadać. Mogła już z powrotem trzeźwo myśleć bez ciągłej chęci zrobienia czegoś medykowi. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że zrobiła swego rodzaju gafę. Miała iść do swej kwatery, aby zabrać zwierzaki ze sobą. Oczywiście przez ogrody spokojnie da się dostać do budynku mieszkalnego, ale przecież o wiele szybciej mogła tam dotrzeć dzięki przejściu, które łączyło główny hol i owe miejsce. Dziewczyna zapałała niezwykle mocną chęcią uderzenia głową w ścianę bądź krawężnik.
— Jak mogłam być tak zaćmiona przez tego zwierzaka, aby całkiem zapomnieć o drodze wewnątrz budynku — schowała twarz w rękach, przystając na chwilę. — Teraz będę musiała się przedzierać przez te głupie ogrody — w końcu do środka nie wróci. Nie pokaże po sobie tego, że mogła popełnić taki głupi błąd.
Javiera westchnęła tylko i powróciła do stawiania powolnych kroków przed siebie. Niektórzy może i idąc taką drogą, zachwycaliby się roślinnością, podziwialiby ją. Jednak nie ona. Dwudziestoczterolatka kompletnie ignorowała całą zieleninę. Nawet kilka razy w przypływie większej irytacji czy gniewu złamała gałązki jakiś większych roślin. Oczywiście nie tych leczniczych. Tych nigdy by nie skrzywdziła, bo były jej potrzebne do pracy, ale te ozdobne… Były dla niej bezużyteczne i nie uznawała je za cokolwiek ważnego, wartego uwagi. Dla niej mogły nie istnieć. Z takimi myślami dotarła w końcu do części mieszkalnej, a potem już szybko trafiła do swojego pokoju.
— Dobra, szybko zbieramy się, nie mam ani czasu, ani ochoty użerać się teraz z wami — mruknęła, patrząc na swe pupile.
Na szczęście te jakby wyczuwając nastrój blondynki były nadzwyczaj spokojne. Nie uciekały ani nic. To było dość dziwne zjawisko, ale dziewczyna wolała nie pytać ani nic. W końcu było jej to na rękę. Szybko zgarnęła w ręce Harry’ego, a Hera sama usadowiła się na jej ramieniu. Mając już zwierzęta ze sobą, pani weterynarz poszła do swego gabinetu.

~***~

    Praktycznie cały dzień spłynął Javie na narzekaniu. Była szczególnie marudna. A wszystko przez to, że nie spożyła codziennej dawki kofeiny, która to była jej wręcz niezbędna do normalnego funkcjonowania. Cały czas coś jej nie pasowało. To leki leżały w złej kolejności. To uznawała, że przyprowadzano zwierzęta do niej stanowczo za późno albo, że przesadzano i niepotrzebnie zawraca jej się głowę. Jakby tego było mało, to oczywiście przeliczyła się i Harry wraz z Herą pragnęli jej ciągłej uwagi. Przeszkadzali jej w pracy. Wiecznie zaczepiali, to podgryzając ją, to ukazując swą obecność przez głośne miauczenie i szczekanie. Stanowczo miała wszystkiego dość.
— Niech ten dzień się skończy już — wręcz wyszeptała sama do siebie.
Niestety ignorowanie kotki, które dotychczas praktykowała, odwróciło się przeciwko niej. Kiedy chowała już wszystkie leki, aby nic się z nimi nie stało przez noc, stworzenie szybko wskoczyło na szafkę i porwało jedną z fiolek. Jedną z dość ważniejszych, której zawartość nie jest tak łatwo zdobyć.
— Wracaj tu! — krzyk dziewczyny rozniósł się po pomieszczeniu. — Nie… — lekko przeraziła się, widząc jak Hera, prześlizguje się przez szparę w drzwiach, które musiały być źle zamknięte. Szukanie jej po całym terenie gildii jakoś nie widziało się pani weterynarz.
Momentalnie rzuciła się w tamtą stronę. Wybiegła na korytarz i stanęła jak wryta. Jej oczom ukazał się widok, które się nie spodziewała. Nie wiedziała, czy powinna się cieszyć, czy może wręcz przeciwnie. Na końcu korytarza stał Tadeusz, do którego to łasiła się kotka.

[Tadeuszu?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz