poniedziałek, 16 marca 2020

Od Cahira cd. Scarlett

Obrzucił psa niechętnym spojrzeniem, cofnął się o pół kroku. Wilczur wyciągnął głowę, zbliżył się nieznacznie, poruszył nozdrzami, trącił nosem czarną cholewę. Cahir zmarszczył brwi, odgonił go od swojego buta.
— Dostałaś pozwolenie na trzymanie zwierząt na terenie Gildii?
Rivers niedbale odgarnęła włosy do tyłu, zacmokała na psa. Zwierzę nadstawiło uszu, zerknęło w jej stronę, popatrzyło chwilę, znów zaczęło kręcić się koło Cahira.
— A gdybym nie miała, to co? — przechyliła głowę, uśmiechnęła się lekko, ale śmiało, zaczepnie. — Pobiegłbyś do Cervana na skargę?
— Mógłbym.
Pies znów zbliżył się do jego nogi. Cahir spojrzał na niego spod powiek, nonszalancko przestąpił o krok. Rivers westchnęła teatralnie, pokręciła głową.
— Zawsze byłeś taki niemiły, czy to jakaś nowo nabyta cecha?
Na usta Cahira wstąpił zły, parszywy uśmiech. Mimochodem przypomniał sobie, że kiedyś, kilka lat temu, ten wyraz nie opuszczał go prawie nigdy. Wtedy, w Ovenore, uśmiechał się do Rivers w ten sam sposób. Nic się nie zmieniło od tamtego czasu. Dziewczyna była mu tak samo obojętna, jak wcześniej.
— Zawsze byłem.
— Musiało mi to umknąć. — Rivers przeciągnęła się leniwie, przeniosła ciężar ciała z nogi na nogę. — Tak czy inaczej, bez obaw, Cervan wie o wszystkim, rozmawiałam z nim, wyraził zgodę na Hektora i Rosse.
— To bardzo interesujące — stwierdził, nieznacznie akcentując słowa. — Cervan zwykle niespecjalnie skłania się ku temu, by członkowie trzymali w kwaterach zwierzęta. A w twoim przypadku zgodził się na psy. Duże. Aż dwa. Musiałaś być niezwykle przekonująca.
Rivers zaśmiała się krótko, swobodnie, niefrasobliwie. Podparła się ręką pod bok, wydęła lekko usta, udając nadąsanie.
— To jakaś aluzja?
Cahir nie odpowiedział. W tej samej chwili gdzieś na końcu korytarza szczęknął zamek, przeciągle jęknęły zardzewiałe zawiasy. Usłyszał kroki. Drobne, ale szybkie. Obejrzał się za siebie.
Irina.
Złapał za klamkę, spróbował niepostrzeżenie wślizgnąć się do swojego pokoju.
Nie zdążył.
— Hej, wy tam, wasza dwójka! Chwileczkę!
Donośny alt kucharki poniósł się echem po pustych, wysokich ścianach. Psy drgnęły, jak na komendę uniosły głowy, poruszyły się niespokojnie. Rivers zacmokała ponownie, wymruczała coś do nich uspokajająco. Cahir zaciął wargi.
— Dzień dobry, pani Irino.
Kobieta popatrzyła na niego uważnie, mrużąc krótkowzroczne oczy. Kąciki jej ust uniosły się złowróżbnie, jakby nie poznała go za pierwszym razem.
— Och, noo proooszę, ko-go-my-tu-ma-my. — Pochyliwszy się, wzięła się pod boki. Chochla w jej prawej dłoni błysnęła niepokojąco, gdy zabłąkany promień słońca przespacerował się po jej stalowej krawędzi. — Toż to jaśniepan O'Harrow we własnej osobie! Patrzcie państwo, wreszcie raczył się nam objawić, na wszystkich bogów, co-za-zaszczyt. Na stołówce to ja go chyba od tygodnia z hakiem nie widziałam. Ciekawe, gdzie się podziewał.
Surowy wzrok Iriny. Stukanie psich pazurów na posadzce. Uśmiech Rivers.
Cisza.
Cahir dyskretnie cofnął się w stronę na wpół otwartych drzwi. Wyczekujące spojrzenie Iriny przeszyło go jak ostrze sulicy, nakazując pozostanie w bezruchu.
— Ostatnio otrzymuję wiele misji i... — zaczął.
Irina parsknęła.
— Misji? Tere-fere! Bajki dla grzecznych dzieci. Byłam u Cervana, pytałam o ciebie, wiem, że byczysz się całymi dniami we własnej kwaterze.
— To nie tak.
— A jak?
Cahir skrzyżował ręce na piersi. Nie odpowiedział. Irina westchnęła, spojrzała na niego z dezaprobatą.
— Wrócimy jeszcze do tego, O'Harrow. A teraz pokaż no się, niech cię obejrzę, mam wrażenie, że nie widziałam cię całe wieki. A może by się tak wielki komes trochę pochylił, ha? Wysoka nie jestem, nie widzę wyraźnie, wzrok też już nie ten.
— Pani Irino...
— No, niżej, niżej! Jeszcze. Korona ci z głowy nie spadnie. Och, na wszystkich bogów! Ale zeszczuplałeś, wyglądasz jak cień samego siebie. O'Harrow, kto to widział... Już ja się wezmę za ciebie, mój panie.
Rivers przymknęła powieki, dyskretnie zakryła usta rękawem, parsknęła cichym, stłumionym śmiechem. Cahir wyprostował się, zgromił ją spojrzeniem. Irina podążyła za jego wzrokiem, zlustrowała Rivers od stóp do głów.
— Nowa osoba? — zgadła. — My się chyba jeszcze nie znamy.
Rivers uśmiechnęła się szeroko, uprzejmie, wysunęła jedną nogę do tyłu, dygnęła z wdziękiem.
— Jestem Scarlett. Dołączyłam niedawno. Miło mi poznać.
Twarz kucharki rozpogodziła się, z jej spojrzenia na moment zniknął surowy błysk. Uniosła kąciki ust, schowała chochlę za plecy, skinęła poważnie głową.
— Witam w Gildii, moja droga. Jestem Irina, kucharka, ale to pewnie już wiesz. — Zerknęła najpierw na Cahira, następnie wróciła wzrokiem do Rivers. — Mam nadzieję, że nie jesteście zajęci?...
— Skądże — zapewniła szybko dziewczyna.
Irina przyklasnęła.
— Świetnie się składa, przydacie mi się. Potrzebuję kilku dodatkowych osób do pracy w kuchni.
Cahir poruszył się niespokojnie, uniósł rękę.
— Niestety, ja mam jeszcze kilka pilnych spraw na głowie...
Irina groźnie zmrużyła oczy, sugestywnym ruchem zaczęła stukać się końcem chochli w otwartą dłoń.
Ręka Cahira opadła.
—....ale mogę załatwić je później.
— Świetnie — skwitowała kucharka, uśmiechnąwszy się samymi ustami. — A teraz za mną.
— Przyjdę za chwilę — wtrąciła pośpiesznie Rivers. — Tylko zostawię psy w pokoju.
Irina zerknęła na zwierzęta kręcące się po korytarzu. Wyglądała, jakby spostrzegła ich obecność dopiero teraz.
— Zostaw, zostaw. Trafisz sama do kuchni, prawda, kochana? Jak nie, zapytaj kogoś o drogę, ktoś na pewno ci pomoże. — Obróciła się do Cahira: — Chodź, O'Harrow, idziemy.
Cahir westchnął z rezygnacją.
— Pani Irino, ale... — spróbował po raz ostatni.
— Żadnych ale! — Chochla Iriny uniosła się groźnie. — Bez dyskusji, nie mamy czasu. Już, poszedł!
Uniósł dłonie w geście kapitulacji, zaczął opieszale zmierzać w kierunku kuchni. Usłyszał, jak Rivers przekręca klucz w zamku, woła któregoś psa.
— Na co tak właściwie jesteśmy potrzebni w kuchni?
— Jak to: na co — oburzyła się Irina. — A chociażby do obierania kartofli.
— Do ob... — Cahir zatrzymał się, błagalnie rozłożył ręce. — Pani Irino, czy ja wyglądam na kogoś, kto nadaje się do takiej pracy? Mam inne rzeczy do roboty. Takie zajęcia są dobre dla kobiet.
Irina uśmiechnęła się pod nosem.
— No, czyli wszystko się zgadza.
Cahir zaciął usta, skrzywił się.
— Ej, nie dąsaj się, jaśniepanie — zaśmiała się kucharka. —  Jeżeli masz życzenie, możesz szorować gary.
Skrzywił się jeszcze paskudniej.

~~***~~

— Żywiej, żywiej, O'Harrow! W tym tempie nie skończysz do jutra rana.
Cahir zdmuchnął z twarzy pasmo włosów, niechętnie zerknął na Irinę spod powiek.
— Co tak patrzysz? — Kucharka wsparła pięść na biodrze. — Roboty na pewno ci od tego nie ubędzie. Popatrz no tylko, jak panienka Scarlett sobie świetnie radzi, patrz, jaka robotna. Wziąłbyś przykład.
Zmarszczył nos, spojrzał na Rivers. Siedziała na rzeźbionym krześle, pochylona nad wysokim, metalowym wiadrem. Podłoga wokół jej stóp zasnuta była powodzią drobnych, pozwijanych skórek. Już prawie kończyła. Worek z ziemniakami, który przydzieliła jej Irina, był niemal pusty.
Cahir zanurzył dłonie w bali z wodą, wyłowił z niej podłużny talerz, zaczął bez przekonania przecierać go szmatką. Szkoda, że jemu nie szło tak sprawnie.
— Skończyłam — oznajmiła Rivers kilka chwil później, z szerokim uśmiechem wręczając Irinie pełne wiadro.
— Zuch dziewczyna. — Kucharka energicznie poklepała ją po ramieniu. — Dziękuję za pomoc. Świetna robota.
Rivers zaśmiała się słodko, wdzięcznie, odruchowo poprawiła włosy, teraz upięte w koński ogon.
— To nie było trudne.
— No pewnie, że nie. — Irina zerknęła na Cahira przez ramię. — To co, może pomogłabyś naszemu jaśniepanu? Razem macie szansę skończyć przed obiadem.
Cahir spojrzał do wnętrza bali, objął wzrokiem stosy zanurzonych w wodzie naczyń.
Miał ochotę się w niej utopić.

Scarlett? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz