sobota, 7 marca 2020

Od Tadeusza

𝔗
Żaba zdjęła okrągłe okulary o szerokim nosku z pyska, przetarła następnie czoło łapą. Szkła odłożyła na biurko i pochyliła się do przodu. Jedno oko spoglądało na śnieżny krajobraz za oknem, drugie nadal jednak uwieszone było na pacjencie. Blondwłosym, dla niego nadal, chłopcu siedzącym na drewnianym krześle ze spojrzeniem niczym zbity pies. Przychodził do niego często, zdecydowanie zbyt często, zazwyczaj bez powodu, rozganiając jedynie ciszę, z którą Tadeusz akurat uwielbiał obcować, w przeciwieństwie do spędzania swojego cennego czasu z pastuchem.
Trzeba było jednak przyznać, po jakimś okresie zaczął się przyzwyczajać do jego wieczornych monologów.
— Mówisz, że wcale nie biegałeś nocą nago po śniegu?
Blond włosy chłopiec gwałtownie podniósł wzrok i zamrugał kilka razy, lekko otwierając usta. Nerwowo wcisnął się w krzesło przed biurkiem medyka, zmarszczył czoło z ewidentnym oburzeniem. Już brał się do wyrażenia własnego rankoru, gdy Tadeusz uniósł łapę w powietrze.
— Ophelosie...
— Chryzancie — głos zaskrzypiał nieprzyjemnie, chorobą oraz zmęczeniem.
— Ophelosie — dwa szklane żabie oczęta wbiły się w blondyna, nie znosząc sprzeciwu — po pierwsze radziłbym oszczędzać ci głos. Po drugie, zgłoś się do Desideriusa po korę z wierzby purpurowej i suszony czosnek. Napar dwa razy w ciągu dnia, chyba, że wolisz przeżuwać — przerwał na chwilę, czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Gdy jej nie dostał, zajął się dalszym tłumaczeniem wszelakich zaleceń. — Mleko z miodem pomoże na krtań — zeskoczył z fotela, szybko jak na siebie podszedł do jednej z półek, ściągając z niej jedną z zielonkawych mazi — a to na nocne duszności. Smaruj klatkę piersiową przed snem, nie powinieneś budzić się wtedy ze zbyt zatkanym nosem. No i nie palisz w czasie swojej rekonwalescencji fajki, nie ma opcji, być drażnił płuca i krtań dymem, nawet jeżeli to uwielbiasz. 
Blondyn drgnął, na młodej twarzy zaczęło malowac się oburzenie. Całe rozjątrzenie zostało jednak rozgonione przez słoiczek postawiony z głośnym uderzeniem na drewnianym biurku. Szkło wraz z chłopcem lekko zadrżali.
— Rozumiem ciebie doskonale, Ophelosie, ale patrz, ja nie palę od ponad stu lat. Przeżyjesz więc i dwa tygodnie bez tej przyjemności. Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Blondyn wyciągnął spod koszuli złoty wisior, zdjął go z szyi i położył tuż obok przepisanej mu maści. Oko w centrum metalowego słońca chłodno spoglądało wprost na Tadeusza, dudniąc cicho. Medyk zmarszczył czoło, pomiędzy palce zaplótł łańcuszek, by móc przyjrzeć się jej odrobinę lepiej. Zawieszka jak gdyby oburzyła się, do wszystkich dziwnych zachowań dodając drżenie, ba, prawie i wyrywanie się spomiędzy łapy. Tadeusz westchnął ciężko.
No tak.
— Reaguje tak na mnie? — prychnął, może i będąc odrobinę oburzonym przesadzonymi insynuacjami wisiora. — Jeżeli o to ci chodzi, to tak, czywiście, w kwiecie wieku zajmowałem się magią, głównie tym niebezpiecznym odłamem, ale aktu...
— Nie, do ciebie już się przyzwyczaił, zbyt często tu bywam.
Żaba zarechotała cicho, może i uśmiechnęłaby się czy pokręciłaby głową, gdyby tylko mogła. Brak szyi oraz inna budowa paszczy od ludzkich ust skutecznie jednak to utrudniały. Dlatego też kąciki pyska jedynie uniosły się lekko.
— Nie gadaj tyle, mówiłem przecież, żebyś oszczędzał gardło, Ophelosie — zauważył medyk. Gdy chłopiec tylko zaczął otwierać usta, chcąc go poprawić, odwiódł go od tego pomysłu groźnym, jak na żabę oczywiście, spojrzeniem. — Ktoś nowy? I reaguje aż tak gwałtownie?
Blondyn pokiwał głową.
Żaba zamrugała kilka razy, rozejrzała się po pomieszczeniu, jakby w poszukiwaniu jedynie sobie wiadomego przedmiotu. A następnie, kompletnie bezpardonowo, zaczęła węszyć w powietrzu niczym najlepszy chart myśliwski. Dla wyćwiczonego nosa magia miała specyficzny zapach.
A teraz do zapachu medycznych specyfików dołączył również, nikły co prawda, odór siarki.
— Demon! — żachnęła się, prawie że podskakując, co, dla żaby, byłoby całkowitą naturalnością. — Demon, a ja jeszcze nic nie wiem! I nikt mi nawet nie powiedział!
— Bo siedzisz tutaj całymi dniami i rzadko kiedy wychodzisz nawet na obia... — wypowiedź Chryzanta przerwał ostry kaszel. Żaba wzdrygnęła się na samą myśl o odrywanej od gardła flegmie. A trzeba było się ciepło ubierać Ophelosie, a trzeba było.
Tadeusz w tym krótkim czasie zdążył się znaleźć już przy swoim cylindrze oraz lasce, jakimś cudem w jego łapie pojawiła się również mała, drewniana skrzyneczka.
— Nie mówić — zgromił pastucha. — A z medalionikiem udaj się do Nagi, ona w sprawach przedmiotów chroniących przed magicznymi niebezpieczeństwami na pewno ma większe doświadczenie. Zamknij za sobą drzwi, żeby nikt maści nie potłukł, klucz włóż pod prawy, górny róg wycieraczki! — rzucił jeszcze, nim wybiegł w niespotykanym dla siebie popłochu.
Ophelos nie zdążył zapytać, o jaki róg chodzi. Przecież ten mógł być zarazem i górnym, i dolnym, zmieniając jedynie perspektywę własnego spojrzenia. Nie wspominając już nawet, o którą wycieraczkę chodziło, bo owej przecież przed drzwiami do lecznicy nigdy nie było. Postanowił więc, że klucz odda po prostu Adonisowi, który na pewno następnie przekaże go drugiemu medykowi.


Tadeusz, jako doświadczony i wykształcony mag, doskonale wiedział, gdzie rozpocząć swoje poszukiwania.
Ogień w kominku rzucał na Salę Wspólną pomarańczowate, ciepłe światło, polana pod wpływem gorąca pękały i syczały, przerywając może i niepokojącą ciszę. Zdjął swój cylinder, drewnianą laskę czarnoksiężnika oparł o ścianę, z białego kamienia wyskoczyło kilka iskier, by następnie powoli opaść na podłogę i tam zgasnąć. Mag postawił drewniane pudełeczko na stole, zajął się rozkładaniem szachów, ustawianiem pionów na przypisanych sobie miejsca. Gdy skończył, poszedł po herbatę z domieszką miodu, wcześniej urządzając sobie krótką pogawędkę z Iriną, która nie starała się skrywać swojego oburzenia rzadkimi wizytami Tadeusza.
Demony miały to do siebie, że zazwyczaj znajdywały się same.
𝔗
[ Balthazarze? ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz