niedziela, 15 marca 2020

Od Victariona cd. Deryn

— Grabi? — powtórzył Victarion niegłośno, miło; na dnie jego głosu skrzyło się rozbawienie. Poprawił trzymane w rękach siodło — czarna skóra błyszczała matowo, samotny promień światła zaplątał się na metalowym strzemieniu.
Deryn stanowczo skinęła głową, otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć — zrezygnowała — postąpiła jeszcze krok w stronę siodlarni — zawahała się — stanęła. Różowy cień rumieńca powlekł jej blade policzki.
Kącik ust Victariona nieznacznie się uniósł. Funt cicho parsknął, przestąpił w bok, trącił dziewczynę nosem, zdziwiony nagłym brakiem uwagi. Odsunęła się, spłoszona.
— Na końcu stajni, pierwsze drzwi po lewej. — Victarion minął Deryn, podszedł do Funta, nałożył czaprak, siodło, zsunął z kłębu. — Jeśli jest zamknięte, klucze ma Theo.
— Dziękuję. — Deryn cofnęła się dwa kroki w stronę korytarza, przywołując na twarz niewyraźny, zmieszany uśmiech. Funt kręcił się nieco, tym razem skubnął rękaw Victariona; ten pogładził go po szyi bezwiednie, odruchowo.
— Proszę. — Zdjął ostrożnie popręg, okrążył wałacha, złapał skórzany pas z drugiej strony; zerknął jeszcze na Deryn spod oka, uśmiechnął się szelmowsko, zaczepnie. — Hm, Deryn?
Przystanęła niepewnie, obróciła się przez ramię. Jej długie, gęste włosy w ciepłym świetle stajennych latarenek zdawały się rudobrązowe, lśniły to kasztanowym, to miedzianym refleksem.
— Funt naprawdę aż tak chrapie?
Deryn zastygła.
Konsternacja. Rumieniec. Popłoch.
Na chwilę w stajni zapadła cisza.
— Tak. Znaczy, nie! Znaczy… — Deryn urwała, zawstydzona i nieszczęśliwa. Przelotnie uniosła oczy na Victariona, odwróciła wzrok, westchnęła krótko, z frustracją. — To było, to... Żartowałam. Ja przepraszam, że podeszłam do Funta, ja nie chciałam, ja myślałam, że…!
Przerwał jej śmiech; cichy, miękki, pełen sympatii. Umilkła, zmieszana.
— Tylko się droczę — zapewnił ją Victarion łagodnie, puścił jej do niej oko, znów zajął się popręgiem. Klamerki przy przystułach, luźno przypięte, cicho kliknęły, Funt potrząsnął łbem, trącił nosem łokieć Victariona, obdarzył go spojrzeniem pełnym wyrzutu i pretensji. Nie kochali się zbytnio, Funt i popręg. — Swoją drogą, miałaś sporo rac-... Funt, stój spokojnie, kurwa mać. Racji.
Deryn kiwnęła głową z jeszcze bledszym uśmiechem niż wcześniej i miną, jakby chciała czym prędzej czmychnąć, Victarion zaczął powoli dociągać popręg, wałach nadal się kręcił.
— Zwłaszcza z atencyjnością. — Odgonił się od konia ciągnącego go za ubranie, ale spokojnie, bez zniecierpliwienia. — Nie może przeżyć dnia bez… Funt!
Ściśnięcie — nagły, tępy ból ramienia — lekkie szarpnięcie — rozluźnienie chwytu. Victarion zaklął, odruchowo się cofnął.
Wałach go ugryzł.
— Funt, ty mała cholero. — Victarion musnął ramię, bardziej zdziwiony niż zły, spojrzał na palce, skrzywił się nieznacznie. Przynajmniej nie do krwi.  — Co ty znowu odpierdalasz?
— Wszystko w porządku? — zapytała w tym samym momencie Deryn. Jej głos niespodziewanie zabrzmiał nieco pewniej, z cieniem jakiegoś bezwiednego zaniepokojenia, nawet: życzliwości. Przybliżyła się jeszcze o krok, zatrzymała.
— Ta-ak. Tak, dziękuję. — Victarion uniósł głowę, posłał jej przelotny uśmiech, wrócił spojrzeniem do Funta. Wałach prychnął, bojowo uderzył kopytem o klepisko. — Bywa humorzasty.
— Nie lubi popręgu?
— Zwykle mu aż tak nie przeszkadza, nie wiem, co mu się dzisiaj dzieje. — Podszedł z powrotem do konia, wyciągnął uspokajająco rękę, umknął, zanim Funt zdążył złapać ją w zęby. — Funt, krowo. Nie pojedziemy na oklep na patrol, nie licz na to.
Funt prychnął wymownie.
Deryn postąpiła jeszcze krok do przodu, zawahała się wyraźnie.
— Może go przytrzymam?
Victarion uniósł na nią spojrzenie; spokojne, uważne, zaskoczone. Ogarnął nim całą jej drobną, szczupłą sylwetkę, przesunął po ramionach, zatrzymał się na dłoniach, przeniósł na półtonowego wałacha. Deryn sięgała mu do kłębu.
— Nie boisz się, że cię ugryzie? — zapytał lakonicznie, jakby to było jedyne przeciwwskazanie, jakby zupełnie nie wątpił, czy Deryn w ogóle da radę utrzymać uwiąz szarpiącego się konia w rękach.
Pokręciła głową.
— W takim razie byłbym wdzięczny za pomoc. — Żartobliwie, lekko trzepnął Funta w łopatkę. — Zachowuj się, Funtuś. Jesteś w towarzystwie.
Deryn złapała za uwiąz tuż przy kantarze, Victarion znów uniósł tybinkę, mocnym szarpnięciem podciągnął popręg o parę dziurek. Funt poruszył się niespokojnie, już-już wyciągał łeb, aby znów zacisnął zęby na ramieniu Victariona — ale Deryn przytrzymała go mocno, stanowczo; z siłą, której nigdy by się po niej nie spodziewał.
Victarion dociągnął popręg i ściągnął małą tybinkę bez dalszych problemów.
— Dziękuję, Deryn. — Przed oczami przewinął mu się znajomy obraz — noc, chłód, śnieg, gładki owoc ściskany w zziębniętych dłoniach — kącik warg znów drgnął w półuśmiechu. — Niestety, nie mogę się teraz odwdzięczyć choćby jabłkiem.
— Och. Przecież ja nie… — Deryn zamilkła, zmarszczyła brwi, jakby nagle niepewna, czy z niej nie kpi, ale zaraz znów skupiła się na Funcie; wałach prychnął, przestąpił z nogi na nogę, otarł się łbem o Deryn, demonstracyjnie ignorując Victariona.
Victarion roześmiał się cicho, przechylił głowę.
— Wypadłem z łask, co, Funt? — wymruczał miękko, wyciągnął dłoń, pogładził ciemną sierść. Miał dziwne przeczucie, że z wędzidłem też się dzisiaj będą długo bawić. — Od dzisiaj wolisz Deryn?
Funt parsknął, Deryn schowała się za jego głową, coś wyszeptała w ciepłą szyję; Victarion nie usłyszał słów.
Coś mu się przypomniało.
Oparł dłoń na łęku, przechylił się przez siodło. W oczach błysnęły filuterne, wesołe iskry, wargi wygięły się w zawadiackim, doskonale bezczelnym uśmiechu.
— Deryn?
— Hm? — Wychyliła się nieznacznie zza Funta. Widział wyraźnie jej oczy: jasne, lśniące, ocienione długimi rzęsami.
Zniżył konspiracyjnie głos, jakby pytał o wielką tajemnicę.
— Co właściwie masz zamiar grabić o tej porze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz