piątek, 20 marca 2020

Od Syriusza

Zima.
Zazwyczaj tego nie robił. Nie miał w zwyczaju zaprzątania swych myśli zbyt surrealistycznymi wizjami i planami, by kiedykolwiek mogły wyjść z jego głowy i zasmakować goryczy życia. Nie miał w zwyczaju zatrzymywać się i rozmyślać o widzianych dziś twarzach, wymienionych spojrzeniach, pustych uśmiechach, mało znaczących słowach. Sądził, że nie posiada wystarczającej ilości czasu, a jednak w tamtym momencie tak właśnie zrobił, zaskakując przy tym samego siebie.
   Syriusz przystanął w miejscu, zatapiając cienkie podeszwy butów w miękkim, białym puchu, przez krótką chwilę czując się tak, jakby balansował na samej chmurze. Uniósł lekko głowę, spoglądając mętnym, błękitnym okiem na równie mętne, szare niebo i z wolna wpuścił ostre powietrze do płuc, by w ten odetchnąć głęboko i całym sobą poczuć lodowaty dotyk zimy. Na moment nieprzyjemny, delikatny ból mroźnych igiełek przeszył go od wewnątrz, gdy przez ułamki sekund zatrzymał oddech. Jakoby tysiące mikroskopijnych szpilek z wolna zatapiało się w jego narządach, lecz o dziwo lubił to uczucie. Nie często, a lubił. Lubił wiedzieć, że jeszcze żyje i że potrafi czuć ból. Tak samo, jak potrafi czuć ból, może również odczuwać wszystko inne, co dane mu zaznać w życiu. A przynajmniej przy takiej wersji pozostawał i z taką wersją żyło mu się całkiem dobrze.
   W tamtym momencie, wśród błogiej ciszy, młody mężczyzna wiedział, że jest sam, a przynajmniej był pewny tego, iż nie otacza go żadne magiczne stworzenie, bądź człowiek obdarzony magicznymi zdolnościami. Przekleństwo, które napiętnowało go jeszcze za dziecka często pomagało mu w rozeznaniu z kim tak naprawdę miał do czynienia i nie raz uratowało życie, choć już dawno powinno je odebrać. Równe piętnaście lat temu, nie mając nawet sposobności, by nacieszyć się minionymi chwilami, miał zapłacić jedną z najwyższych cen, lecz los w pewnym sensie zakpił z niego. Zakpił w sposób tak absurdalny i komiczny, że sam Syriusz nie zastanawiał się długo i zrobił to samo. 
 A Syriusz nie był słabym dzieckiem, na szczęście szybko odnajdując się w nowej sytuacji, co zaskoczyło nie jednego demona.
   Mężczyzna jednym, szybkim gestem poprawił opaskę zasłaniającą jego prawe oko, po czym ruszył przed siebie, czując, jak zimno coraz to ochoczo osiada na jego ciele, przenikając ubranie. Mimo iż był do niego przyzwyczajony przez ciągłe, często ciężkie podróże z Balthazarem, zadrżał delikatnie na mocniejszy podmuch wiatru. Machinalna reakcja jego ciała dobitnie dała mu znać, że zagłębianie się w spiralach własnych myśli na niewiele się zda. Zwłaszcza kiedy on sam miał już inne plany.
   Odkąd wraz z Balthazarem zjawili się w gildii, w zamyśle mając pozostać w niej na nieco dłużej, Syriusz co dnia decydował się na coraz ochocze eskapady po okolicy w poszukiwaniu, najczęściej, kłopotów, którymi mógłby się zająć. Co prawda dotychczas znikanie na kilka dni nie było dla niego większym problemem, lecz zawsze z tyłu głowy czaiła się pewna niesforna, irytująca myśl, a może nawet małe, delikatne zmartwienie, czy pozostawienie Balthazara na dłuższy czas samego jest dobrym pomysłem. Oczywiście Syriusz w życiu się do tego nie przyznał, gdy w końcu wracał cały i zdrów do ich tymczasowego schronienia. Zawsze tłumaczył sobie, że w końcu jest to kwestia pewnego przyzwyczajenia, ot tyle. 
   Teraz obawiał się jedynie, iż Balthazar poczuje zew młodości i zachce straszyć okoliczne dzieci tym, że je pożre, aczkolwiek nie było to coś, czym Syriusz miał zamiar dłużej zawracać sobie głowę. 
   W końcu jego ponoć też miał zjeść, a nawet jeśli zabawi się od czasu do czasu, cóż. 
   Nagle mężczyzna na nowo przystanął, tym razem nieco gwałtowniej. Jakby niewidzialna siła szarpnęła jego ciałem, zmuszając go do zaniechania wędrówki. Do tej pory był czujny, lecz nie na tyle, aby zorientować się, że coś nadchodzi. Człowiek czy zwierzę, usłyszał je dopiero teraz, gdy delikatne skrzypienie śniegu przykuło jego uwagę, wyrywając się z wszechobecnej ciszy. 
   Syriusz tym razem nie nastawiał się na walkę, jednak nigdy nie mógł jej wykluczyć, czego życie wyuczyło go, prawie że do perfekcji. Właśnie dlatego jego dłoń instynktownie powędrowała w kierunku sztyletu schowanego przy udzie, a on sam ze spokojem wyczekiwał tego, co krążyło po lesie, a z każdą upływającą sekundą zbliżało się w jego stronę. 
   Lubił to wyczekiwanie. Lubił dreszcz przebiegający po ciele, kiedy z pewną dozą zniecierpliwienia omiatał wzrokiem okolicę, chcąc wyłapać czającą się w odmętach sylwetkę, z którą przyjdzie mu się zmierzyć. Mimo wszystko wciąż pozostawał spokojny, niedający ponieść się zbytecznym emocjom, chcąc odegrać dobry spektakl i zatańczyć tak, by do samego końca pozostać na scenie. 
   W ten dotąd delikatne kroki zbliżyły się do niego na tyle, iż wzrokiem mógł dosięgnąć postaci, jaka wyłoniła się zza ogołoconych drzew, a z którą miało przyjść mu walczyć. A przynajmniej tak myślał zaskoczony Syriusz, dopóki dokładniej nie zlustrował równie zaskoczonej postaci. 
   Była to kobieta, choć początkowo mógłby pomylić ją z dziewczynką, która założyła na siebie dość niestandardowe, można by rzecz niemodne, grube ubranie. Niestety nie znał jej imienia, nie znał brzmienia głosu, choć zdążył już zreflektować się, że jest z Kissan Viikset. Pamiętał, że miała jasne, lodowe oczy, dość charakterystyczne, by nie zwrócić na nie uwagi. Czasami lubił przyglądać się ludziom, zwłaszcza w nowych miejscach, mimo iż nie sprawiał wrażenia takiej osoby. 
   I na szczęście miał dobrą pamięć do twarzy. 
   — Chyba nie chcesz walczyć — rzucił niby żartem, niby poważnie, z niezmiennym wyrazem twarzy, ledwo zauważalnie odsuwając dłoń od uda. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz