środa, 11 marca 2020

Od Scarlett do Syriusza

Tego dnia postanowiłam się przejść z psami na spacer na łąkach. Pogoda zapowiadała się pięknie, więc postanowiłam pójść na przejażdżkę po pobliskich łąkach. Z resztą, Lancelot potrzebował nieco ruchu, ponieważ od trzech dni nie jeździłam na nim. Gdy tylko pojawiły się pierwsze promienie słoneczne za horyzontem, wstałam z łóżka, ubrałam się w zwykłe i luźne ubrania, czyli biała koszulka oraz przylegające skórzane spodnie. Włosy związałam w wysokiego kucyka. Razem z Hektorem i Rosse poszliśmy do stajni, po drodze spotykając niektórych członków gildii. Ku zaskoczeniu spotkałam sporo członków o tak wczesnej godzinie. Gdy tylko weszłam do stajni, Lancelot wychylił łeb z boksu, nastawiając uszy. Zarżał radośnie, na mój widok. Rosse i Hektor podbiegły od razu do konia. Hektor, stanął na tylnych łapach, opierając się o drzwi do boksu. Polizał delikatnie delikatne chrapy mojego rumaka. Ten widok był tak uroczy i słodki, że nie mogłam wytrzymać i wydałam z siebie ciche „awwww”. Przed jazdą wyczyściłam ogiera, zrobiłam mu bardzo przyjemny masaż grzbietu. Osiodłałam wierzchowca, po czym opuściliśmy budynek. Tuż przed wejściem do stajni, dosiadła Lancelota i z miejsca ruszyliśmy delikatnym, miękkim i wolnym kłusem w stronę łąk. Wiele osób uważa, że jak wyprowadzam psy, powinnam mieć je na jakieś smyczy. Jednak Rosse i Hektor były tak wytresowane, że zazwyczaj bez większego powodu by nie odchodziły ode mnie dalej niż trzy metry. Gdy dojechaliśmy do granicy łąki, od razu Lancelot ruszył z miejsca szybkim galopem. Moje mniejsze czworonożne pupile pobiegły za nami. Niemalże tak, jakby Hektor, Rosse i Lancelot zdecydowali się pościgać, aby rozstrzygnąć konkurs kto szybciej biega. Przejechaliśmy spory kawałek wzdłuż łąki, więc postanowiłam zwolnić, aby ogier mógł odsapnąć. Kątem oka zauważyłam, jak psy odbiegły gdzieś na bok, zupełnie tak, jakby pobiegły za jakimś zającem. Ufając i wierząc swoim towarzyszom, więc nie zawołałam ich, aby wracały, albo nie oddalały się za daleko. Przez pół godziny do godziny jeździłam dookoła pola, aby się też nie oddalić od Rosse i Hektora. Jednak wciąż nie wracały. W końcu zawołałam ich imiona. Trochę się zmartwiłam. Nigdy wcześniej nie było takiej sytuacji, aby po paru minutach nie zjawiły się przy mnie, albo by mnie nie wołały poprzez szczekanie. Po prostu panowała cisza, co mnie bardzo zmartwiło. Zaczęłam się zastanawiać czy coś im się nie stało… W końcu ludzie bywają różni. Jedni uwielbiają psy, ale też są tacy, co na widok psa, najchętniej by zwierzę skatowali, albo ukradli. Szczególnie, że oba pupile miały piękny kolor sierści, ale ogólnie, z całokształtu były pięknymi istotami. 
- Hektor! Rose! - krzyknęłam. Nie otrzymałam odpowiedzi, w postaci szczekania. Jednak nie doczekałam się tego. Lancelot na początku był spokojny, jednak najwyraźniej wyczuł mój niepokój i zaczął się rozglądać, ale też zaczął głośno rżeć. Wciąż nic. Dosyć zmartwiona postanowiłam pojechać w stronę, w którą pół godziny temu Rosse i Hektor pobiegły. Po paru minutach pojawiła się suczka, zdyszana i zmęczona. Miała krew na pysku. Miałam tylko nadzieję, że to nie była jej, tylko jakiegoś zająca. Od razu zeskoczyłam z konia i podbiegłam do suczki.
- Gdzie Hektor? - zapytałam się, patrząc prosto w piękne i mądre oczka. Zaskomlała… Coś się wydarzało. Oczywiście, czego ja się spodziewałam, zadając to pytanie psu. Odpowiedzi ludzkim głosem? Sytuacji, w których psy się rozdzieliły, mogłam policzyć na palcach jednej ręki. One zawsze są ze sobą, ponieważ mają bardzo silną więź, ale nie tylko. Genialne ze sobą współpracowali. Lancelot pochylił się nad swoją koleżanką, delikatnie trącając ją delikatnie nosem. 
- Spokojnie, bo mi zaraz ją zjesz kochany - poklepałam konia po jego muskularne szyi. Mniejszy pupilek, polizał rumaka po nosie, a mnie po dłoni. Pogłaskałam ją po głowie. - Poszukajmy ją… Musimy - powiedziałam i dosiadłam Lancelota. Stępem jechaliśmy przez pole, w stronę lasu, podążając za Rosse. Koń uważnie przysłuchiwał się wszelkim dźwiękom dochodzącym z otoczenia. Nie chciałam się zapuszczać zbyt głęboko do lasu, ponieważ bałam się, że zgubię się. Nie byłam przygotowana na taką sytuację. Moja przejażdżka zmieniła się w intensywnie poszukiwanie mojego przyjaciela. 
- Rosse, chodź, pójdziemy do domu. Może Hektor się zgubił i poszedł w stronę gildii - powiedziałam, wciąż rozglądając się, mając nadzieję, że zaraz się zjawi Hektor, cały i zdrowy. Niestety, po pięciu minutach nie zjawił się. Na domiar złego zrobiło się gorąco, ponieważ zbliżało się południe. Zauważyłam, że mój wierzchowiec zaczął okazywać zmęczenie, chociaż próbował to ukrywać. Nie chciałam ryzykować zdrowiem konia, który nie dość, że był dla mnie wielkim przyjacielem, ale też bardzo ważnym środkiem transportu. Rose też się męczyła, w końcu przez dosyć długi czas jeździliśmy w kółko szukając Hektora, który mógł de facto czekać na nas pod domem. Wolnym i spokojnym galopem wróciliśmy na teren gildii. Po powrocie do stajni, oporządziłam konia i wypuściłam go na wybieg. Niemalże biegiem wróciłam z Rosse w stronę głównego budynku gildii, może nasz przyjaciel czekał na nas przed wejściem. Jednak, gdy tylko tam doszliśmy, nie było naszej pociesznej mordki. Rozejrzałam się, po czym zauważyłam srebnowłosego, szczupłego i wysokiego mężczyznę, który miał na prawym oku czarną opaskę. Podeszłam od razu do niego. Nie kojarzyłam go, więc mógł być jakimś przechodniem, albo nowym członkiem gildii. Chociaż wciąż wielu członków nie znałam z powodu swojego krótkiego stażu w gildii.
- Hej! Jestem Scarlett - przedstawiłam się, posyłając delikatny uśmiech do mężczyzny. - Widziałeś może takiego wilczura gdzieś w okolicy? Taki z niemalże czarnym pyskiem. Na karku i brzuchu oraz nogach ma białe futro, zaś na plecach różne odcienie ciemnego brązowego - zapytałam się, próbując jak najlepiej i jak najkrócej opisać Hektora. Myślałam czy nie dodać jeszcze wyjaśnienia, co się w sumie stało, jednak uznałam, że póki co, nie będę mu o tym mówiła i mieszała w głowie. Jak się zapyta, to po prostu odpowiem, że zgubił się podczas mojego porannego spaceru… Poleciał razem z moim drugim psem najprawdopodobniej za jakimś zającem, jednak tylko ona wróciła. Miałam tylko nadzieję, że nie zada mi tego pytania. Poczułabym się trochę głupio, w końcu, gubiąc psa, to tak niekoniecznie dobrze o mnie świadczy. 


Syriusz? Pomożesz mi poszukać? A może już go znalazłeś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz