niedziela, 22 marca 2020

Od Syriusza cd. Xaviera

   Syriusz zdawał sobie sprawę z tego, że nie do końca postąpił słusznie, nawet jeśli jego decyzja była przemyślana w najmniejszym możliwym szczególe, jak zawsze z resztą. Zdawał sobie sprawę — i — co gorsza — wyobrażał sobie — jakie skutki może nieść za sobą, gdy tylko spotka się z Balthazarem w umówionym miejscu, gildii Kissan Viikset. Znał demona nie od dziś i pewne jego zachowania były dla Syriusza wręcz wyuczone na pamięć, tak, iż bez problemu mógłby je odtworzyć nawet w środku nocy, tuż po nagłej pobudce. W końcu lata spędzone u jego boku nie były jedynie mglistym muśnięciem niepewnych wspomnień, a czymś, co wydarzyło się i dzieje naprawdę. Jedynie z początku, gdy był jeszcze dzieckiem, dopadały go chwile zatrważającego zwątpienia. Jakby duszą mieszkał w obcym, wątłym ciele i jedynie obserwował to, co go otacza. Jakby to wszystko pod wpływem skinienia palca miało zniknąć, razem z Syriuszem.
   Aczkolwiek właśnie tak wyglądały jego pierwsze dni z Balthazarem. I te dni były jego decyzją.
   Syriusz potrząsnął delikatnie głową, wprawiając w ruch srebrne kosmyki wilgotnych włosów. Nie mógł teraz pozwolić sobie na chwile zadumy, zwłaszcza że wciąż był daleko od wszystkiego. O tym, że Balthazar będzie zaniepokojony jego zwłoką wiedział już tego feralnego poranka, kiedy jego plany rozprysły i posypały się niczym drobne, ostre kawałki szkła tylko czekające, aż nie zauważysz ich w ciemności. A słowo "zaniepokojony" brzmiało wręcz śmiesznie łatwo.
   Młody mężczyzna dokładnie dwa dni temu powinien pojawić się w gildii i tak pisał również w liście do Balthazara, który z pewnością na czas dotarł na miejsce. Stary dziad nigdy jednak nie przyzwyczaił się do tego, iż słowo Syriusza czasami mija się z prawdą, a on sam mija się ze ścieżką, którą powinien podążać. I nie mowa tu o ścieżce życiowej.
  Mężczyzna miał załatwić tylko jedną, krótką sprawę, tak przynajmniej zapewniał Balthazara. Informacje, jakie dotarły do niego były na tyle interesujące, że będąc skrytobójcą, czułby do siebie ogromny żal, gdyby odwrócił wzrok i udał, że nic nie usłyszał. Dlatego właśnie postanowił po cichutku ruszyć za pewną szemraną grupą, z początku tylko chcąc sprawdzić ich zamiary, by koniec końców zmienić swoje postanowienie i rozbić ich grupę.
   Również po cichutku.
  Niestety nie wszystkie jego wyobrażenia złożyły się w piękną, spójną całość i sam Syriusz nie wiedział, nawet kiedy pewien mały szczegół wszystko zepsuł. Niby była to rzecz błaha, która normalnie nie zajęłaby mu aż tyle czasu, jednak trafił na bardzo niewłaściwych ludzi o bardzo niewłaściwym czasie, przez co zgubił to, co od początku było jego celem.
  Wściekły przystanął w końcu w miejscu, odchylając na moment głowę do tyłu i spoglądając na okryte nocą niebo. Tym razem gwiazdy, jakby odczepiły się od ciemnego płótna i spadły na ziemię skrząc na białym puchu wśród ogołoconych, zziębniętych drzew i krzewów. Wiatr nie zawodził już tak okrutnie i wydawać by się mogło, że przysnął nieco, poruszając jedynie koniuszkami korony lasu. Syriusz nie miał pojęcia, ile już szedł, lecz w jego domysłach trwało to za długo. Czuł, jak chłód przeszył jego ciało do kości, powodując, że krok osłabł i zwolnił, a na domiar złego zmęczenie coraz mocniej kładło się na jego ramionach i powiekach. Mimo wszystko karcił samego siebie za choćby jedną, małą myśl nasączoną ponurym narzekaniem, jaka przemknęła przez jego głowę. Nie mógł pozwolić sobie na odpoczynek, nie mógł pozwolić sobie na porażkę, nie teraz, kiedy czuł, że nareszcie był blisko.
   Balthazarem będzie przejmował się później.
  W końcu postanowił ruszyć dalej, pchnięty niewidzialną siłą, dzięki której nie opadł jeszcze do końca z sił. Nagle na nowo zapomniał o zmęczeniu i chłodzie, zapomniał o tym, ile już szedł. Jego myśli nadal były spętane i niejasne, lecz nie ciążyły mu już tak. Ta krótka chwila wystarczyła mu, by wziąć głęboki wdech i przypomnieć sobie, że przecież nie jest źle, a on doprowadzi do końca to, co sam postanowił rozpocząć.
   Byleby nie trwało to długo, w końcu kiedyś musi dotrzeć do tej przeklętej gildii. Westchnął ciężko. O dziwo cały ten piekielny plan z dołączeniem do gildii był wymysłem Balthazara. Pewnego wieczoru, kiedy siedzieli przy ognisku, ogrzewając się blaskiem pomarańczowych płomieni, demon niespodziewanie przemówił:
   — Znalazłem nam miejsce, gdzie możemy osiąść na dłużej.
   Zdumiony Syriusz zmarszczył delikatnie czoło i przekręcił głowę, by niecodziennie móc spojrzeć na Balthazara. Zawsze go słuchał, aczkolwiek demon rzadko kiedy zaskakiwał go na tyle mocno, by Syriusz przestał wyszukiwać wymyślnych rzeczy w cieniach i swej głowie i zaszczycić owego demona spojrzeniem.
   — Osiąść na dłużej? — powtórzył, delikatnie i powoli upewniając się w wypowiedzianych słowach.
Balthazar kiwnął bez chwili zawahania się.
   — Jest pewna gildia. Kawałek stąd nazywa się Kissan Viikset. Zasłyszałem o niej od pewnego człowieka przybywającego z tamtych stron. Ponoć cieszy się dobrą sławą. Nie musielibyśmy ciągle podróżować.
    — Czyżby komuś kości zaczynały gnić? — rzucił kąśliwie, w międzyczasie próbując doszukać się w słowach Balthazara jakiegoś ukrytego, głębszego sensu.
   Demon zaśmiał się tylko krótko, jakby wyczytał to z jego myśli.
    — Nie bądź niemądry. Jestem pewien, że oboje na tym skorzystamy.
   I na tym zakończyli dyskusję. Syriusz nie dostał upragnionej odpowiedzi, nie dowiedział się niczego więcej, Balthazar tym razem postanowił zamilczeć, pozostawiając jedynie delikatne muśnięcie tego, co miało nadejść. Do tego Syriusz nie był już przyzwyczajony. Ich rozmowy mogły przebiegać różnie i kończyć się różnie, lecz zazwyczaj w końcu demon pękał. A może to Syriusz wyciągał z niego całe tajemnice, męcząc swoim naleganiem i nienaturalnym dla niego zagadywaniem?
  Nagle zatrzymał się gwałtownie, gdy do jego uszu dotarły zniekształcone głosy i śmiechy dochodzące gdzieś z lasu. Od tak długiego czasu nie słyszał ludzkich dźwięków, że przepełniony nową nadzieją, odrzucając resztki snu i zmęczenia, ruszył szybkim krokiem w stronę, z której owe dźwięki dochodziły. Niczym przyczajony drapieżnik z rozwagą stawiał kolejne kroki, uważał na ruchy, na szybkie bicie serca, które mogłoby go zdradzić. Adrenalina przepełniła jego ciało od stóp do głów, rozgrzewając je i sprawiając, że chłód przestał być nagle dokuczliwy. Kochał to uczucie, kochał ten przyśpieszony puls, mrowienie w dłoniach dosięgających sztyletów, kiedy zło szczerzyło do niego kły.
   Nie miał pojęcia czy takie były skutki wychowywania się u boku demona, lecz nie miał zamiaru na to narzekać.
   Syriusz przycupnął ostrożnie za jednym z masywniejszych drzew, uważając, aby nie dosięgnęły go plamy nieśmiałego światła rzucanego przez pochodnie, choć przez zabawę, jaką urządzała sobie banda zbirów, z pewnością nie zwróciliby na niego uwagi, nawet gdyby stanął za nimi z rękami w kieszeniach. Syriusz przez moment wstrzymał oddech i nawet z jednym, w pełni sprawnym okiem umiał dostrzec, że dla niego nie były to takie zwykłe typy spod ciemnej gwiazdy.
   Były to dokładnie te typy, których szukał od cholernych kilkunastu godzin.
   W tamtym momencie nie umiał dokładnie określić jaka emocja wzięła nad nim górę jako pierwsza, jednak z pewnością nie było to coś, co pozwoliłoby mu się tak łatwo zdemaskować.
  Mężczyzna po chwili przeniósł wzrok na kogoś, kto zamiennie i niechybnie znalazł się w niewłaściwym dla niego miejscu o niewłaściwym czasie. Przez natłok ludzkich ciał nie potrafił dokładnie dostrzec sylwetki nieszczęśnika, zwłaszcza, iż przygnieciony do ziemi miotał się wściekle, próbując uwolnić z uścisku. Dojrzał tylko włosy w kolorze śniegu, w tamtym momencie splątane między palcami jednego ze złoczyńców, który to przyciskał twarz mężczyzny do ziemi.
   Syriusz nie zastanawiał się dłużej.
   I w końcu zamienił się w cień.
   Cichy, zabójczy cień, który pełznie niezauważony.
  Mężczyzna nie wiadomo kiedy wysunął się ze swojej bezpiecznej kryjówki, lekkim krokiem pojawiając się za najbliżej stojącym łotrem i jednym, szybkim ruchem podcinając mu gardło. Każdy zapewne począłby czekać na chwilę ciszy, jednak Syriusz w tamtym momencie nie miał ochoty na długie przedstawienie. Wymknął się zza osuwającego się, bezwładnego ciała, poruszając po śniegu niczym ślepy tancerz, który wcale nie potrzebował swojego wzroku, by wykonać układ. Nim reszta zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób, powalił kolejnych dwóch, skradając się do nich tylko na ułamek sekundy, by wbić niewielki sztylecik wysunięty spod nadgarstków w odpowiednie miejsce. I tym również umknął, jednak wtedy nie zostało już wielu. Niektórzy niknęli już w odmętach nocy, a kiedy Syriusz szybko omiótł spojrzeniem niewielki plac światła, zauważył, że zostało finalnie tylko dwóch. Srebrnowłosy z wolna wyprostował się, nieśpiesznie stawiając kroki w stronę mężczyzny, który wciąż przytrzymywał przy ziemi biednego, szamoczącego się nieznajomego. Drugi ze zbirów się wahał. Widać było na jego twarzy chwilowe zwątpienie, zmieszany strach, odrazę, mieszankę tak wielu uczuć. Mimo wszystko postanowił wykonać ten jeden ruch, nacierając całym sobą na spokojnego Syriusza. Szarowłosy, na zgubę tamtego, bez trudu uniknął jednak ataku, przechylając swe ciało w bok, po czym złapał osiłka za lewy nadgarstek i wykręcił jego rękę, by później z całej siły uderzyć nią o najbliższe drzewo, raz, łamiąc kość.
   A potem poprawił raz drugi, by w końcu go puścić, wyjącego z bólu.
 I w ten, ku niezadowoleniu Syriusza, oraz dość niespodziewanie, mężczyzna trzymający białowłosego dźwignął go mało delikatnie na nogi i drżącą dłonią przyłożył sztylet do gardła, szarpiąc mocno za śnieżne kosmyki, by zmusić nieszczęśnika do ukazania bladej skóry szyi.
   Syriusz zatrzymał się nagle.
   I zbir dopiero teraz zdał się na obślizgły, obrzydliwy uśmiech, parsknięcie.
   — Ani kroku dalej, chyba, że chcesz, aby te śnieżnobiałe włoski obrały kolor szkarłatu.
   Twarz Syriusza pozostała jednak tak samo obojętna i niewzruszona jak od momentu, kiedy wykonał pierwszy, taneczny krok. Z jednej strony mógł to przewidzieć, mógł domyślić się, że zechcę wykorzystać fakt, iż ma przy sobie zakładnika.
    Mimo wszystko to nic.
   — Wiesz, co jest gorsze od samych demonów?
   Zagadnął nagle Syriusz, bardzo gładko i spokojnie. Można by się pokusić o stwierdzenie, że wręcz z przyjaznym nastawieniem. Jakby właśnie rozpoczęli przyjemną pogawędkę o pogodzie, odrzucając na bok to, co stało się przed kilkoma sekundami. I może skusiłby się właśnie na taką pogawędkę, aczkolwiek posiadał dwie dość istotne cechy.
   Nie lubił pieprzyć od rzeczy.
   I w tamtym momencie bardzo mu się spieszyło.
   — Ludzie wychowani przed demony.
   Powiedział to, gdy pojawiając się znikąd za zbirem, wbił mu ostrze prosto w żebra.



Xavciu?
I swear, Syriusz będzie milusi tak naprawdę c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz