niedziela, 1 marca 2020

Od Narcissi cd Ophelosa

⸺⸺✸⸺⸺

— Talent do zadawania kłopotliwych pytań to chyba u was cecha dziedziczna — warknął gardłowo po krótkiej chwili, którą miał nadzieję spędzić w ciszy i spokoju. Nie miał ochoty ani na rozmowę z Chryzantem, za którym czasem zdarzało mu się nie przepadać. Właściwie to nie miał ochoty na rozmowę w ogóle, wolałby przeznaczyć ten czas na dobrą, głęboką drzemkę, zamiast bezowocnego mielenia jęzorem, z którego nic nigdy nie wychodzi. Wiedział jednak, że jeśli nie chce mieć na pieńku z Narcissą, powinien przynajmniej udawać, że chce mieć do czynienia z Ophelosem, raz czy dwa uśmiechnąć się ładnie, a później zbyć go krótkim stwierdzeniem o własnym zmęczeniu, starych kościach i okrutnej potrzebie pójścia spać, z dodatkiem rzekomo troskliwej formułki o tym, że były rycerzyk również powinien odpocząć, bo przecież miał za sobą dzień pełen ekscesów, a przymknięcie oka zawsze pozytywnie na człowieka wpływa. Czy coś w ten deseń.
Bardzo nie chciał złościć Narcissi, dlatego obchodził się z Chryzantem zupełnie tak, jak ona z Ferensem dla Percivala. Czasem trzeba było po prostu nagiąć własnych zasad dla tych, których się kocha, bowiem ich szczęście było ważniejsze od własnego widzimisię, które nie miało właściwie żadnego logicznego fundamentu.
Ostatni raz posłał ognistym językom tęskne spojrzenie, po czym, z wielkim rozczarowaniem oderwał od nich spojrzenie, by targnąć się na długie łapy, które stwierdził, że przydałoby się rozprostować, bo w końcu i tak nic lepszego nie miał już do roboty. A gdy ostatecznie zmusił się do działania, odwrócił nareszcie swój długi, teraz niesłychanie ciężki łeb w stronę Chryzanta, który, nie wiedział, czy nawet wyczekiwał odpowiedzi, czy żachnął się ot tak, dla zabicia czasu i złego humoru. Pykał fajkę. Była to nieliczna rzecz, jaką Khardias w nim lubił. Fajkę, bo ta i na niego działała odprężająco i spoglądał na nią z niewypowiedzianą nostalgią, do której miał nigdy się nie przyznać, bo Narcissa za fajkami nie przepadała. Odetchnął ciężko, gdy pojął, że jego trudy spełzną na niczym, nie były bowiem nigdy potrzebne. Wszystko to było zwykłą iluzją, złudzeniem tworzonym dla samego Ophelosa, który zarzekał się, że wszystko miało być w porządku, gdy jego mała rzeczywistość powoli leciała na łeb na szyję, zrujnowana jedynie przez jedno domino, które nie chciało przewrócić się w tę stronę, w którą powinno. A Khardias złapał się na szczerej ochocie rozerwania mu krtani, bez większego powodu. Tak o. Bo czemu by nie.
— Powiem tak — zaczął, jednak nim dokończył, ponownie wyciągnął się na drewnianej podłodze, po której ślizgały mu się pazury i przez którą powoli tracił cierpliwość do własnego zmysłu równowagi, bo ten również miał zamiar zawieść go tego wieczora.
Niespokojne poruszenie się wody. Umyła się? Wychodzi? Nie, nieco się obkręca, zwyczajnie zmienia pozycję. Mają jeszcze trochę czasu, nim panienka wróci do lokum i zaszczyci ich swoją osobą. Khardias niecierpliwie wyczekiwał tego momentu, błagając, by nastał jak najszybciej. Znając jednak tempo Cyzi, to nie miało zdarzyć się zbyt prędko. Pewnie nawet nie zamoczyła głowy. — Chciałbym móc powiedzieć, że nie, bo nigdy nie przekonywały mnie takie brednie. Jednak po tylu latach i takich okolicznościach — tu mlasnął z niesmakiem, jakby dopiero co przegryzł gorzką pestkę w słodkim owocu — nie pozostaje mi chyba nic innego, jak uwierzyć w te zabobony.
Westchnął ciężko, po czym również podszedł do okna i oparł pysk na parapecie, wyglądając na widoczne za oknem fale, które bardzo subtelnie poruszały dotychczas spokojną taflą wody.
— Świat ma wobec nas pewne zamiary, tego nie można ukryć. — Głos jego był zdecydowanie cichszy niż zwykle, delikatniejszy, jakby chciał przypodobać się morzu, przypomnieć jego barwę, nabrać odpowiedniego dla niego kształtu. — Jak inaczej nazwać to, co spotkało naszą dwunastkę? — parsknął ciszej, oglądając się wymownie na komodę, na której leżał naszyjnik. Momentalnie błysnął nieco przyduszonym światłem, dając znać, iż wszyscy go słyszą. — Jesteśmy jej pisani, a ona pisana jest nam — dodał, odsuwając się w końcu od okna i wracając na swoje dawne miejsce, by rozsiąść się tam na dobre i nie odpowiadać już na nic, co tylko miało okazję wypełznąć spomiędzy warg Ophelosa. Tego jednak i tak nie było zbyt wiele, co również spotkało się z aprobatą ze strony biesa, który mógł spokojnie przymknąć oko i zapomnieć o całym bożym świecie.
Na Narcissę nie musieli czekać jednak tak długo, jak długo obstawiał Khardias, co wywołało u niego niemałe zdziwienie, może nawet ciche burknięcie przepełnione w dużym stopniu oburzeniem. Całe jego obawy o potrzebę opiekowania się Chryzantem, jak małym dzieckiem okazały się całkiem niepotrzebne. Zwyczajnie miały zająć mu głowę, jak nieprzyjemne chochliki, które zalęgały się w miejscach najmniej do tego przeznaczonych. Zawsze zabierały potrzebne rzeczy i podobne uczucie miał wtedy Kha. Ktoś bowiem skitrał mu jego drogocenny czas, co z tego, że tego miał aż zanadto?
— Nawet tutaj musisz kurzyć? — parsknęła z oburzeniem kobieta, wycierając mokre włosy ręcznikiem, po czym rzuciła go bezwiednie na krzesło, a same kosmyki zarzuciła na plecy, dbając o to, by wilgoć nie wsiąknęła w przód jej koszuli nocnej. Jak zawsze krzywiła się na widok fajki w dłoni mężczyzny, co wywołało u biesa delikatny uśmiech na pysku. Nie musiał nawet otwierać oczu, by doskonale wiedzieć, jaką minę w tamtym momencie miała Cyzia, jednak mimowolnie lekko podniósł powiekę, bowiem uwielbiał oglądać ją w takiej krasie. Nieco zdenerwowaną, może nawet rozczarowaną, wszystko to jednak podszyte czystą troską o drugiego człowieka malowało ją w najpiękniejszych barwach, jakie mógł kiedykolwiek dostrzec.
Była kobietą dumną, szlachetną i postawną. Doskonale wiedział o tym od dawna i bez względu na to, jak bardzo się nie sprzeciwiała, zdawał sobie sprawę, że sprawa małżeństwa, o którym niedawno rozmawiali, była jedną z lepszych decyzji, jakie mógł podjąć jej ojciec. Gust Narcissa miała bowiem raczej nieciekawy. Przebierała w mężczyznach nisko usytuowanych, nieposiadających ziem, ani ważnego nazwiska, czasem nawet wolała tych, którzy wsławili się właśnie złym mieniem, które popularne jest jedynie w kręgach złodziejskich. Ciągnęło ją jakoś do tego świata, z którym od zawsze miała przyjemność walczyć. Gdy powiedziała mu o Ratignaku, Khardias nie ukrywał rozczarowania. Liczył na to, że chociaż raz dostrzeże kogoś innego. W końcu ile było tu ważnych nazwisk. Von Rafgarel? Tego było brać. Mężnego woja, ważnego dla świata, któremu przypisywano zasługi, których może nawet nie poczynił. Przecież gdyby zachciała, mogłaby pochwycić nawet Teroise'a, czy to starszego, czy młodszego .
Tymczasem padły dwa jak stare, zdechłe szczury, nieco prześmierdłe nieciekawą renomą. Ratignak i Kurokami, którego zapewne też miała przyjemność kiedyś ścigać.
Chciał szczęścia Narcissi, jednak z takimi decyzjami wierzył w to, że raz powinien przeciwstawić się panience i stanąć po stronie jej ojca. Grigorij był bowiem kimś, kto mógł zapewnić jej godne warunki życia, w przeciwieństwie do przeklętego kucharza i gderę, który nawet nie potrafił czytać.
Ostatecznie zamknął oczy, decydując się już jedynie na słuchanie tego, co dwójka miała do powiedzenia, cicho licząc na to, że rozmowa znuży go na tyle, by zdołał bezproblemowo usnąć.
— Znajdziecie się. Jak nie ty jego, to on ciebie — powiedziała nareszcie, łagodnie, przysiadając na materacu i obserwując dokładnie kuzyna, który w całej tej swojej żałobie, z brodą, postarzał się nagle o kilka lat. Mając to w zwyczaju, wcisnęła dłonie między uda, by je ogrzać, przy okazji bujając się to do przodu, to do tyłu. — Słyszysz? Przestań się burmuszyć, przecież wiesz, że nie chciał, żeby tak wyszło — dodała, starając się jednocześnie załagodzić sytuację, na co Kha westchnął głęboko, bo z takiego gadania nic nigdy dobrego nie wychodziło, a wręcz przeciwnie. Zawsze jakoś to pogarszało sprawę i doprowadzało człowieka do momentu słabości, w trakcie której lądował we względnie głębokim dołku, z którego zdawało się, wyjścia brak.

⸺⸺✸⸺⸺
[do końca świata i jeden dzień dłużej]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz