wtorek, 31 marca 2020

Od Ignatiusa cd. Xaviera

Czy też mieli między sobą osobę z przywilejami szlacheckimi czy nie, szwendanie się po mieście ze złodziejem, związanym i przerzuconym przez ramię niczym worek było nie na miejscu. Więc kiedy Ignatius z Evanem zeszli z dachu wszyscy szybko uznali, że muszą niezauważenie wrócić do domu i tam ponownie przeanalizować obecną sytuację. Teroise co prawda od razu stwierdził, że najlepiej byłoby oddać złodziejaszka straży i pozwolić jej się tym zająć. Sam by pewnie poczekał gdzieś na uboczu,  by za brak dokumentów nie zgarnęli również jego. Nie powiedział tego jednak na głos, miał wrażenie, że wiedział, jaką dostałby odpowiedź od Olivii.
Zresztą... Zerknął na kroczącą obok niego dziewczynę, która teraz agresywnie wgryzała się w bułeczki, które jej oddał. Zdecydowanie wolał dać blondynce chwilę na uspokojenie się. Choć doszło jedynie do kradzieży była wyraźnie wstrząśnięta, nawet jeśli teraz uparcie starała się to ukryć złością. Nie mógł wymazać z pamięci, jak nerwowo miętoliła tren sukni, gdy schodzili z dachu i jak przylgnęła do boku Evana, kiedy tylko jego stopy znalazły się na bruku. Definitywnie potrzebowała chwili dla siebie, a nie dyskusji, co zrobią dalej.
Ignatius wsadził zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza i skierował wzrok na złodziejaszka, który w końcu przestał się szamotać. Znali się, kiedy tylko zobaczył jego twarz od razu wiedział, z kim ma do czynienia. Chociaż oba spotkania były bardzo krótkie zdążył zapamiętać, kogo przy straganach spłoszył i kto okradł go, kiedy doszło do napadu. Ten sam dzieciak, o spojrzeniu wystraszonym i ruchach godnych zwinnej wiewiórki podążał za nim niczym cień. Albo po prostu cała sprawa doprowadzała go do paranoi i nie widział przypadku nawet w tym, że znowu na siebie wpadli.
Westchnął cicho i przeczesał dłonią włosy. Chociaż miał czas by odpocząć i ten dzień był nawet spokojny, czuł się wykończony. Od wczesnego poranka błąkali się po mieście, ot, prosta czynność, ale nawet samo to chodzenie sprawiło, że miał jedynie ochotę położyć się i zasnąć. O ile oczywiście mógłby zmrużyć oko, spodziewał się raczej przewracania z boku na bok tak jak zeszłej nocy.
Nie, pewnie nawet by się nie położył. Jeden ze złodziei uciekł, cała szajka dowie się, że drugiego złapali. O ile już im o tym nie opowiadał... Chłopak odruchowo rozejrzał się po dachach otaczających go budynków. Ci ludzie trzymali się w cieniu, nie atakowali ludzi, ale zawsze mogli to zmienić. Uczucie zagrożenia zawsze zmienia człowieka, nieważne jak długo potrafi zachować spokój. Trzeba będzie czuwać, skwitował niebieskooki w myślach i wbił wzrok w bure chmury, które niemal całkowicie zasłoniły niebo. Jeśli dojdzie do czegoś złego... to tylko dlatego, że sami to zaczęli.
~*~
- Niemowa! - Nie zważając na obecność osoby, której dotyczyły jej słowa, Olivia wybuchła. - Na bogów, dlaczego nic nie może pójść po mojej myśli! Niemowa, ze wszystkich złodziei w tej szajce złapaliśmy akurat niemowę!
Ignatius uniósł brew, kiedy dziewczyna w szale zaczęła krążyć po pomieszczeniu mamrocząc coś do siebie pod nosem. Zachowanie godne damy, skwitował w myślach i spojrzał na złodzieja, w którego brązowych oczach, dotychczas pozbawionych emocji, pojawił się błysk satysfakcji.
Nie żeby zrobił wiele. O tym, że nie mówi, wiedzieli już od jakiegoś czasu. Odkąd go złapali był zbyt cichy, aby się nie domyślić. Kiedy więc próbowali coś z niego wyciągnąć kształtowali swoje pytania tak, by dało się na nie odpowiedzieć skinieniem. I na tym się skończyło, bowiem od dłuższego czasu, z niedługimi przerwami, próbowali go nakłonić do współpracy i jedyne, co otrzymywali w zamian, to kręcenie głową bądź zawzięte ignorowanie ich obecności. Doszło nawet do tego, że Olivia w desperacji zaczęła mu grozić i jedynie nieco zażenowane oraz krytyczne spojrzenie stojącego przy drzwiach Evana zdołało częściowo ostudzić jej złość.
Jednakże pokazało to też, że złodzieja absolutnie nie interesowało, co dalej się z nim stanie. Owszem, groźby Olivii nie były szczególnie wyszukane, Ignatius powiedziałby raczej, że banalne, rodem z książek dla dzieci, ewentualnie zasłyszane z cudzych opowieści. Wielu osób by nimi nie zachęciła do współpracy, raczej rozbawiła. Nie powiedział tego jednak na głos, tak samo jak nie zaproponował jej lepszych alternatyw. Już nie wnikając, w jakich sytuacjach miał okazję je usłyszeć i czy były skierowane bezpośrednio do niego, miał po prostu wrażenie, że lepiej by się teraz sprawdziły...
Co? Uh... Chłopak przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Co to w ogóle była za myśl. Nie, absolutnie nie zamierzał uciekać się do grożenia innym. To prymitywne, godne bandyty. Zresztą, jak już zdążył zauważyć, złapanego prawdopodobnie nie obchodził jego los. Zero prób ucieczki, zero opierania się oprócz bezsensownego wierzgania na początku. Dawał im się nosić z miejsca na miejsce i choć miał kilka okazji, nie ważne jak drobnych, by uciec, nie podejmował ryzyka. Na prośbę Ignatiusa zostawili go przecież na jakiś czas samego w pokoju, by sprawdzić co zrobi. I nie zrobił nic, chociaż dostał odpowiednie warunki. Sekretarz otworzył oczy i uważnie zlustrował przywiązanego do krzesła złodzieja. Nawet teraz grzecznie siedział i ze szczerym zainteresowaniem przyglądał się Olivii, która otworzyła okno, by zaczerpnąć świeższego powietrza. Podczas, gdy każdy inny złodziej próbowałby wszystkiego, byle by się wydostać.
Ignatius miał przez to nieodparte wrażenie, że coś jest na rzeczy. Nie żeby nie towarzyszyło mu ono już od jakiegoś czasu. Już pomijając niepokojąco spokojne zachowanie dzieciaka, który wyglądał jakby na coś czekał. Tam, na dachu byli obserwowani, bez wątpienia. W końcu jak wyjaśnić, że członkowie szajki, która znana była z odważnych skoków w centrum miasta w biały dzień, nagle zainteresowali się szlachcianką w jakimś małym zaułku. Owszem, nie znali zawartości sakiewek, które trzymała, mogli uznać, że trzyma w nich coś wartościowego. Ale skąd się tam wzięli? Chłopak zmarszczył czoło. Obserwowali ich czy swój punkt ucieczkowy? Zainteresowali się nimi, bo nagle przyszli w to kluczowe dla złodziei miejsce czy dlatego, że wiedzieli, że jakaś szlachcianka i jej towarzysz szukają o nich informacji, więc trzeba mieć ich na oku?
Z początku, za sprawą Olivii założył, że faktycznie to nim mogli się zainteresować. Choć był w stolicy bardzo krótko, od razu znalazł się praktycznie w centrum wydarzeń. Jednakże nieszczególnie mu to pasowało, jak tak teraz o tym myślał. Tak, mogli go sobie zapamiętać, ale jego działania były raczej nieszczególnie niepokojące. Ot, szukał swoich rzeczy. Wyrzucili przepustki, które znaleźli w jego torbie, więc mogli założyć, że jedynie chce je odzyskać, co by nie podpaść straży. Byłby zagrożeniem, gdyby po odnalezieniu ich dalej się kręcił w okolicy. Więc obserwować go jak najbardziej mogli, ale raczej nie wychyliliby się, gdyby nie wiedzieli do końca, co nim kieruje. A przynajmniej taką miał nadzieję.
Innym przypadkiem była Olivia. Może nie wiedział, co robiła wcześniej i od jak dawna była w stolicy. Był jednak prawie w stu procentach pewien, że na tropie złodziei była już od jakiegoś czasu. Dowodziła tego jej wiedza na temat sposobu działania szajki. I zapewne w swoim śledztwie zaszłaby dalej, gdyby zdobyła kolejne poszlaki. Chociażby takie, jak wiedza Ignatiusa na temat tego, którędy bandyci uciekli ubiegłego dnia. Z ich dwójki to ona była większym zagrożeniem dla interesu złodziejaszków. Może wydawało jej się, że skoro obserwuje ich z boku, to jest niewidoczna, ale... tak jak sama raz zwróciła uwagę. Złodzieje działali schematycznie, nie popełniali błędów. Wiedzieli o wszystkim i dlatego udawało im się uniknąć złapania przez straż. Byliby ślepi, gdyby nie zauważyli, że ktoś się nimi interesuje...
- Powinniśmy się z tego wycofać - wymamrotał Ignatius przerywając panującą w pokoju ciszę i przykuwając tym uwagę Olivii.
- Słucham?
- Powinniśmy się wycofać. Lepiej będzie, jeśli przekażemy wszystko, co wiemy, straży i poczekamy na rozwój sytuacji - powtórzył głośniej i zerknął poważnie na dziewczynę. - Nie wiem, dlaczego tak ci zależy na samodzielnym złapaniu ich, ale to się robi zbyt niebezpieczne.
- Przecież dobrze nam idzie! Udało nam się nawet jednego złapać! - oburzyła się blondynka.
- Tylko i wyłącznie dzięki szczęściu, bo wpadł akurat na Evana! - Ignatius wstał z łóżka, na którym dotychczas siedział i stanął naprzeciw Olivii. - Oni tu po niego przyjdą, czuję to. Gdyby tego nie planowali sam by już uciekł. Przyjdą prędzej czy później i mogą nie skończyć jedynie na odbiciu go.
- Jest tu zbyt wiele służby, nie odważą się. - stwierdziła dziewczyna pewnie i założyła ręce na piersi.
- Naprawdę myślisz, że ludzie, którzy dzień w dzień okradają tłumy przestraszą się służby? Oni nie boją się straży, której w tej okolicy często nie uświadczysz, biorąc pod uwagę, że to jedna z mniejszych i bocznych uliczek. Dlaczego nagle mieliby się zawahać?
- Cóż, na pewno dwa razy pomyślą zanim się zbliżą. Zresztą, jeśli to ich nie powstrzyma... Co mogą zrobić oprócz zabrania tej niemowy? Ukraść coś? Proszę bardzo, i tak nie ma wielu cennych przedmiotów, ukryłam je. 
- Weź pod uwagę, że nawet, jeśli ktoś działa wedle jakiegoś schematu nie zawsze musi się go trzymać. - Niebieskooki starając się zachować spokój kiwnął głową w stronę związanego złodzieja. -  On spróbował okraść z towarzyszem samotną szlachciankę, to nie jest w stylu ich działań. Tu nie zawsze może chodzić jedynie o kradzież.
- Sugerujesz, że mogliby nas zaatakować? - parsknęła głośno. - Dobre sobie, zniszczyliby swój wizerunek i ściągnęli więcej straży na ulice.
- Nie wykluczam takiej opcji - stwierdził szybko. - Na pewno zwrócili uwagę, że zbytnio się nimi interesujemy. Ba, przepraszam. Obawiam się, że nie chodzi tu o moją obecność, a twoją. To ciebie mogą obserwować.
- Co mogłoby ich do tego skłonić? Jestem nieszkodliwa, zapewne żaden z nich ani razu mnie nie widział.
- On tak. - Ignatius po raz kolejny skierował wzrok na siedzącego dzieciaka. - Nawet próbował cię okraść, ale spłoszył się, kiedy wytrąciłem ci torebkę z dłoni tamtego dnia.
Dziewczyna zmrużyła oczy analizując jego słowa.
- Nawet jeśli tak było, dalej uważam, że nie uznaliby mnie za zagrożenie. Ot, szlachcianka, jedna z wielu, robi zakupy, przegląda biżuterię - stwierdziła nonszalancko. - A ty jesteś tym, który poznał jedną z ich tajemnic.
- Wejście na dach, wielka mi tajemnica. - Wzruszył ramionami. - Może jedynie kręcisz się po mieście, ale pytasz o nich ludzi. Do któregoś ze złodziei mogło dotrzeć, że ktoś się nimi interesuje. A ja? Ja jedynie próbuję odzyskać moje rzeczy.
- Próbujesz jedynie odzyskać, ale też sprawdzasz, którędy uciekali.
- Bo wiem, że wyrzucają zbędne rzeczy. A ja poza książkami, dokumentami i jakąś drobną sumą pieniędzy nie miałem w tej torbie absolutnie nic! Z pewnością zauważyli, że wyrzucili czyjeś przepustki. Mogli założyć, że odpuszczę, kiedy odzyskam chociaż je.
- Nie zmienia to faktu, że wiesz więcej niż ktokolwiek inny...
- Ale nie jestem zagrożeniem, bo nic bym z tym nie zrobił! - przerwał jej, ledwo powstrzymując irytację. - Mogliby chcieć mi zagrozić, gdybym po odzyskaniu swoich rzeczy dalej ich szukał!
- Wystarczyłoby, żebyś zgłosił to jakiemuś patrolowi! Mieliby kłopoty! Więc od samego początku byłeś dla nich zagrożeniem, nawet większym niż ja, skoro tak się przy tym upierasz.
- To czemu teraz nie pójdziemy do jakiejś strażnicy? Też będą mieli problem i wyjdzie na to samo, nie patrząc już na to, czy chodzi im o mnie, czy o ciebie!
- Nie pójdziemy, bo jesteśmy zbyt blisko. Możemy rozwiązać tę sprawę! - Słysząc propozycję Ignatiusa dziewczyna natychmiast odeszła od okna po szybkim zamknięciu go.
- Możemy udać się na pewne samobójstwo! Jeden sługa nie obroni cię przed bandą, której liczebności nikt nie zna!
- Dlaczego tak się ich obawiasz?! - krzyknęła nagle sprawiając, że złodziej, który nieszczególnie skupiał się na ich rozmowie, podskoczył.
- Dlaczego tak bardzo ci zależy?! - Teroise nawet nie zwrócił uwagi na to, że również podniósł głos. - Aż tak bardzo chcesz ryzykować swoim bezpieczeństwem?! 
- Może tak! Dlaczego w ogóle zaproponowałam ci współpracę!? - Agresywny syk wyrwał się z gardła blondynki, która zacisnęła pięści na materiale sukni. - Jesteś tchórzem!
- Tchórzostwo nie ma tu nic do rzeczy! - odpowiedział równie wściekle Ignatius. - To jedynie ostrożność, której tobie jak widać brakuje! Nie będę ryzykował wszystkiego za sprawę, której nawet nie znam!
- A cóż to, nagle mam obowiązek spowiadać się z własnych pobudek!?
- Biorąc pod uwagę, że zaproponowałaś współpracę, a nie wynajęłaś mnie do pomocy, tak! Byłoby mi niezmiernie miło, gdybym wiedział coś więcej, niż jedynie to, że zależy ci na złapaniu ich! - syknął w odpowiedzi. - Może wtedy mógłbym bardziej pomóc!
- Ha! Dobre sobie! - Podeszła bliżej do chłopaka, ich twarze dzieliło jedynie kilka centymetrów. - Może ty tylko udajesz kogoś z Gildii, co? Ludzie mówią o nich coś zupełnie innego, niż to, co aktualnie sobą reprezentujesz.
Te słowa sprawiły, że Ignatius wstrzymał oddech, by po chwili wypuścić zatrzymane w płucach powietrze z głośnym świstem. Nie odpowiedział Olivii. Mógł wykłócać się dalej, jednak po usłyszeniu jej zdania wiedział już, że nic tym nie zdziała. Podjęła swoją decyzję. Przez chwilę w pełnej wściekłości wpatrywali się sobie w oczy, dopóki chłopak nie zdecydował się przerwać tego kontaktu i odwrócić na pięcie. Żadne z nich nie odezwało się, kiedy skierował się do wyjścia z pomieszczenia. Poza nim, nikt spoza zgromadzonych w pokoju nie odważył się nawet drgnąć.
Nie trzasnął drzwiami, kiedy wychodził. Mógł być wzburzony, ale nie do tego stopnia, by w ramach pokazu swojego niezadowolenia odrzucić zasady kulturalnego zachowania. Wypełnione jadem słowa Olivii ponownie rozbrzmiały w jego głowie, przez co zacisnął dłonie w pięści. Ostrożność sprawiała, że nie był gildyjczykiem? Ha, dobre sobie. Czy ona naprawdę myślała, że po samych plotkach odnośnie Gildii może oceniać, kto jest jej członkiem? Odpowiedzialność i przezorność nie są czymś, czego wszyscy mieszkańcy Tirie są pozbawieni. Potrząsnął głową przemierzając pusty korytarz na piętrze.
Naiwna, tak bardzo naiwna, jak dziecko wręcz. Prychnął cicho, gdy po schodach zszedł na parter i dotarł do kuchni, w której, co nie było dziwne biorąc pod uwagę późną porę, nikogo już nie było. Zrezygnowany przysiadł na jednym z krzeseł i skupił wzrok na powolnie przesuwających się wskazówkach stojącego w kącie zegara.
Czy był jakikolwiek sens dłużej pomagać Olivii? Jasno dała znać, że bezpieczeństwo jej nie obchodzi i nie powie mu nic na temat swoich motywów. W takim przypadku pozostając tutaj byłby skazany na ślepe podążanie za nią i ciche marzenie o tym, że w końcu dowie się czegokolwiek. A to mu zdecydowanie nie odpowiadało. Dotychczas czuł się ślepy. Teraz, wraz z nieustającym niepokojem, którego źródłem był złapany dzieciak czuł się jak jagnię rzucone na pożarcie lwom. Nie mieli absolutnie żadnych szans, gdyby szajka wykonała jakikolwiek bardziej radykalny ruch.
Owszem, chciał odzyskać utracone dokumenty, ale nie kosztem takiego ryzyka. Już szczerze mówiąc wolał w takim przypadku udać się do straży, okazać im te zniszczone przepustki i spróbować namówić do wypuszczenia Xaviera z więzienia. A potem, jeśliby się powiodło, spakować swoje rzeczy i pojechać do domu. Zapewne długo tłumaczyłby się Mistrzowi, dlaczego wrócili bez dokumentacji z katastrofy, ale był pewien, że by im odpuścił. Cóż, przynajmniej taką miał nadzieję. Bowiem opowiadanie o całej sprawie Cervanowi było niczym w porównaniu niż przepraszanie Xaviera, któremu aktualnie winien był zdecydowanie więcej. Jakby nie patrzeć, złapali go przez upartość czarnowłosego, który zostawił go samego sobie na ich łasce... Co z niego w ogóle za towarzysz...
- Proszę się nie gniewać na panienkę. - Cichy, niepewny głos, który rozległ się w kuchni sprawił, że Ignatius podskoczył. - Jest temperamentną dziewczyną, mówi, co jej leży na sercu. Pani Julia, jej matka, nie potrafiła jej tego oduczyć, tak samo jak żadna guwernantka. A ostatnie tygodnie były wyjątkowo ciężkie dla nich obu...
- Co takiego się stało? - Chłopak odwrócił się do służącej stojącej w drzwiach. - Proszę, nie uciekaj. - dodał prędko, kiedy spostrzegł, że kobietę spłoszyło jego pytanie. - Rozumiem, że to prywatna sprawa rodziny, jednak, jeśli mam pomóc Olivii muszę się czegoś dowiedzieć... - Służka nerwowo poprawiła kosmyk brązowych włosów, który uciekł z jej warkocza i westchnęła.
- Miesiąc temu ojciec panienki został aresztowany - bąknęła pod nosem. - Nikt nie wie dlaczego, prawdopodobnie jedynie Milady posiada jakąś wiedzę na ten temat. Wśród służby chodzą jedynie plotki, że miał coś wspólnego ze złodziejami...
- I pani Julia pozwoliła tutaj przyjechać Olivii pomimo tego? - Ignatius zmarszczył brwi. - To niezbyt...
- Ależ nie, Milady myśli, że panienka jest teraz u ciotki, która mieszka kilka godzin drogi od Sorii...
W tym samym momencie służka zdała sobie sprawę, że powiedziała za wiele. Dłonią przysłoniła usta, wymamrotała ciche przeprosiny, a jednocześnie zachęciła, by zajrzeć do spiżarni, bo zauważyła. że nic nie jadł odkąd wrócili i uciekła. Ignatius wsłuchał się w ciszę, która zaległa w kuchni i westchnął.
I co niby miał teraz zrobić? Mógł opuścić ten dom, nic go tutaj nie trzymało. Jednak nawet jeśli Olivia miała wszystko w poważaniu, jej służki szczerze się o nią martwiły. Mógł liczyć na to, że faktycznie wszyscy tutaj zadbają o jej bezpieczeństwo, zahamują jej działania, poproszą o rozwagę. Jednak czy ona by ich posłuchała? A nawet jeśli... Na celowniku mogli być już teraz, skoro jeszcze mieli niemowę przy sobie. Zostawianie ich teraz samych byłoby okropne i podłe, zwłaszcza, gdyby doszło do czegoś złego. Ignatius odwrócił się od zegara i oparł łokcie na blacie stołu, przy którym siedział.
Dzisiaj zapewne i tak by został na noc. Zbliżała się północ, błąkanie się po mieście byłoby równie nieodpowiedzialne co pomysły Olivii. Mógł więc czuwać do rana, a potem wyjść, zająć się swoimi problemami. Raz na jakiś czas sprawdziłby, czy wszystko gra, a ostatecznie wyjechał z nadzieją, że dziewczynie się powiedzie.
- To wszystko jest bez sensu... - mruknął i schował twarz w dłoniach.
Niekontrolowane ziewnięcie wyrwało się z jego gardła, kiedy zdecydował się na chwilę przestać myśleć o tym wszystkim. Skupił zmęczone spojrzenie na chropowatym blacie stołu i zaległ w bezruchu. Nie wiedział, jak długo tak siedział, jednak nieszczególnie go to na ten moment interesowało. Wsłuchiwał się jedynie w otaczającą go ciszę przerywaną pojedynczymi hałasami dochodzącymi z piętra i co raz sprawdzał, czy stojąca na wyciągnięcie ręki świeca nie wygasa. Przerastało go to wszystko, musiał przyznać szczerze. Nienawidził działać na oślep, nienawidził działać sam, a teraz był do tego zmuszony.
Przymknął oczy. Dzisiejsza noc mogła być decydującą, jeśli chodziło o ruch złodziei. Na pewno wiedzieli, że ich towarzysza nie złapał ktoś groźny, do kogo lepiej nie zbliżać się bez planu. Ot, złapała go szlachcianka nie ma się co zastanawiać. Więc z pewnością będą chcieli wrócić po niemowę jak najszybciej, by zapobiec ewentualnemu przekazaniu go straży. Fakt, pewnie i żołnierze nic by z niego nie wyciągnęli, ale byłby to jawny znak, że da się ich dopaść. A to niekorzystnie wpłynęłoby na ich reputację i działania.
~*~
Kiedy Ignatius w końcu zdecydował się wyrwać z bezruchu wskazówki zegara powolnie zbliżały się do wybicia drugiej w nocy. W całym domostwie od dłuższego czasu panowała absolutna cisza. Nawet służące odpuściły już zaglądanie do kuchni. Wiedząc, że jeszcze tu siedzi regularnie pojawiały się w pomieszczeniu, by ostatecznie zostawić na stole jeszcze jedną świecę, a także oznajmić, że nie zgaszą tych na korytarzu, gdyby zdecydował się udać do pokoju dla gości.
Niestety, nie ważne jak bardzo by chciał, nie mógł tego zrobić. Chłopak wstał z krzesła i przeciągnął się mozolnie. Cała noc była jeszcze przed nim, a znużenie już zaczynało nad nim wygrywać i zmuszać oczy do samoistnego zamykania się. Musiał się jakoś rozbudzić. Bezwiednie rozejrzał się po kuchni, a jego wzrok zawiesił się na drzwiach do spiżarni. Nie był jakoś szczególnie głodny, kiedy wrócili z miasta z grzeczności skubnął trochę podanej przez służbę zupy. Wiedział jednak, że wygrywają z nim jego złe nawyki, które szczególnie teraz mogły mu zaszkodzić.
Mimowolnie zmarszczył brwi i skierował się do spiżarni zaraz po tym, jak złapał w dłoń stojący na stole świecznik. Miał zgodę na zajrzenie do niej, raczej nikt się nie obrazi, jeśli coś zabierze. W akompaniamencie cichego skrzypienia uchylił drzwi i w tym samym momencie poderwał głowę i zmrużył oczy. Jeśli go słuch nie mylił, na piętrze coś się wywróciło. Pytanie tylko brzmi, kto jest za to odpowiedzialny.
Nie chciał podejmować pochopnych decyzji, więc nie odrywając wzroku od wyjścia na korytarz wślizgnął się do spiżarni i uważnie zamknął za sobą drzwi. Jeśli to oni, to szybko się o tym przekonam, pomyślał po odczekaniu krótkiej chwili i spojrzał na zapełnione jedzeniem półki. Wszystko leżało na swoim miejscu i poczuł dziwną satysfakcję, gdy to spostrzegł. Zdecydowanie przywodziło mu to na myśl uporządkowaną gildyjską kuchnię. Uśmiechnął się pod nosem i wyciągnął dłoń w kierunku leżącego na jednej z półek pieczywa.
Nie zdążył jednak złapać nawet jednej bułki, kiedy do jego uszu dotarł pierwszy krzyk. Zamarł w bezruchu i przymknął na chwilę oczy. Mówiłem, syknął w myślach i zacisnął usta w wąską kreskę. Kiedy rozbrzmiały kolejne krzyki chłopak zadziałał instynktownie. Złapał leżący w kącie worek, najpewniej po mące i zgarnął ze spiżarnianych półek to, co nawinęło mu się pod rękę. Nie było tego dużo, nie chciał całkowicie opustoszyć domowych zapasów i sprawić, by worek był zbyt ciężki. Przerzucił sobie pakunek przez ramię i wypadł szybko na korytarz.
Musiał przyznać, że wyczucie miał doskonałe w negatywnym tego słowa znaczeniu. Kiedy tylko wychylił się z kuchni, krzyki wzmogły się, a na schodach dało się słyszeć nieprzyjemny łomot.
- Na najświętszą Erishię - wymamrotał nie skrywając szoku, upuścił przy wyjściu trzymany worek i podbiegł do leżącego na najniższych stopniach Evana.
Z ulgą stwierdził, że mężczyzna żyje, jest jedynie nieprzytomny, jednak uczucie to szybko zniknęło. Ile trzeba mieć siły, żeby zepchnąć rosłego człowieka ze schodów? Sługa z pewnością nie dałby się tak łatwo podejść.
Czarnowłosy wstał z kucek i przeskakując co drugi schodek dostał się na górę. Krzyki i łomot wzmogły się, kiedy przekroczył ostatni schodek. Jednak nie zdążył zrobić kilku kroków, a zza drzwi najbliższego pokoju wyskoczył na niego znajomy niemowa. Ignatius jęknął kiedy z hukiem wpadli na ścianę i upadli na ziemię zwalając przy okazji wiszący tuż obok obraz. Będąc jeszcze otumanionym odepchnął od siebie napastnika i sięgnął dłonią ku katanie, której... nie miał przy sobie.
Zaszokowany spojrzał szybko na przeciwnika. Dzieciak był spanikowany, nie chciał walczyć, jednak zdołał w jakiś sposób odebrać mu broń, którą właśnie rzucał za siebie. Ich spojrzenia się na moment spotkały, ale żaden nie odważył się drgnąć. Teroise rozejrzał się prędko po korytarzu. Nie było tu niczego, co mógłby wykorzystać do samoobrony. Ostrożnie, by nie wystraszyć złodzieja sprawdził kieszenie potarganej marynarki. Nic, nie miał w niej absolutnie nic poza strzępkiem materiału pokrytym zielonkawym pyłem, który znalazł dzień wcześniej. Całkowicie o nim zapomniał...
W jego głowie coś zaświtało. Ostrożnie wyciągnął szmatkę z kieszeni i ponownie spojrzał na przeciwnika. Cóż, nie miał nic do stracenia. Nachylił się i w kilku susach doskoczył do dzieciaka, który widząc to podjął się próby umknięcia do pobliskiego pomieszczenia. Byłoby mu się udało, gdyby Ignatius w ostatnim momencie nie pochwycił go za skrawek brudnej koszuli i nie powalił na posadzkę. Nim złapany zdążył mu się wyszarpać przyłożył mu szmatkę do ust i nosa.
- Przepraszam... - wymamrotał, gdy niemowa zakasłał po raz pierwszy i odrzucił z obrzydzeniem materiał.
Nie było to z pewnością tak samo skuteczne jak oryginalna bomba, jednak powinno kupić trochę czasu i z tą myślą niebieskooki złapał swoją broń i ponownie przypiął ją do pasa. Jego wzrok padł na drzwi w połowie korytarza, zza których dobiegały coraz głośniejsze krzyki. Musiał wydostać stamtąd Olivię.
Niewiele myśląc pobiegł w tamtym kierunku i z rozpędem wpadł do pomieszczenia. Nie rozglądał się, kiedy tylko w zasięgu jego wzroku znalazł się jeden z napastników, młody chłopak, który wcześniej skoczył na niego na dachu,  staranował go posyłając go tym samym wprost pod nogi przerażonych służących. Dwie kobiety, uzbrojone w miotłę i świecznik oddzielały Olivię od członków szajki, a trzecia przytulała do siebie dziewczynę dokładnie otulając ją miękkim płaszczem.
Próbowały ją stąd zabrać, podsumował w myślach i spojrzał na przeciwników. Było ich dwóch. Jeden właśnie podnosił się z podłogi, drugi, barczysty mężczyzna przeskakiwał wzrokiem ze szlachcianki na sekretarza. Jedno spojrzenie wystarczyło, by Ignatius stwierdził, że nie ma z nim szans. Założył nawet, że to właśnie on zepchnął Evana ze schodów.
Nie mógł uniknąć starcia. Nie zdążył nawet wyjąć broni z pochwy, kiedy złodziej rzucił się w jego kierunku. Zdecydował się więc na unik, przemknął pod jego uniesionym ramieniem i zanim zwiększył dystans zdążył podciąć wielkoluda prostym podstawieniem prędko wyjętej broni pod nogę. Łysy mężczyzna zatoczył się, ale nie wywrócił, w ostatniej chwili udało mu się złapać równowagę. Odwrócił się w stronę Ignatiusa, który podniósł katanę i osłonił stojące za nim kobiety.
- Kiedy pojawi się okazja, biegniecie do drzwi - rzucił w ich stronę nie odrywając wzroku od napastników. Sądząc po ich minach, nawet ostra broń nie była w stanie utrzymać ich na dystans.
Pierwszy ruch wykonał młodszy złodziej. Stał z boku, więc korzystając ze swojego położenia rzucił się w kierunku sekretarza i złapał go za ramię próbując wytrącić mu miecz z ręki. Nie było trudnym odpowiedzieć na taki ruch. Ignatius zdawał sobie z tego sprawę, mógł z łatwością to sparować, jednak miał świadomość, że na to czeka drugi przeciwnik. W końcu poruszył się, kiedy tylko dłoń jego młodszego towarzysza zacisnęła się na nadgarstku Ignatiusa. Tak, zdecydowanie nie mieli zamiaru grać fair play.
Niedbale odparł ruch chłopaka, co by nie tracić czasu, bo zdecydowanie to nie on był teraz największym zagrożeniem i w ostatniej chwili odepchnął na bok przyciśnięte do siebie nawzajem kobiety. Mężczyzna wpadł na niego taranem, posyłając go na stojąca pod ścianą szafę.
Mebel zatrząsł się niebezpiecznie, ale nie wywalił się, kiedy Ignatius z cichym jękiem upadł tuż przed nim na ziemię. Spróbował się podnieść, trzymając się za głowę, jednak wymierzony w brzuch solidny kopniak sprawił, że skulił się i wypuścił broń z ręki. Nie, nie mógł dać się tak łatwo, syknął w myślach i nim otrzymał kolejny cios, ignorując mroczki przed oczami poderwał się z ziemi. Wstając szybko złapał katanę i niewiele myśląc tępą stroną ostrza uderzył w głowę stojącego tuż przed nim mężczyznę. Zatoczyli się obaj, jeden od otrzymanego ciosu, drugi przyćmiony od zderzenia z szafą. 
Ignatius jednak otrząsnął się szybciej. Głowa mogła boleć go niemiłosiernie, jednak adrenalina robiła swoje. Rozejrzał się po pomieszczeniu, by z częściową ulgą stwierdzić, że czterem kobietom udało się wyjść z pokoju. Jednak zadaz za nimi to samo uczynił jeden z bandytów. Nie tracąc czasu wypadł na korytarz akurat by zastać tam szarpiącą się ze zbirem Olivię. Służące próbowały go od niej odsunąć, ich starania były jednak bezskuteczne, kiedy wyciągnął mały nożyk i skierował go w stronę córki kupca. Wszystkie znieruchomiały i odsunęły się widząc ostrze, a Iggy zwolnił kroku. Przeciwnik stał doń tyłem, zapewne myślał, że walczy jeszcze z drugim, więc nawet go nie zauważył. Nie spodziewał się w takim razie obrazu, który nagle rozbił się o jego głowę wytrącając go z równowagi.
Złodziejaszek jedynie jęknął i upadł na jedno kolano próbując zachować równowagę. Nóż wypadł z jego dłoni, a Farren wyszarpnęła się z osłabionego uścisku. Ignatius również to wykorzystał, odrzucił zniszczone płótno i przebiegł koło niego. Służące widząc, że się do nich zbliża odetchnęły z wyraźną ulgą. Jedna wyszeptała coś do Olivii, która stała między nimi z kompletnie pustym spojrzeniem. 
- Panicz zabierze panienkę w bezpieczne miejsce. - Ta, z którą wcześniej rozmawiał w kuchni złapała Teroise za ramię wbijając w niego błagalne spojrzenie.
Nie zdążył odpowiedzieć, zarówno on jak i Olivia zostali popchnięci ku schodom, kiedy z sypialni dziewczyny wytoczył się łysy napastnik. Nie było czasu na rozmowę. Czarnowłosy złapał blondynkę za nadgarstek i pociągnął za sobą ku schodom.
Przeskoczyli nad Evanem, a Ignatius wolną ręką złapał pozostawiony wcześniej w tym miejscu worek z jedzeniem. Dopadli do drzwi, na szczęście zamkniętych jedynie na zasuwę i wybiegli prosto w noc, zostawiając za sobą pogrążone w chaosie domostwo.
~*~
Olivia o dziwo nie odezwała się ani słowem, kiedy znaleźli się w kanałach. Nie skomentowała ani nieprzyjemnego zapachu ani tego, że przez jakiś czas zmuszeni byli brodzić po brudnej i lodowatej wodzie, co mogło być dla niej szczególnie obrzydliwe biorąc pod uwagę, że miała na nogach jedynie kapcie. Zawzięcie trzymała się jedynie ramienia czarnowłosego, na którym przewiesił sobie również worek z jedzeniem, jakby bała się, że zostawi ją w ciemności samą sobie. A przecież zapewniał, iż absolutnie nie ma takiego zamiaru. Nawet jeśli ten kontakt trochę go z początku kłopotał.
Fakt faktem, nie miał nic przeciwko temu, że nie odstępowała go na krok, przynajmniej wiedział, że ciągle jest obok. Rozumiał, że się boi, ta sytuacja była dla niej zupełnie nowa. Ktoś próbował ją uprowadzić, napadł na dom, pokonał ludzi, którzy dotychczas dbali o jej bezpieczeństwo. Jak tu się nie bać? Ale jednocześnie utrudniała mu poruszanie się. Jego ręki trzymała się kurczowo, więc praktycznie nie mógł nią ruszyć, co by przypadkiem go nie puściła i nie przestraszyła się jeszcze bardziej. Krzyki były teraz ostatnią rzeczą jakiej potrzebowali.
W drugiej dłoni natomiast trzymał pochodnię, którą udało mu się po omacku znaleźć umocowaną do jednej z ścian kanału. Nie wiedział, kto ją tu zostawił, tak samo jak nie wiedział, kto zostawił otwarte właz do środka, ale kiedy udało mu się ją zapalić, w myślach podziękował bogom i osobie, która ją tu umieściła. Tylko, że ona i Olivia sprawiały, że stawał się częściowo bezbronny. Owszem, w razie napaści mógł walczyć również pochodnią, ale nie chciał ryzykować, że ta zgaśnie. Ciemność zawsze jest wrogiem podczas walki, zwłaszcza na tak nieprzewidywalnym terenie, jakim często są podmokłe kanały. A katany, choć czuł jej ciężar u boku, siłą woli wyjąć nie mógł. Musiał więc liczyć, że jak najszybciej znajdą wyjście z tego miejsca i przy okazji na nikogo nie wpadną.
Zwolnił kroku, kiedy zaczęli się zbliżać do kolejnego rozwidlenia. Tak, zdawał sobie sprawę z tego, że pochodnia zdradzała ich położenie i takie działanie nie przynosiło mu żadnych korzyści. Czuł się jednak bezpieczniej, jak to robił i mógł uważniej wsłuchać się w panującą ciszę, aby spróbować wychwycić choćby jeden dźwięk świadczący o tym, że ktoś się zbliża.
I tym razem tak właśnie się stało. Ignatius zatrzymał się w pół kroku sprawiając tym, że Olivia wpadła na niego omal nie wywalając ich obojga. Ktoś się zbliżał, powolnie, sądząc po regularnie powtarzającym się chlupocie wody. Chłopak delikatnie odsunął od siebie szlachciankę, podał jej worek i stanął przed nią. Pochodnię przełożył do lewej dłoni, prawą dobył katany. Mieli do czynienia z jedną osobą, więc był prawie pewien, że da radę się nią zająć. Cóż, przynajmniej taką miał nadzieję.
- Xavier! - Niemal natychmiast opuścił gardę, gdy znajoma twarz pojawiła się w polu jego widzenia. Przynajmniej tyle szczęścia w tym nieszczęściu...

Xavcio?
JedenWielkiKoszmarek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz