czwartek, 19 marca 2020

Od Kai CD Nagi

Może i zaskakiwało ją to, jak dobrze jej towarzyszka radziła sobie w pokonywaniu kolejnych przeszkód. Jak nie potykała się o gałęzie, co robiła i bardka, i gniada kobyła, jak zwinnie uginała się przed gałęziami lub odsuwała je swoim kijem (choć Montgomery musiała kilka razy w pośpiechu schylić się przed lecącym w jej stronę pędem, który wystrzeliwał naciągnięty niczym z procy, przemilczała ten fakt, stwierdzając, że narzekać w ten niewytworny sposób po prostu nie wypada). Bo z konia musiała ostatecznie zsiąść, gdy drzewa zaczęły rosnąć zbyt gęsto, a gałęzie znajdowały się zbyt blisko głowy czy całej jej sylwetki, by nadal schylać się, cały czas siedząc w siodle. Zresztą, kobyle taka przerwa też miała dobrze zrobić.
— Jak ci się żyło na Wyspach?
Uniosła głowę ku niebu, starając przypomnieć sobie, jak chociaż to wyglądało w rodzimych stronach. To przykryte było jednak gęstymi koronami drzew, nieprzepuszczającymi do niżej położonych roślin choć odrobiny promieni słonecznych. Montgomery zmarszczyła czoło, zmrużyła oczy, po czym westchnęła ciężko, uprzednio oczywiście potknąwszy się o korzeń wystający z ziemi. A babka powtarzała, by zawsze spoglądać pod własne nogi.
Kai również zawsze jej nie słuchała, choć darzyła ogromną miłością.
— Dobrze — stwierdziła w końcu, wzruszając ramionami. Kobyła machnęła głową, będąc lekko pociągniętą za pysk. Montgomery zacmokała, kładąc wolną dłoń na szyi gniadoszki, chcąc jakkolwiek ją w ten sposób przeprosić. — Raczej spokojnie, bez pośpiechu. Jak to na wyspach — parsknęła śmiechem. Dzwoneczki oczywiście zawtórowały, co tworzyło dosyć magiczny efekt, bacząc na w tle ćwierkające ptaki, prawdopodobnie z niemałym zainteresowaniem przyglądające się dwójce podróżniczek, tak niespotykanych w ich rejonach. — Miałyśmy taki uroczy mały domek, w sam raz na naszą babską trójkę, czasami czwórkę, gdy ktoś był w odwiedzinach — na ciemnych polikach wykwitł rumieniec — a jeszcze przy plaży, to i widok z okna ładny miałam. — Montgomery przymknęła na chwilę oko, rozpływając się nad krajobrazem, który pojawił się przed oczami. Lazurowa woda, biały piasek i egzotyczne ptaki, o których nigdy nawet nie śnili mieszkańcy Kontynentu. A do tego lepki sok z owoców na palcach, kwaśny z nutą słodkości, która pozwalała nie krzywić się twarzy, gdy był zlizywany. Nie pamiętała jednak , czy aby na pewno właśnie w ten sposób prezentował się widok przed jej domem,
Kolejne potknięcie przerwało marzenia oraz wspomnienia.
— Podsumowując, po prostu dobrze. Nie najgorzej, ale też nie w królewskich luksusach, choć mogę się założyć, że nie jeden władca pozazdrościłby nam pogody oraz widoków. — Westchnęła, poważniejąc. —Wystarczająco. Wystarczająco, by zatęsknić, najwidoczniej.
Naga kiwnęła głową, wydając z siebie cichy wyraz aprobaty. Montgomery uśmiechnęła się odrobinę szerzej, przyspieszając kroku, by zrównać się z drugą kobietą, która, choć niższa, zdecydowanie szybciej dążyła do przodu.
Zerknęła na nią kątem oka, odchrząknęła. Egzorcystka przechyliła lekko głowę, niby nasłuchując. Montgomery przygryzła jeden policzek, następnie drugi, nim zdecydowała się na zadanie swojego pytania.
— Nago, w jakim rejonie wysp się urodziłaś? Jeżeli oczywiście mogę to tak określić, nie przypominasz typowej Erlanki, choć, oczywiste, że nie ma dla nas jakiegoś archetypu. Na pewno rozumiesz, o co mi chodzi.
Skrzywiła się, stwierdzając, jak bardzo niezgrabna była cała jej wypowiedź.
[ Nago? ] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz