wtorek, 31 marca 2020

Od Banshee cd. Yuuki

Do niemalże ostatniego momentu był przekonany, że to żart. Pewna ułuda losu może prześmiechy z utrapionego kocura, któremu to tęskno było do świata, czemu też niezwykle długo zwlekał z powzięciem w wątpliwości prawdziwe zamiary fatum. Do końca wierzył, że to na następnym rozdrożu, przy kolejnym zajeździe Yuuki w końcu zawróci powóz i powrócą do gildii po ich samozwańczej wyprawie. Jednak pomimo ogromnych nadziei, kawalkada uparcie sunęła po północnym trakcie, wywożąc biednego kota ku przygodzie, którą przecież sprowadził na siebie na własne życzenie. Pech tylko sprawił, że akurat właśnie to ten demon musiał być tym, który go w końcu wysłuchał.
— To się źle skończy.
— E, głupoty gadasz.
Szedł sztorm poprzez port, u boku miał kurę i kota. Wiatr rozwiał mu brązowe loki, peleryna trzepotała ponuro, pióra niemalże uciekały spod połów. Gnał ku mrokom zatoki, gdzie na krańcu pomostu przycumowany stał żaglowiec. O ciemnym, przeżartym przez pąkle drewnie, wzniosłych masztach, na których migotała wątpliwego znaczenia bandera i syrence, która rozpaczliwie sięgała ku ciemnych wód oceanu. Statek mógłby uchodzić za widmo przygnane przez wieczorne mgły, gdyby nie te nieśmiałe błyski panoszące się po pokładzie, czy również załoga, która czyniła przeokropny hałas podczas załadunku; widocznie zbierali się ku wodzie. Możliwe, że zaledwie chwila dzieliła od zrzucenia lin z dalb, czemu też kobieta szturmem pokonała przystań bez choćby momentu na odpoczynek i poprawienie kury pod pachą, czy kota, który rozpaczliwie uwiesił się na ramieniu. Raz czy dwa demon spróbował nieśmiało wyrazić zastrzeżenia, lecz nieugiętość anielicy przerażała go na tyle, że dał się bezwładnie ponieść, aż na podkład, gdzie to w końcu kobieta zwolniła piekielny uścisk.
Położyła go delikatnie na deskach, poklepała po łebku, a Lucynkę przełożyła sobie na ramie. Stanęła w rozkroku, ręce skrzyżowała na piersi i tak skonfrontowała się z marynarzem, który jako pierwszy zauważył intruza.
— Co do kurwy? — splunął drap. Światło łuczywa zalśniło na łysym łbie i spoconym kartoflanym nosie. Małe, zapuchłe oczka wodziły po sylwetce anielicy. Demon nie musiał czytać w myślach, aby doskonale wiedzieć, że nic mądrego pod glacą mu tam nie hula.
— Potrzebujemy transportu.
— Dobre — śmiech, głośny, prostaczy zwrócił uwagę. Kilku chłopa zatrzymało się, oderwało od swoich zajęć, zbili się w zbiegowisko. — Słyszeliście? Ta dziewka szuka transportu.
— Na wyspy — dopowiedziała Yuuki. Lekko rozbawiona, niewinnie bawiła się kosmkiem włosów, stukała obcasem w deski.
Lucynka ugniatała pazurami spięcie płaszcza, gdakając upiorne piosnki w swoim własnym języku, podczas gdy Banshee, widocznie samotnie zaaferowany całą sytuacją, siedział przy nodze kobiety, zamiatając puchatym ogonem pokład.
— I kurwa co jeszcze? — parsknął. Powiódł wzrokiem po towarzyszach, widocznie szukając u nich aprobaty. — Prywatny pokój? Bala z czystą wodą? Śniadanie do łóżka?
— I butelka rumu do kolacji. Może nawet dwie. Mój koci towarzysz źle znosi takie podróże.
— Co za... — szarpnął się, ruszył krok w przód, lecz nim doszło do nieprzyjemności, inny mężczyzna dopadł do niego, odgrodził go od dziewczyny. Trzepot żagli zagłuszył obelgę, ale z ust Yuuki zniknął ten niezobowiązujący uśmieszek, pojawiło się natomiast coś innego, coś bardziej niebezpiecznego.
— No dobrze, dobrze — drugi marynarz poklepał go po piersi, mruknął mu coś pod nosem. Następnie odwrócił się do kobiety, posłał jej szelmowski uśmieszek. Lucynka zamruczała, niski, złowrogi dźwięk zawibrował w powietrzu.
— To nie jest wycieczkowiec. Panienka musi wybaczyć, ale nici z tego.
— Czyżby?
— Niech szuka innego statku i nie zawraca dupy. Zaraz wypływamy.
Anielica prychnęła, zrzuciła dłonie z piersi. Może to instynkt, wyczucie demona, albo po prostu wiatr wypadł się jakoś podejrzliwie ciepławy, ale Banshee zerwał się na nogi. Wsunął się pod kobietę, okręcił wokół nóg, machnął ogonem.
— Pieniądze! Mamy pieniądze. — odezwał się do mężczyzn, łeb jednak wznosząc w kierunku dziewczyny. — Zapłacimy, prawda Yuuki? Zapłacimy.
Ta ponownie wypuściła powietrze, nieco nerwowo, prawie że prychając. Otwierała już usta, aby odpowiedzieć kociemu demonowi, lecz ubiegli ją marynarze.
— Kurwa.
— On gada.
Szmer przeszedł po zbiegowisku, coś dziwnego zawisło w powietrzu. Banshee w pierwszym momencie, nie zrozumiał do czego właśnie doszło, lecz uświadomienie przyszło niemalże po chwili, a wraz z nim gniew, który nastroszył mu kark i wzburzył futro na ogonie. Obruszył się w ich stronę, już rozdziawiał paszczę, aby podzielić się jego opinią na temat podobnych komentarzy, lecz Yuuki chwyciła go pod łapy i wzięła na ręce.
— Idź kurwa po kapitana — marynarz trzepnął drugiego, pchnął go. Ten nieco poprzeklinał, ale pobiegł w stronę rufy. 
— Mówiłam — odezwała się Yuuki. Banshee wydał z siebie niski dźwięk, jakby doskonale wiedząc, co zaraz padnie z ust dziewczyny. — To był zajebisty pomysł.


Yuuki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz