niedziela, 1 marca 2020

od Narcissi cd Rawena

⸺⸺✸⸺⸺

Chociaż go tu nie było, słyszała dobiegający z głębi pokoju warkot. Burczenie złego ducha, który wystawia kły, bo ktoś śmiał znaleźć się zbyt blisko kobiety i pozwolić sobie na o jedną czynność za dużo. Nadopiekuńczość Khardiasa potrafiła być naprawdę męcząca, czasem sprawiała wręcz, że Narcissa zastanawiała się, o ile byłoby prościej, gdyby nie miała nad sobą uporczywego anioła stróża, który coraz częściej przypominał upierdliwą ciotkę, która spędziła w kościele o kilka godzin zbyt dużo i która ma zamiar teraz nawracać wszystkich członków rodziny. Szczególnie siostrzenicę, która tak właściwie to powinna pójść do zakonu i tam spędzić resztę swojego życia, oddana jedynej słusznej sprawie, szalejąca od braku kontaktów towarzyskich. Czasem potrafił doprowadzić do takiej sytuacji, gdzie Aigis naprawdę miała ochotę wymienić go na innego biesa i właściwie coraz bardziej się ku temu nastawiała. Nie na stałe oczywiście, potrzeba im było jedynie krótkiej odskoczni od codziennej rutyny, którą powielali przez kilka, a nawet już kilkanaście ostatnich lat. Może powinna spróbować czegoś nowego, a nuż okaże się, że urządzenie sobie babskiego dnia z Rue było znakomitym pomysłem, czy może jednak spokojny dzień ze zrzędliwym Romualdem stanie się dla niej przyjemną przerwą od wiecznie spiętego borzoja. No i do tego koza wzbudziłaby pewnie jeszcze większe zainteresowanie społeczności. Mała awangarda przecież jeszcze nikomu nie zaszkodziła, czyż nie?
Postanowiła dokładniej rozważyć tę opcję, bo szczerze wierzyła, że mała odmiana zrobi na lepsze nie tylko jej, ale również Khardiasowi całej ich relacji, która ostatnio tylko się pogarszała. Darli coraz więcej kotów, znajdowali coraz mniej kompromisów i właściwie przez prawie cały czas trwała między nimi ta nieprzyjemna atmosfera przywodząca na myśl nieco popsute mięso. Czasem stawała się już na tyle gęsta, by dało się w niej nie tylko zawiesić siekierę, ale również ją pokroić i poustawiać w ładnych stożkach na talerzu.
Pokroić jednym z noży, które teraz pospiesznie zbierała wraz z niezdarnym Rawenem. Nawet nie starał się ukrywać, że obecność dziewczyny działała na niego onieśmielająco, co nieco bawiło Narcyzię, ale również, poniekąd, jej schlebiało, dlatego też napawała się przyjemnym uczuciem. Zdawała sobie sprawę ze swoich atutów i miała zamiar prezentować je w najlepsze. Może nawet nieco zagrać głupią blondyneczkę, niedojrzałą dziewuszkę, która marzy o niebieskich migdałach i rumieni się na każde słówko od adoratora. Brzydko mówiąc, miała po prostu ochotę nieco pobawić się bardzo prawiczym zachowaniem Kurokamiego, który mimo ogólnie słyszanej w gildii opinii małego casanovy, przy bliższych kontaktach okazywał się absolutnie zagubionym szczeniakiem, który prawdopodobnie nie wie jak zamerdać ogonkiem i obrócić główkę, by wywołać u przechodniów ciche „och” podziwu i rozmarzenia.
Jego zachowanie to jedno, ale słowa jeszcze bardziej wskazywały na zakłopotanie zaistniałą sytuacją i jego brak pojęcia na temat tego, jak dalej pociągnąć rozmowę, czy jak właściwie powinien zachowywać się w danej chwili. Omijała skrzętnie słowo „zażenowanie”, nie mogła jednak ukrywać, że nawet ta emocja chwilowo się pojawiła, wzbudzając w niej nieprzyjemne mrowienie w okolicach żołądka. Nie skrzywiła się, chociaż miała taką ochotę, a jedynie poszerzyła uśmiech, wpatrując się z zakłopotaniem na o wiele większą i cieplejszą dłoń mężczyzny, która znajdowała się na tej jej, która to z kolei zaciskała się na rączce noża i prawdopodobnie, gdyby był tu Apollinaire, stwierdziłby wyjątkową głupotę, odwagę, bądź oba naraz ze strony Kurokamiego, by rzucać takimi bredniami, podczas gdy kobieta, w kierunku, której takowe komplementy się pojawiają, trzyma nóż. Apollinairego jednak nie było, Khardiasa również, więc musiała sama poradzić sobie z fantem w postaci rozanielonego blondyna.
Kokietuj Narcisso, kokietuj, nic lepszego nie zostaje ci do zrobienia, mówił cichy głos z tyłu głowy. Taki, który za dużo nie wiedział, a mimo to zawsze jako pierwszy wyrywał się do tego, by dorzucić swoje trzy grosze i błysnąć brakiem intelektu. Był to gło wyjątkowo głupi, dlatego też zdecydowała się go nie usłuchać, przynajmniej na razie, a jedynie potraktować mężczyznę na tyle kulturalnie na ile potrafiła i na ile pozwalało jej chwilowe poczucie potrzeby ukatrupienia chłopca na miejscu w sposób na tyle prędki, by nie zastała świadków i zdążyła upchnąć jego ciało do którejś z szafek, wcześniej opróżniając ją z zawartości. Najlepiej jak najsłodszej.
Cofnęła dłoń niby zawstydzona jakże śmiałą postawą Rawena. Nawet pokwapiła się o subtelne odwrócenie głowy, tak, jak robią te wszystkie trzpiotki w każdej opowieści o dzielnym rycerzu i jego księżniczce, która najlepiej by była jednak zwykłą dziewuchą z sąsiedztwa. Taką, która najchętniej w świecie karmi gąski i kaczuszki, która łagodna zupełnie jak one i łabędzią ma szyję. W tych wszystkich bajkach nigdy nie było miejsca na Narcissę. Ona takowe długie szyje ścinała, bez zawahania się. Ze zbrukanymi krwią dłońmi trudno raczej paradować w śnieżnobiałych fatałaszkach. Już dawno pogodziła się z faktem, że nie spełniała kryteriów prawdziwie urodziwej dziewuszki rodem z baśni wybrzdąkiwanych przez bardów. Żadne z nich nie zasłużyło. W trzynastu błądzili tak po świecie, jak bękarty wojny, porzucone, zapomniane przez bogów i bliskich. Nie zasługiwali na pochwalne pieśni, nie zasługiwali nawet na te zwykłe legendy, które opowiada się pijakom w zatęchłym barze.
Jakoś taki obrót spraw nigdy jej nie przeszkadzał. Nigdy nie pragnęła być wielka i wychwalana, gdy to jednak następowało, tak jak teraz, w sposób zaprawdę niezdarny, korzystała z chwili i puszyła się w słabym blasku chwały, bo tego nigdy nie było zbyt wiele, a dla niej właściwie zawsze za mało.
W jej postawie brakowało już tylko założenia luźnego kosmyka za ucho, zarumienienia się i wydukania cichego „Och, proszę, przestań”, to jednak już tak bardzo wypadało poza charakter Narcyzi, że prawdopodobnie skończyłaby, pokładając się ze śmiechu, nim dotarłaby do końca wypowiedzi. Dlatego tylko delikatnie się uśmiechnęła, może pokręciła głową, po czym wstała i wsunęła nóż do stojaka, tam, gdzie od początku miało być jego miejsce, wraz ze wszystkimi innymi towarzyszami.
— Oby się nie wyszczerbiły — rzuciła, ignorując całkiem poprzednią uwagę mężczyzny. — Ostrza potrafią być kapryśne pod tym względem — dodała ze skruchą, doskonale wiedząc, jakie problemy potrafiły sprawiać czy to noże, czy miecze, czy też zwykłe sztylety. Paskudne były to stworzenia, wyjątkowo wredne, do tego wbrew pozorom delikatne. — Nie będę ci już przeszkadzać, tylko nieszczęścia sprowadzam — zaśmiała się, podpierając dłonie na biodrach, po czym delikatnie skinęła głową. — Czekam w takim razie z niecierpliwością na wieści i nie mogę się doczekać naszego wyjazdu. Może pójdzie lepiej niż Ovenore. — Tu nieco zmarkotniała, bo jednak tematu tamtejszej wyprawy lepiej było nie roztrząsać, a najlepiej w ogóle nie poruszać. Zapomnieć, bo pozostawiała po sobie bardzo mocno wyczuwalny niesmak.

⸺⸺✸⸺⸺
[panie miej ich w opiece toż to dramat]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz